czwartek, 28 czerwca 2012

who I am - odc. 9


O pierwszej nad ranem usłyszał dźwięk teleportacji i zobaczył pannę Di Binetti. Był sam, bo Diabeł i Cwaniak zeszli na chwile na dół. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że garderoba jest otwarta. Położyła się na łóżku i zwinęła w kłębek. Dobrze słyszał ciche łkanie. Przeszedł do jej pokoju i podszedł do łóżka.
- Hermiona? – