niedziela, 22 lipca 2012

Kiedy słońce zachodzi... 1.


Kochani oto nowe kilkuodcinkowe opowiadanie. Jest trochę nietypowe - pisane w narracji III osobowej, ale z wstawkami I osobowymi. Pierwsza część jest długa, jako takie zadośćuczynienie mojej nieobecności, bo jutro wyjeżdżam.
---
Czy wiecie, czym jest prawdziwa miłość? Taka jedna jedyna, którą przeżywa się tylko raz w życiu? Uczucie, kiedy oddaje się drugiej osobie całe swoje serce nie oczekując niczego w zamian?  Ja wiem, bo przeżyłam coś takiego.  Nazywam się Hermiona Granger i chciałam opowiedzieć wam moją historię. Historię, która wydarzyła się dawno temu, ale ja pamiętam te wydarzenia, jakby to było wczoraj. 

Życie w dużej mierze składa się z niespodzianek, dziwnych sytuacji i pomyłek. Po wojnie postanowiła zmienić coś w swoim życiu, w sobie. Zaczęła dbać o siebie, zmieniła dietę codziennie ćwiczyła.  Przez rok mieszkała u rodziców ucząc się, gdyż nie była jeszcze pewna, co chce robić w życiu. Obudziła się tego dnia i postanowiła, że czas działać. Przy śniadaniu otworzyła Proroka i przejrzała kolumnę z ofertami pracy. Po zjedzeniu dwóch tostów i wypiciu kawy podziękowała i wróciła do siebie. Zadzwoniła pod numer z gazety umawiając się na rozmowę o pracy. Przyszykowawszy się ruszyła na spotkanie. Może i nie była to praca marzeń, ale od czegoś przecież trzeba zacząć. A stanowisko asystentki vice-dyrektora to nie najgorsza możliwość jak na początek. Wielki szklany, nowoczesny biurowiec górował nad otaczającymi go budynkami. Lekko podenerwowała weszła do windy by wyjechać na 6 piętro. Gdy drzwi się otworzyły zdziwiona popatrzyła na ściany obwieszone fotografiami ludzi, ale przecież każdy ma prawo do własnej aranżacji wnętrz, chociaż to troszkę dziwne jak na firmę deweloperską.  Podeszła do kontuaru, gdzie siedziała miła uśmiechnięta recepcjonistka.
- Słucham panią?
- Byłam umówiona na rozmowę o prace.
- Proszę usiąść i chwilkę zaczekać. – dziewczyna wyszła, aby wrócić po dłuższej chwili.
- Pani Klarson prosi do siebie. – otworzyła drzwi i wpuściła ją do środka.
- Dzień dobry – przywitała starszą elegancką kobietę, która wstała za biurka, kiedy Hermiona weszła do środka.
- Dzień dobry, przepraszam, że musiałaś czekać. Jakoś zapomniałam, że dzisiaj byłyśmy umówiona na spotkanie. – pierwszy raz spotkała się z tym, żeby przyszły pracodawca był tak bezpośredni. Do tego jak można zapomnieć o spotkaniu umówionym niecałe dwie godziny wcześniej?
- Rebeca Klarson. – wyciągnęła do niej rękę.
- Hermiona Granger, miło mi panią poznać.
- Mów mi po imieniu, proszę bardzo usiądź – kiedy siadała kobieta dokładnie się jej przyjrzała.
- Masz przy sobie papiery?
- Tak oczywiście – wyciągnęła z teczki swoje CV. Rebeca przebiegła po nim wzrokiem.
- Ile masz wzrostu i ile ważysz? – takich pytań na rozmowie kwalifikacyjnej się nie spodziewała
- 1.77  wzrostu i ważę 57,5 kilo.
- To nieźle. A portfolio ze swoimi zdjęciami masz ze sobą?
- Portfolio? Przepraszam, ale ja czegoś chyba nie rozumiem. Po co portfolio asystentce?
- Asystentce?
- No tak, przyszłam na rozmowę w sprawie pracy w Magick Dewelopert na stanowisko asystentki.  – Rebeca zaczęła się śmiać.
- Kochana Magick Dewelopert ma swoje biuro na 9 piętrze – Hermiona słysząc to zaczerwieniła się ze wstydu. – A ty jesteś w agencji modelek.
- Ja bardzo przepraszam. Z nerwów musiałam pomylić piętra. Przepraszam za zajęcie czasu. – wstała ciągle przepraszając.
- Już spokojnie. Usiądź jeszcze na chwilę. Porozmawiajmy. – usiadła. Stwierdziła, że i tak już miała pół godziny spóźnienia na tamto spotkanie, więc nie miała po co tam iść. Widząc, że Hermiona znowu usiadła Rebeca się uśmiechnęła. – Miałaś kiedyś styczność z modelingiem – pokręciła przecząco głową. - Witch Model Agency, w której siedzibie aktualnie przebywasz jest jedną z największych agencji modelek w Europie zarówno magicznej jak i niemagicznej. Nie raz bierzemy udział w mugolskich pokazach mody. Wiele z naszych podopiecznych zostało czołowymi top modelkami/modelami. Proponuję ci próbę byśmy zobaczyli czy nadajesz się na modelkę. – Hermiona słysząc to zaśmiała się.
- Rebeco nie żartuj sobie ze mnie.
- Nie żartuję sobie, masz odpowiedni wygląd. Jesteś wysoka, nie za chuda, nie za gruba. Masz ładne rysy twarz, śliczny uśmiech i cudowne oczy – panna Granger znowu się zarumieniła. Szefowa nacisnęła przycisk interkomu – Sara przynieś ankietę –niecała minutę później dostała ankietę, którą musiała wypełnić. Dane osobowe, wiek, wymiary itp. rzeczy. Kiedy skończyła Rebeca zabrała ją i popatrzyła na nią kiwając głową z aprobatą. – Chodź. – złapała ją za rękę i wyprowadziła ze swojego biura.
- Joshua! – weszły do studia fotograficznego.
- Cześć Reb! – naprzeciwko nich stanął niewysoki abstrakcyjnie ubrany mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Słuchaj, to jest Hermiona trzeba zrobić jej zdjęcia. Znając życie będzie się trochę krepować, bo to jej pierwszy raz. – Kobieta miała rację, Hermiona krępowała się i to bardzo, ale rozluźniła się trochę po radach tej dwójki. Męczyli ją pół godziny.
-  Dobra dość. Teraz czas na twoją opinie Josh – mężczyzna zamyślił się. Przeglądając zdjęcia na aparacie.
- Powiem ci, że ona jest bardzo fotogeniczna. Ma ładną buzie z „dużą” mimiką. Nie jest jak porcelanowa lalka. – Hermiona nie mogła uwierzyć w te słowa. Przecież nie tak dawno była brzydka dziewczynką z szopą włosów na głowie i dużymi przednimi zębami.
- Widzisz to nie tylko moja opinia. Wiemy już, że nadajesz się na fotomodelkę. Teraz stań tam pod tym materiałem, co robi za tło i idąc po linii prostej podejdź do mnie. – czuła się głupio i zadawała sobie w głowie pytanie „co ja tutaj robię?”. Kiedy szła Rebeca mruczała coś do siebie pod nosem. – Ok., wracamy do mojego biura. Na razie Josh. – kiedy zasiadła za swoim dużym biurkiem, chwile w ciszy przyglądała się Hermionie. – Zastanów się czy nie chcesz spróbować swoich sił. Nie każdy ma taką szanse. Na większość dziewczyn, które zamiast na piętrze 9 wylądowałby u mnie, nie zwróciłabym nawet uwagi. Ty masz w sobie coś, co przyciąga uwagę. Jesteś śliczna, ale nie jest to uroda przeciętna.
- Znowu mnie zawstydzasz – te słowa szefowa agencji skwitowała śmiechem.
- Na początek zrobimy kilka sesji i nauczymy cię profesjonalnie chodzić. Z czasem zajmiemy się jakimiś kampaniami reklamowymi a potem, kto wie, może jakiś wybieg? Nic cię to nie kosztuję, jeżeli przez najbliższy tydzień ci się nie spodoba zrezygnujesz, więc jak będzie? – zamyśliła się. Chciała coś zmienić i to mogła być jej wielka zmiana. Nie spodziewała się tego, ale postanowiła zaryzykować, bo przecież mówi się, że „kto nie ryzykuje nie wygrywa”. I takim sposobem, zwykła pomyłka, spowodowała, że znalazła się w całkiem innym świecie. Po roku podpisała kontrakt na sesję i kilka pokazów w Stanach. Potem dostała szansę na podpisanie stałego kontraktu z amerykańską agencją magiczną, z czego skorzystał. Trzy lata później stała się jedną z czołowych top modelek. Dzięki czemu nie musiała ciągłe szukać jakiś kontraktów. Teraz sama przebierała w propozycjach jak jej się podobało. Czasami życie potrafi zaskakiwać.
***
- No zgódź się. Proszę. – kobieta z nadzieją popatrzyła na siedzącego w fotelu mężczyznę.
- Nie chce mi się. – upił łyk bursztynowego płynu.
- Cześć wam. – do salonu wpakował się Blaise Zabini. – O czym rozmawiacie?
- Draco nie chce wybrać się ze mną na pokazy mody. Mam szanse załatwić bilety tylko, jeżeli on pójdzie ze mną. – poskarżyła się niczym mała dziewczynka.
- Po prostu moja droga kuzynka zawraca mi dupę. – przedstawił swoje stanowisko Draco.
- Bo ty nie rozumiesz, że Światowe Magiczne Pokazy Mody odbywają się w Londynie raz na kilka lub nawet kilkanaście lat. – Anabell ze złością popatrzyła na kuzyna. – Diable przemów mu do rozumu i chodźmy we trójkę.
- A, co tam niby będzie?
- Jak to, co!? – oburzyła się blondynka – Pokaz mody damskiej i męskiej najbardziej znanych projektantów. Najbardziej rozchwytywane modelki i model świata. Nowe trendy w ubraniach codziennych, okazjonalnych przez stroje kąpielowe po bieliznę. – Bawiło ją patrzenie na rozmarzony wzrok chłopaka. Musiała to wykorzystać, bo była to jej jedyna szansa na przekonanie ich.
- A bankiet będzie?
- Jeżeli załatwię bilety na nazwisko tego tam siedzącego w fotelu – wskazała palcem na blondwłosego mężczyznę.
- Smoku pomyśl sobie tyle pięknych kobiet w bieliźnie, a potem bankiet. I możliwość bliższego poznania. – wybuchła śmiechem widząc maślane oczy bruneta.
- Widzisz jest dwa do jednego. Nie masz wyjścia. Idziemy. Lecę załatwiać bilety. – wybiegła zatrzaskując drzwi. Blaise usiadł na wolnym fotelu nalewając sobie whisky stojącą na stoliczku. Draco myśląc o zachowaniu kuzynki, przewrócił oczami. Zawsze stawiała na swoim, a odkąd wróciła z Włoch na stałe kilka lat temu była nie do wytrzymania, jeżeli coś sobie postanowiła musiała to osiągnąć.
***
- Niki ona musi dzisiaj na pokazie być brunetką z prostymi włosami. – za kulisami panował gwar jak rano na jarmarku. Co chwile ktoś gdzieś latał, krzyczał i czegoś szukał. Ona siedziała ubrana w szlafrok patrząc w lustro. Jak zawsze odcięła się od tego. Dzięki swojej pozycji nie była przestawiana z kąta w kąt jak jakaś początkująca modelka. Ten etap kariery miała już za sobą. W lustrze widziała jak Niki uśmiecha się do niej. Kilka machnięć różdżką i kręcone brązowe loki zmieniły się w czarne i proste pasma. Przez rozprostowanie wydawały się jeszcze dłuższe prawie sięgając pośladków. Zwykle, gdy układały się w delikatne loki kończyły się w połowie pleców. Kolejny ruch różdżką i na twarzy pojawił się wymyślny makijaż. Brała udział w najważniejszym pokazie dzisiejszego wieczoru. Kolekcji stworzonej przez jednego z największych projektantów magicznego świata Karla Legafart (postać stworzona na podstawie Karla Lageferd dyrektora artystycznego Chanel). Wstała i zrzuciła szlafrok by z pomocą Niki ubrać na siebie wymyślną sukienkę. Bez skrępowania stała w samych figach. Słyszała zapowiedź pokazu, a po chwili wszystko ruszyło. Modelki ustawione w kolejce wychodziły i wracały. Kiedy ostatnia haftka jej sukienki została zapięta bez żadnych nerwów ruszyła do wyjścia. Czas na zaprezentowanie głównej kreacji wieczoru. Po chwili szła pewnym krokiem po długim wybiegu. Nie zwracała uwagi na otaczających ją ludzi, a tym bardziej na flesze kilkudziesięciu aparatów. Była tylko ona i wybieg, który musiała przejść. Pełen profesjonalizm. Po wszystkim zmieniła makijaż na delikatniejszy, ubrała przyszykowaną wcześniej dla niej sukienkę i wraz z projektantem ruszyła na bankiet. Za każdym razem czuła miłe ciepło, gdy słyszała z ust Karla, że jest jego muzą. Nagle przestała słuchać rozmowy toczącej się obok niej i zaczęła się przyglądać jednej z młodszych modelek.
- Przepraszam was na momencik, zaraz wracam. – dobrze wiedziała, że jej osoba wzbudza duże zainteresowanie. Dlatego przeszła kawałek i stanęła przy bufecie, co spowodowało, że wiele osób zwróciło na nią uwagę. Na to właśnie czekała, przymrużyła lekko oczy i kiwnęła głową. Zaraz obok niej pojawiła się dziewczyna, na którą zwróciła uwagę przed chwilą. Odeszły na bok, by nikt nie słyszał ich rozmowy.
- Zaproponował ci coś – popatrzyła na dziewczynę stojąca przed nią. To było ewidentne stwierdzenie, a nie pytanie. Ines była dziewiętnastoletnią Francuzką. Dopiero, co zaczynała, dlatego Reb prosiła, żeby nad nią czuwała i pomogła jej.
- Tak – spuściła lekko głowę.
- Dlatego pójdziesz teraz i powiesz mu, że nie skorzystasz z jego propozycji. Ines, popatrz na mnie.- podniosła wzrok i popatrzyła na nią jasnoniebieskimi oczami.- Jakich zasad cię uczyłam?
- Wierzyć w siebie. Zdrowo się odżywiać i ćwiczyć zamiast stosować diety i głodówki. Nie grać damy, być otwarta na ludzi. Do wszystkiego dojdziesz własną pracą, a nie przez łóżko.
- No właśnie. Nie przez łóżko. Myślisz, że swoją „markę” jaką jest moje nazwisko wyrobiłam sobie przez łóżko? Nie. Oni nic ci nie dadzą. Osoby takie jak Karl rzadko biorą kogoś nowego, a tym bardziej słuchają kogoś z zewnątrz. A uwierz żadna osoba z jego otoczenia nie zaproponowałaby ci czegoś takiego. To samo tyczy się reszty znanych projektantów.  Specjalnie mówiłam mu, żeby zwrócił uwagę na twoje zdjęcie. Miałam nadzieję, że mu się spodobasz i tak się stało. Więc proszę cię, nie marnuj tego. Idź powiedź mu dokładnie to, co masz powiedzieć i wróć do mnie. Przedstawię cię bliżej Karlowi. – patrzyła jak odchodzi z wysoko podniesioną głową. Ines była zagubiona w tym świecie, z reszta jak każdy na początku. Hermiona praktycznie nic nie wiedziała o świecie mody w momencie, kiedy wkroczyła do tego świata. Nigdy nie sądziła, że ona Panna-Ja-Wiem-Wszystko, zajmie się modelingiem. To Rebeca ją wszystkiego nauczyła. Dlatego nie chciała odchodzić z jej agencji, ale to ona ją przekonała do tego by podpisała kontrakt z amerykańską agencją. Tłumacząc jej, że ona i jej agencja zrobiła wszystko, co mogła, a teraz czas by pięła się wyżej. Przyjaźniły się do dzisiaj i dlatego Hermiona wzięła Ines pod swoje skrzydła podczas tych pokazów.

- Przykro mi, ale nie skorzystam z pana propozycji. Moja godność i ambicję nie pozwalają mi na tak niski upadek, by w ten sposób próbować robić karierę. – patrzył na nią ogłupiały, kiedy wracała do Hermiony.
***
- Annabell, co cię tak śmieszy? – Draco popatrzył na kuzynkę. Stali we dwoje, bo Diabła gdzieś wcięło.
- Widzisz tamtego podstarzałego gościa w szarym garniturze – kiwnął głową – Tamta modelka – wskazała głową w stronę Ines i Hermiony.
- Która? Blondynka czy brunetka?
- Blondynka, która stoi przodem do nas.
- Co z nią?
- Przed chwilą walnęła gościowi gatkę, że nie zamierza robić kariery przez łóżko.
- Draco słuchaj – obok nich pojawił się Blaise. – Albo mi się wydaję, albo skądś znam tą modelkę, wokół której kręci się tylu ludzi.
- Mówisz o tej, która stoi z  Legafartem? – zainteresowała się Anabell
- Jeżeli ten Le..coś..tam, to ten starszy siwy gostek to tak.
- Pustak z ciebie Zabini. – blondynka pokręciła głową. Dracona ta rozmowa praktycznie nie interesowała.- Legafart to najbardziej znany projektant mody, to jego pokaz był najważniejszy. Dziewczynę, o której mówisz, oficjalnie ogłosił swoją muzą. To jedna z najbardziej znanych top modelek świata. Nazywa się Hermiona Granger, ma 23 lata…
- Jak się nazywa?!- Draco natychmiast przerwał jej wypowiedź.
- No przecież wyraźnie mówię. Hermiona Granger, ma 23 lata i pochodzi z Londynu. Chociaż częściej występuje w Nowym Jorku, Paryżu czy Mediolanie. Tutaj rzadko bywa.
- Diable czy ty słyszałeś to samo, co ja? – nie mógł uwierzyć w słowa kuzynki.
- Jeżeli chodzi ci o to, że Ana powiedziała, że to jest Granger, to tak. – nie patrząc na nich ruszył przed siebie. Brunetka właśnie odeszła na bok i rozmawiała z jakąś kobietą. Musiał to sprawdzić. Musiał się tego dowiedzieć.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Granger? – znała ten głos, nie była pewna, ale z kimś go kojarzyła. Kiedy się odwróciła jej oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia. Nie poznałby jej na pierwszy rzut oka. Dlatego nie rozpoznał jej na wybiegu. Dopiero po chwili zauważył tak dobrze znaną twarz sprzed lat, chociaż tak inną.
- Malfoy? – tego to się nie spodziewała. A dokładniej nie spodziewała się tutaj jego.
- We własnej osobie. – typowy Malfoyowski uśmiech zagościł na jego twarzy – Nie uwierzyłbym nigdy jakby ktoś mi powiedział, że ty jesteś modelką.
- Szczerze? To ja też bym w to nie uwierzyła – mówiąc to wzruszyła ramionami. Widząc, że Draco rozmawia z kobieta, Anabell postanowiła z tego skorzystać.
- Już kilka lat się nie widzieliśmy. – miała już mu odpowiedzieć, kiedy ktoś im przerwał.
- Dobry wieczór, cudowny pokaz panno Granger – obok Malfoya pojawiła się drobna blondynka.
- Dziękuję, ale gratulację bardziej należą się Karlowi niż mnie.
- Cześć Granger – kolejne zdziwienie byłej gryfonki tego wieczoru, zostało pobite przez Anabell. Modelka szybko się opanowała w przeciwieństwie do blondynki.
- Cześć Zabini.
- To .w-y  s-i-e  z-n-a-c-i-e? –Ana z trudem wydukała te cztery słowa
- Tak Anabell, chodziliśmy razem do szkoły.
- Na nasze nieszczęście. – skwitowała panna Granger.
- Przepraszam Hermiono – koło nich pojawił się jakiś mężczyzna – Karl pyta czy możesz podejść.
- Oczywiście, już idę. – chłopak odszedł – To ja się już pożegnam – ruszyła jego śladem.
- Znacie Hermionę Granger i nie powiedzieliście mi o tym! – dziewczyna nie była zadowolona.
- Wielkie mi coś znać Granger – skwitował jej wypowiedź Zabini.
- Wielkie coś, człowieku to jest ikona mody. Projektanci są wniebowzięci, kiedy zgodzi się wystąpić w ich pokazie. A duża część facetów dałaby wiele żeby się z nią umówić. – w jej ostatnie słowa Draco wierzył w 100%. Zszokowała go tym jak wygląda, ale on nie zamierzał dawać wiele. On postanowił sobie cel, że ona się z nim umówi i postanowił go osiągnąć. W końcu nazywa się Draco Malfoy.
- An nie złość się. Tylko lepiej załatw bilety na wszystkie możliwe pokazy. – słysząc jego słowa z cichym piskiem rzuciła mu się na szyję. W tym momencie pewna brunetka stwierdziła, że ta dwójka to para.
***
Z radością jednym machnięciem różdżki pozbyła się makijażu i wróciła do naturalnego koloru i wyglądu włosów. Pomimo zmęczenia był zadowolona. Lubiła swoją prace i wszystko, co się z nią wiązało. Brała relaksująca kąpiel, kiedy ktoś zapukał do drzwi jej hotelowego pokoju. Wyszła z wody i narzucając na siebie szlafrok podeszła do drzwi. Na korytarzu stał posłaniec z wielkim koszem czerwonych róż. Podpisała odbiór i biorąc go zamknęła drzwi. Uśmiechnęła się. Nauczyła się, że w jej zawodzie często ktoś przesyła jej jakieś kwiaty, czekoladki czy coś w tym stylu. Kosz był zachwycający, wielka wiklinowa misa wypełniona długimi czerwonymi różami. Na oko stawiała, że było ich pięćdziesiąt. Powąchała je upajając się ich cudownym zapachem. Wyciągnęła liścik.

 „Kiedy słońce zachodzi, na świecie zaczyna królować ciemność…”

Nic z tego nie rozumiała. Oglądnęła liścik dokładnie, nawet rzuciła na niego zaklęcie rozpoznające, ale nie dowiedziała się, kto jest nadawcą listu. Była to najdziwniejsza wiadomość, jaką dostała kiedykolwiek do prezentu. Przestała sobie tym zawracać głowę. Postawiła kosz na małej półeczce i wróciła do łazienki, gdzie czekała na nią wanna wypełniona po brzegi ciepłą wodą.
---
No to na tyle. Jeżeli ktoś nie czytał najnowszego 10 odcinka who I am to zapraszam.

poniedziałek, 16 lipca 2012

who I am - odc. 10


Kochani, jeżeli chodzi o who I am to jest ostatnia część przed moim wyjazdem na wakacje. Jeszcze przed 23 pojawi się I część nowego kilkuodcinkowa, a potem będzie przerwa, aż gdzieś do 6 sierpnia. Jeszcze zanim zaczniecie czytać chciałam przeprosić za moje zaległości na waszych blogach. Ja je wszystkie nadrobię, ale ostatnio mam tak zawalone dni, że szok. A ktoś by powiedział, że w wakacje ma się dużo wolnego.
---
- Co czytasz?
- Nic, co by cię zaciekawiło. „Ewolucję eliksirów na przełomie pięciuset lat”.
- Masz rację jakoś ten temat mnie nie pociąga.
- Nie zaskoczyło mnie to. – za to zaskoczyło ją to, co nastąpiło chwile potem. Chłopak nachylił się i delikatnie ją pocałował. Zszokowana otworzyła szeroko oczy i z całej siły odepchnęła go od siebie. Skutkiem, czego osobnik płci męskiej spadł z łóżka i zapoznał się bliżej z twardą drewnianą podłogą. – Czyś ty do reszty zgłupiał Zabini? Ostatnie szare komórki obumarły w tym twoim skretyniałym mózgu?! To, że jako tako was toleruje nie znaczy, że nagle zaczęłam was uwielbiać! Myślisz, że zapomniałam o tych wszystkich szlamach i poniżających słowach skierowanych w moją stronę?! Informuję cię, że NIE!  Co ty sobie zresztą wyobrażasz?! Nigdy więcej nawet tego nie próbuj! Wynocha z mojego pokoju! – Diabeł wypadł jak burza z pokoju dziewczyny. Jedna z większych poduszek z impetem walnęła w drzwi, które zamknął w ostatnich chwili. Doprowadził ją do szewskiej pasji. Wstała i biorąc strój kąpielowy wyszła z pokoju.
- Nie stój tu, bo nie ręczę za siebie! – warknęła groźnie.
- Dobrze już idę, przepraszam – Blaise jak najszybciej postanowił zejść jej z oczu.
- Nie obchodzi mnie twoje przepraszam. – zbiegła po schodach kierując się do części domu, w której znajdował się basen.
- No stary chyba coś ci się nie udało.
- Co masz na myśli Smoku?– popatrzył na kumpla, który do niego podszedł
- Jak to, co? Panna Di Binetti dała ci kosza.
- Bardzo zabawne. – brunet popatrzył bykiem na kumpla
- Żebyś wiedział. Jeszcze nie widziałem laski, która dałaby ci kosza.
- Jestem bardzo ciekawy czy poszłoby ci lepiej.
- Zapewne. I zamierzam to sprawdzić. Od dawna miałem na to ochotę. – Malfoy uśmiechnął się zagadkowo.
- To powodzenia. Ja idę na randkę z Ognistą. Ona zawsze jest wierna i nie da mi kosza
***
Śnieg skrzypiał pod końskimi kopytami. Mroźny zimowy wiatr szczypał w oczy, ale nie przeszkadzało jej to. Chciała się uspokoić. Była zła na rodziców, że dopiero, co pojawili się w jej życiu i chcą nią rządzić. Rozumiała, że tak to już jest w tej rodzinie. Czuła, że kochają ją i Denisa, są dobrzy i chcą przychylić im nieba. Ale z drugiej strony chcieli nią rządzić i oczekiwali od niej, że bez żadnego sprzeciwu będzie wykonywać ich polecenia. Na to nie mogła się godzić. Nie powiedziała im tego w tamtej chwili, bo nie chciała kłócić się przy obcych. Dobrze wiedziała, że nie może pozwolić by rozstawiali ją po kontach. Jeżeli raz im ustąpi tak już będzie zawsze. W jednej chwili postanowiła, co z tym zrobi. Zawróciła i poganiając konia ruszyła w stronę stajni.

- Strzałka, Kropka! – zanim jeszcze zamknęła drzwi w holu pojawiły się dwa skrzaty kłaniając się nisko.
- Panienka nas wzywała?
- Tak. Strzałko czy zabrałyście już zakupy z mojego domu?
- Tak panienko.
- Niech wszystkie tam wrócą jeszcze dzisiaj. I to jak najszybciej.
- Oczywiście panienko – skrzat znikł.
- Kropko, gdzie znajdę rodziców?
- Pani Rosa jest w bibliotece, a pan w swoim gabinecie.
- Poproś ojca by zechciał dołączyć do mnie i mamy w bibliotece.
- Już się robi –skrzat znikł z trzaskiem. Przeszła przez salon kierując się w stronę biblioteki. Uwielbiała to miejsce. Wielkie pomieszczenie urządzone w kolorach brązu zastawione wysokimi regałami. Rosa pogrążona w lekturze siedziała w jednym ze skórzanych foteli. Nie zauważyła, że Hermiona weszła do środka. Zorientowała się dopiero, kiedy dziewczyna usiadła w fotelu.
- Kochanie przyszłaś poczytać?
- Nie mamo. Chciałam porozmawiać z tobą i ta… - nie dokończyła bo do biblioteki wkroczył postawny mężczyzna.
- Moje dwie ukochane kobiety podobno mają do mnie jakąś sprawę. – Rosa nie wiedziała, o co chodzi jej mężowi.
- Poprawka tato. To ja mam sprawę do ciebie i mamy. – Alessandro usiadł na sofie i popatrzył na córkę. Dziewczyna wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić
- Ja wszystko rozumiem wychowanie arystokratyczne, zasady dobrego wychowania. Ale tak nie może być. Wczoraj nie chciałam się sprzeczać przy innych, ale teraz chcę was poinformować, że na żaden bal w ministerstwie się nie wybieram. Zamierzam spędzić sylwestra z przyjaciółmi w swoim domu niezależnie od tego czy wam się to podoba czy nie. Szanuję was, ale nie zmienię się w potulną, słuchającą się wszystkiego dziewczynkę tylko dlatego, że mieszkam tutaj. Jestem dorosła i potrafię decydować za siebie. – kiedy skończyła w pomieszczeniu zapadła cisza. Czekała na jakąś reakcję. Ale nie spodziewała się tego, co się stało. Alessandro Di Binetti zaczął się śmiać, a na ustach jego żony pojawił się delikatny uśmiech. Popatrzyła na nich zaskoczona.
- Mówiłem ci Rossa, że ona nie jest potulną owieczką. To typowa kobieta rodu Di Binetti, która nie da sobie w kaszę dmuchać.
- To nie jesteście na mnie źli? Nie będziecie obstawiać przy swoim?
- Skarbie – Rosa popatrzyła na córkę. – Oczywiście, że wolelibyśmy żebyś poszła z nami, ale jak zauważyłaś sama jesteś dorosłą kobietą i potrafisz decydować. Nie będziemy ci niczego zabraniać. Może czasami jesteśmy apodyktyczni i nadopiekuńczy, ale to przez to, że martwimy się o ciebie i Denisa.
- W takim wypadku kochanie jedynie, co możemy to życzyć ci dobrej zabawy jutro. – dziewczyna uśmiechnęła się szeroko słysząc słowa głowy rodu Di Binetti. Przesiadła się na sofę i mocno przytuliła do ojca. Nie sądziła, że tak łatwo pójdzie jej przekonanie ich do swojej decyzji.
***
Czterech mężczyzn ubranych w czarne smokingi stało w salonie oczekując na swoje partnerki. Kiedy usłyszeli trzask zamykanych drzwi podeszli pod schody i popatrzyli na trzy kobiety ubrane w eleganckie wieczorowe suknie. Kiedy dołączyły do nich Draco, Balise i Denis z zaskoczeniem popatrzyli w stronę schodów czekając, aż pojawi się na nich kolejna kobieta.
- O już wychodzicie? – słysząc głos Hermiony odwrócili się i popatrzyli na dziewczynę, która wychodzi z jadalni. Nie wyglądała na osobę odpowiednio ubraną na wystawny bal. Jej czarne spodnie i szara luźna bluzka ni jak nie przypominały sukni balowej.
- Tak kochanie na nas już czas – Alessandro uśmiechnął się do córki.
- W takim razie życzę wam miłej zabawy i szczęśliwego Nowego Roku. – podeszłą do nich i ucałowała rodziców.
- Nawzajem córeczko – wyminęła ich i skierowała się do swojego pokoju.
- Zaraz, chwila ja tu czegoś nie rozumiem! – Hermiona będąc już na schodach zatrzymała się i popatrzyła na brata
- Czego Cwaniaczku?
- Dlaczego ona nie idzie na bal?
- Bo wy idziecie, a ja zostaję.
- Ja się nie zgadzam. Jeżeli ja mam iść to młoda też.
- Brat, życie nie jest sprawiedliwe. Wy idziecie ja zostaję. – nic więcej nie mówiąc przeskoczyła po dwa schody i weszła do swojego pokoju. Jeszcze zanim zamknęła drzwi słyszała jak Denis protestuję, ale chyba to nic już nie dało, bo po chwili w domu nastała cisza. Zadowolona skierowała się wprost do łazienki z zamiarem wzięcia długiej kąpieli.
***
Było dobrze po ósmej wieczorem, kiedy ludzie zaczęli się schodzić. Byli to jej znajomi mieszkający na tym samym osiedlu, na którym ona się wychowywała oraz ludzie z Rio. Słysząc kolejny raz dzwonek do drzwi i otworzyła je. Na ganku stała rudowłosa dziewczyna z szerokim uśmiechem przyozdabiającym jej twarz.
- Ginny wchodź. – odsunęła się i przepuściła ją zapraszając do środka – Gdzie Harry?
- Została dzisiaj z Ronem. Prosił żebym przekazała ci jego przeprosiny i życzenia noworoczne.
- Dzięki. Szkoda, że nie przyszedł, ale i tak będziemy dobrze się bawić.
- Oczywiście, że tak. Świetna sukienka.
- Dzięki. Ściągaj płaszcz i wchodź dalej – ruszyły w kierunku salonu

Kiedy podeszło się pod nieduży kremowy dom słychać było, że w środku odbywa się dobra impreza. Weszli do środka i otoczyła ich muzyka, którą słyszeli na polu i gwar rozmów osób będących w domu.  Jedni tańczyli, inni rozmawiali, a pozostali zajadali się przyszykowanymi przekąskami. Przeszli przez hol kierując się do salonu.
- Hermiona - szatynka sącząca wino oderwała wzrok od swojej rozmówczyni i uśmiechnęła się do blondynki, która do niej podeszła – Kim jest ta trójka przystojniaków? – panna Bi Dinetti popatrzyła w stronę, którą wskazywała Sara. Zszokowała się widząc tą grupkę.
- Przepraszam cię na chwilę Saro – nie odpowiadając na pytanie wstała i odeszła.
- Co wy tu robicie? – bawiąc się trzymanym w dłoni kieliszkiem utkwiła swój wzrok w trójce chłopaków.
- No jak to, co? Robisz imprezę i nawet nie zaprosiłaś brata, tego to ja się po tobie nie spodziewałem mała. – Denis nie krył swojego niezadowolenia.
- Z tego, co wiem mieliście być na balu w ministerstwie.
- Nudziło nam się, a zresztą ty też tam miałaś być i jakoś dziwnym trafem nagle rodzice pozwolili ci nie iść. Nie sądzisz, że to trochę niesprawiedliwe. Uwierz, że te fraki, w które byliśmy ubrani nie były za wygodne.
- Den to nie moja wina, że musiałeś iść na ten głupi bal. Przecież ja ci tego nie kazałam robić. – nie rozumiała, dlaczego Cwaniak ma do niej pretensje w końcu to nie jej wina, że on musiał iść, a jej udało się tego uniknąć.
- Mała jak ja niekiedy nienawidzę, że mam do ciebie taką słabość i nie potrafię się na ciebie złościć – przyciągnął siostrę do siebie i mocno przytulił.
- Den – usłyszał cichy szept siostry – Fajnie, że jesteś, ale dlaczego musiałeś ich przyprowadzić? – nie musiała mu tłumaczyć, o kogo jej chodzi.
- Sami się przyplątali – odszepną. Wiedziała, że żartuje, ale postanowiła tego nie komentować. Odsunęła się od niego i uśmiechając się wskazała ręką salą dając mu znać by wchodzili dalej, a sama udała się do kuchni w poszukiwaniu nowej butelki wina. Wszyscy trzej patrzyli przez chwilę na odchodzącą drobną szatynka ubrana w fioletowo czarną sukienkę.

Gdy wybiła północ ludzie zaczęli się przytulać i składać sobie życzenia. Kiedy złożyła sobie życzenia z większością osób stała i z uśmiechem popatrzyła na swoją rudą przyjaciółkę i brata, którzy się całowali. Cieszyła się, że ciągnie ich do siebie. Kochała ich obydwoje i chciała dla nich jak najlepiej. Wiedziała, że Gin nie zrani Denisa i to samo było w drugą stronę.
- Szczęśliwego Nowego Roku Di Binetti  – przed nią stał przystojny blondwłosy mężczyzna i w geście toastu podniósł szklankę napełnioną bursztynowym płynem.
- Nawzajem Malfoy.
- Nie sądziłem, że potrafisz zorganizować tak dobrą imprezę.
- Ty o mnie bardzo mało wiesz – odeszła zostawiając go samego.    

- Miona wytłumacz mi, kim jest ten przystojniak, z którym przed chwilą rozmawiałaś? – Vera z zagadkowym uśmiechem przyglądała się Malfoyowi.
- Malfoy? To kumpel mojego brata. Zaufaj mi Ver to nie jest za ciekawy facet. Znam go i dobrze wiem, że lubi perfidnie wykorzystywać kobiety.
- Szczerze? To takiemu facetowi pozwolę się wykorzystać bez protestu ile razy będzie chciał. – szatynka nie rozumiała zachwytu swojej koleżanki nad blondynem – Jakie on ma oczy, a jak się uśmiechnie to aż nogi miękną i dostaję palpitacji serca. Życz mi powodzenia, czas na niego zapolować – panna Di Binetti nie zdążyła nic powiedzieć, bo blondynka zostawiając ją samą podążała w stronę Draco. Stała i zastanawiała się nad zachwytami Very nad Malfoyem. Blondynka nie była jedną z stereotypowych panien o tym kolorze włosów. Była ładna to fakt, ale zarazem inteligentna, ale widząc blondyna ciągło ją do niego jak ćmę do żarówki.
- Czy można panią prosić? – została wyrwana z swoich rozmyślań. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą uśmiechniętego bruneta.
- Dobrze Zabini – podała mu rękę i ruszyli w stronę, gdzie w salonie tańczyła grupka ludzi. Tańczyli nie rozmawiając, ale tą mężczyzna przerwał tą ciszę między nimi.
- Hermiona może to zabrzmi nieszczerze i zaraz mnie opierniczysz, ale chciałbym cię przeprosić o to byś spróbowała, jeżeli to w ogóle możliwe przyjąć moje przeprosiny za te wszystkie lata – przestała tańczyć i odsuwając się do tyłu popatrzyła na niego.
- Zabini ja nie chcę twoich przeprosin. Nie potrzebuje ich. Nagle przyszło ci do głowy, że jeżeli jestem arystokratką to należy mnie przeprosić? Wybacz Blaise, ale ja tego nie potrzebuję. Toleruje was tylko i wyłącznie ze względu na Denisa. Nie chcę by musiał wybierać pomiędzy mną, a wami, bo to najbardziej krzywdziłoby jego. – nie czekając na jego odpowiedź odeszła. Stał chwilę zdziwiony, ale po chwili, kiedy się otrząsnął ruszył za nią.
- Di Binetti chodź – złapał ją za rękę i odciągnął w miejsce, gdzie nie było tyle ludzi i dało się spokojniej porozmawiać. – Słuchaj nie przeprosiłem cię, bo nazywasz się Di Binetti, a nie Granger. Zrobiłem to, dlatego że przez wojnę oraz te wolne świąteczne dni spędzone u was w domu uświadomiłaś mi coś. Okazało się, że jesteś inną osobą niż sądziłem. Nazywasz się Di Binetti, a nie Granger, ale jestem pewien, że pomimo tego nie zmieniłaś się. Cały czas jesteś taka sama.
- Zabini, o czym ty bredzisz? – miała dość jego wywodów.
- O tym, że nie przeprosiłem cię ze względu na nazwisko. Po prostu przez te dni pokazałaś mi, że tak naprawdę źle cię oceniałem przez te wszystkie lata. Uświadomiło mi to, że te wszystkie opinie na temat ciebie i ludzi nienależących do arystokracji to bzdury.
- I tak nagle mam ci uwierzyć, że się zmieniłeś?
- To już zależy od ciebie czy mi uwierzysz. A teraz pozwól, że wrócimy do salonu. Chciałbym dokończyć zaczęty z panią taniec. – sama nie wiedziała, dlaczego ale się zaśmiała. Nie chciała teraz analizować wypowiedzi mężczyzny. Podała mu rękę i wrócili na parkiet.

Blondyn stojąc pod ścianą pił whisky. Przed chwilą pozbył się jakiejś blondyny, która chciał się do niego przyczepić. Teraz wydawałoby się, że patrzył na ludzi wirujących na „parkiecie”, ale tak naprawdę przyglądał się jednej kobiecie. Dziewczynie ubranej w fioletowo czarną sukienkę tańczącą z Blaisem. Sam zastanawiał się czy jej nie poprosić do tańca, ale stwierdził, że nie jest to najlepszy pomysł. Doszedł do wniosku, że lepszym będzie powolne zbliżanie się do panny Di Binetti. Żeby móc się do niej zbliżyć najpierw musiał zdobyć jej zaufanie. Nie wiedział jeszcze jak to zrobi, ale był pewny, że mu się to uda.

sobota, 7 lipca 2012

Zdrada odc. III


- Nie Malfoy. Jesteś tylko przypadkowym dawcą nasienia, dzięki któremu Victoria i Scorpius przyszli na świat.
- Granger nie pleć farmazonów. Ile mają lat?
- 17 grudnia skończyły dwa i pół roku.
- Czyli dlatego przestałaś się ze mną spotykać.
- Nie. Postanowiłam z tobą przestać sypiać w tym samym czasie, kiedy rozstałam się z Ronem. Kilka dni później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Kiedy tylko było możliwe zrobiłam badanie na ojcostwo
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – uspokoił się trochę
- Czy to by coś zmieniło? Każdy z nas miał swoje życie. Łączył nas tylko seks i nic więcej. Obydwoje dobrze o tym wiemy. I co by to dało? Oświadczyłbyś mi się i tworzylibyśmy wielką szczęśliwą rodzinę? – zaśmiała się szyderczo. - Z reszta postanowiłam wychować je sama, bo niby, co zacząłbyś udawać kochanego tatusia? Wątpię. Jakoś nie planowałeś mieć dzieci
- Ty też nie. Nie miałaś prawa i dalej nie masz odsuwać mnie od nich. Powinienem o nich wiedzieć od samego początku.
- Nie rozśmieszaj mnie – była lekko zdenerwowana. – Ty i rola ojca, to jakiś dobry żart. Teraz wybacz, ale wracam do domu, do MOICH DZIECI – mówiąc to położyła mocny nacisk na dwa ostatnie słowa.
- Chcę je poznać, najlepiej dzisiaj.
- I co niby im powiem. Słońca, to jest wasz tatuś przywitajcie się. Nie Malfoy, to nie jest dobry pomysł. W ogóle to zły pomysł byś wkraczał do ich spokojnego, poukładanego życia.
- Porozmawiamy jeszcze o tym jutro. Daj mi swój adres. – podał jej notatnik i długopis. Po namyśle zapisała w nim adres rodziców.
Odchodząc na jego słowa o jutrzejszym spotkaniu odpowiedziała w myślach z kpiną „na pewno Malfoy”. Nie spotkali się. Jeszcze tego samego dnia wieczorem Hermiona i dzieciaki miały lot powrotny do Stanów. Pożegnawszy się z przyjaciółmi i rodzicami ruszyli do odprawy, by pół godziny później lecieć do Waszyngtonu. Kolejnego dnia przyszedł do domu państwa Granger. Kiedy matka Hermiony zobaczył go, od razu domyśliła się, że ten mężczyzna jest ojcem jej wnuków, ale postanowiła nic nie mówić w końcu to sprawa jej córki. Na pytanie o Hermionę, uzyskał odpowiedź, że córka wraz z wnukami wróciła do siebie. Nie zgodzili się podać mu namiarów, gdzie może ją znaleźć. Nie zniechęcił się. Był na nią zły, ale pamiętał, że on przecież jest Malfoyem. Zawsze dostaje to, co chce. Prędzej czy później spotkają się i on tego dopilnuje.

Wychodząc z firmy poprawiła szalik chroniąc się przed mocno wiejącym wiatrem. Jak zawsze w centrum był duży ruch, dlatego cieszyła się, że mieszka tak niedaleko swojego miejsca pracy. Po drodze do domu weszła do cukierni z zamiarem kupienia ciasta. Chciała zrobić dzieciom niespodziankę. Zapłaciła, zabrała paczkę i odwracając się stanęła oko w oko z Draco Malfoyem.
- Witaj Granger. – cyniczny uśmiech przyozdobił jego twarz.
- Malfoy? Co ty tu robisz? – tego to się nie spodziewała, Malfoy w waszyngtońskiej cukierni.
- Chcę dokończyć naszą rozpoczętą rozmowę. Ale wróciłaś do Stanów, dlatego ja przyjechałem tutaj.
- Malfoy daj spokój nie ma sensu o tym gadać.
- Jeżeli nie porozmawiasz ze mną, to zrobi to mój prawnik.
- Grozisz mi? – przymrużyła oczy.
- Tylko ostrzegam skarbie.
- Jesteś podły. – chwilę stała i marzyła o tym by jej wzrok potrafił zabijać - Tutaj masz moją wizytówkę. Jutro o 14 pod tym adresem. – wyszła nawet nie czekając na jego reakcję. Wspomnienie o prawniku wyprowadziło ją z równowagi.

Pojawił się punktualnie o 14. Wcześniej Hermiona wysłała maluchy na spacer z nianią. Długo nie mogli dojść do porozumienia. W końcu postanowili, że mężczyzna może na początek odwiedzać dzieci, żeby go poznały i zaakceptowały. Potem zobaczą, co będzie dalej. Obiecała mu, że jeżeli je skrzywdzi, to osobiście go dopadnie i wykastruje. Była pewna, że jeżeli mężczyzna mieszka w Londynie to będzie ich odwiedzać raz, góra dwa w miesiącu. Ku jej zdziwieniu robił to regularnie, co trzy dni. Jak jej wytłumaczył teleportacja to wielkie udogodnienie. Dzieci szybko go zaakceptowały. Patrzyła z mieszanymi uczuciami jak jej skarby z radością rzucają się Malfoyowi na szyję od razu jak pojawiał się w progu ich domu. Po dwóch miesiącach pierwszy raz powiedziały do niego tato. Czół wtedy dumę jak nigdy w życiu. Po czterech przeprowadził się do Waszyngtonu i znalazł tam prace. Powiedział jej pewnego popołudnia, że to po to by być bliżej dzieci. Od tamtej pory bywał u nich codziennie. Bawił się z nimi, wychodził na spacery, a niekiedy, gdy położyli je spać siedział jeszcze chwile dyskutując z nią. Kiedy skończyły trzy lata zrobiła mu niespodziankę zabierając ich do magicznego urzędu rejestracyjnego, gdzie zmieniła maluchom nazwisko z Granger na Malfoy. W końcu nic już nie zmieni tego, że został ich ojcem. Kilka miesięcy później pierwszy raz pozwoliła mu zabrać je do siebie na weekend. Chodziła wtedy jak struta nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Cały czas o nich myślała i martwiła się, jak się okazało niepotrzebnie, bo wszystko było w porządku. Zdziwiła się, gdy kiedyś zaprosił ich do siebie na obiad. Zauważyła, że w jego mieszkaniu Scorpius i Victoria czują się jak w domu. Zasiedzieli się. Zmęczone dzieci zasnęły. Postanowiła wtedy, że dzieci zostaną na noc, a ona wróci do domu.
- To bez sensu. Możesz zostać. Jest jeszcze wolna jedna sypialnia.
- Sama nie wiem czy powinnam.
- Nie wymyślaj, chodź napijemy się wina – takim sposobem znowu wylądowali razem w łóżku. Rano nie wspominając nic na temat nocnych wydarzeń zabrała dzieci i wróciła do domu. W tym samym tygodniu musiał wyjechać na miesięczną delegację. Wielokrotnie musiała tłumaczyć maluchom, że tata wróci tylko pojechał do pracy. Kiedy wrócił z okrzykiem rzuciły się na niego. Uśmiechając się stała opierając się o framugę drzwi kuchennych i patrzyła jak je przytula. Gdy chciała je położyć spać, zatrzymał ją i powiedział, że on to zrobi. Z jednej strony chciał to zrobić, bo się stęsknił za tą rozrabiającą dwójką z drugiej widział jak bardzo Hermiona jest zmęczona. Scorpi i Vici potrafili być absorbujący. Wpakował ich do łóżka, przeczytał bajkę i zgasiwszy lampkę wrócił do salonu. Uśmiechnął się widząc kobietę śpiącą na kanapie. Była taka spokojna. Biorąc ją delikatnie na ręce zaniósł do jej sypialni i położył do łóżka. Zanim wszedł na korytarz przyglądał jej się chwilę.

Obudziła się naprawdę wyspana. Popatrzyła na zegarek. Przeraziła się widząc godzinę 10. Coś było nie tak. Normalnie o godzinie 7, najpóźniej 8 dzieciaki robiły jej pobudkę.  Wyskoczyła z łóżka i zdziwiła się widząc, że spała we wczorajszym ubraniu. Gdy wyszła na korytarz usłyszała zadowolone głosy dzieci, oraz poczuła przyjemny zapach, od którego zaburczało jej w brzuchu. Pchnęła drzwi do kuchni i weszła do środka. Zszokowana stanęła w progu.
- Mama! – rzuciły się na nią dwa małe potworki z buziami umazanymi syropem klonowym – Wstalas. Tata nie pozwolil cie obudzic. – wytłumaczył jej Scorpius
- Tata robi nalesniki – wykrzyczała jej do ucha Victoria. To właśnie było najdziwniejsze. W kuchni przy piecu stał Draco i jakby nigdy nic smażył naleśniki.
- Jeżeli chcesz idź się spokojnie ogarnij, a ja za ten czas zrobię kawę. – widząc, że stoi dalej bez ruchu zwrócił się do dzieci – Scorpi, Vici zaprowadźcie mamę do łazienki i wróćcie do kuchni.
- Ok. – ciągnąc Hermionę za ręce wyprowadzili ją z kuchni. Po 20 minutach wróciła odświeżona i przebrana. Gdy usiadła przy stole mężczyzna postawił przed nią talerz naleśników, butelkę z syropem i duży kubek czarnej mocnej kawy. Postanowiła jak na razie nie myśleć o tej dziwnej sytuacji. Zabrała się za jedzenie, obawiała się tego czy naleśniki będą jadalne. Były wyśmienite. Cienkie, dobrze usmażone, chrupiące, ale niespalone. Po śniadaniu Draco zaoferował się, że zabierze maluchy na spacer. Nie protestowała, dzięki temu miała chwilę dla siebie. Już nie bała się o ich bezpieczeństwo. Dlatego mogła się wyluzować. Po powrocie widać było, że dzieciaki są zmęczone. Szybko podała obiad, po czym położyli je do łóżek na popołudniową drzemkę.
- Hermiona chciałbym z tobą porozmawiać – kiwnęła głowa i weszli do salonu. Usiadła w swoim ulubionym fotelu i popatrzyła na mężczyznę siedzącego na sofie.
- Tak myślałem, nie to źle powiedziane – pokręcił głowa i zaczął jeszcze raz – Doszedłem do wniosku… źle, wróć, chce byś mnie dobrze zrozumiała.
- Draco, powiedź, co masz do powiedzenia najprościej jak potrafisz. – uśmiechnęła się do niego by dodać mu otuchy.
- Przez ten miesiąc, kiedy byłem na delegacji bardzo tęskniłem za dziećmi. Nie wyobrażam sobie życia bez nich…
- Cieszy mnie to.
- To nie wszystko, proszę nie przerywaj mi.  Tak jak mówiłem tęskniłem za nimi, ale uświadomiłem sobie to, że nie tęskniłem tylko za nimi. – popatrzyła na niego zaciekawiona – Dotarło do mnie, że tęsknie także za tobą. – wypowiedział na głos słowa, które ona trzymała w sobie. Ona też za nim tęskniła. – Za naszymi rozmowami, za twoim uśmiechem, za tym jak nie raz na mnie krzyczałaś, gdy dzieci nie było obok. Za tym jak słodko marszczysz nos i mrużysz oczy, kiedy się złościsz. Ja… - i tutaj był najtrudniejszy moment, nigdy jeszcze nie powiedział tego żadnej dziewczynie. Napił się wody i kontynuował – Ja się chyba w tobie zakochałem Granger. Taka prawda, że kiedy wychodzę stąd i wracam do siebie czuję jak moje życie jest puste, że czegoś mi brakuję. Nie chcę by takie było. Chcę stworzyć naszym dzieciom prawdziwa rodzinę. Chce stworzyć ją z tobą. Poprawka dokładniej to ja chcę być z tobą – była zszokowana. Nie spodziewała się po nim takich słów. – Proszę cię przemyśl moje słowa. Zależy mi na tobie i naszych dzieciach. – wstał i wyszedł na korytarz.
- Malfoy. – zatrzymała go. Patrząc mu dziwnie w oczy
- Granger proszę cię nie skreślaj tego od razu. Ja poczekam jak nie teraz, to może z czasem. Ja poczekam. – zdenerwowała się i dobrze to widział. Znowu marszczyła nos i przymrużyła oczy.
- Zamknij się Malfoy – pocałowała go wtulając się w niego.
- Fuj! – zerknęli na korytarz prowadzący do sypialni i roześmiali się widząc zniesmaczona minę swojego syna.
- Co jest fuj?! – zaraz za nim pokazała się jego siostra.
- Calują się.
- Blee – skwitowała to dziewczynka.
W święta wzięli ślub w otoczeniu swoich przyjaciół. Dla niektórych to był szok, ale jakoś sobie z nim musieli poradzić. Uroczystość odbyła się w londyńskiej katedrze św. Piotra. Panna młoda ubrana w śliczną białą klasyczna suknie z narzuconym na wierzch białym futerkiem. On w czarnym doskonale dopasowanym garniturze. Ale największe wrażenie i tak wywarli trzy i pół letni Scorpius i Victoria, kiedy nieśli do ołtarza poduszkę z obrączkami.

- Chociaż obydwoje z babcią kochaliśmy Londyn, to postanowiliśmy zostać tutaj w Waszyngtonie. Gdzie mięliśmy prace i wychowaliśmy Victorie i Scorpiusa.
- Na początku chciałam zostać po ślubie w Londynie, ale wasz dziadek przekonał mnie, że szkoda bym zostawiała tak dobra pracę. – Hermiona wtrąciła się do opowieści męża. Nie rozumiała dlaczego dzieciaki chcą ją słuchać kolejny raz. Oczywiście była to wersja okrojona odpowiednia dla najmłodszej części rodziny - Przyznałam mu rację, bo nie ważne, gdzie mieszkamy tylko gdzie są osoby, które się kocha. A ja najbardziej na świecie kocham waszych rodziców i dziadka. No i teraz także was. Dopiero jak Victoria przeprowadzała się do Anglii przekonała nas byśmy wrócili z nią, a rok później Scorpius przyjechał z Lisą i zostali na stałe. Dobra koniec tych opowieści kolacja gotowa siadajcie do stołu. – Draco zamknął album ze zdjęciami i podszedł do niej. Stając za nią przytulił się do żony. Patrzyli na swoją rodzinę. Victorie z Billem, Scorpiusa z Lisą oraz ich wnuki. 13 letniego Toma i 8 letnią Meg Hermionę dzieci ich syna, 11 letnią Maję, 10 letniego Draco juniora oraz 7 miesięczną Anabell, która siedziała na kolanach Victorii. W tym momencie byli naprawdę szczęśliwi. Przeżyli już ze sobą 30 lat. Życie ich nie oszczędzało. Zdarzały im się wzloty i upadki. Ale zawsze dawali sobie radę. Jedno było podpora dla drugiego. Wychowali dzieci, teraz mogli patrzeć jak dorastają ich wnuki. Nic więcej do szczęścia nie jest im potrzebne. Bo miłość to wielka siła, która zawsze łączy dwie drogi losu, pomimo tego, że są to drogi kręte nie zawsze usłane różami.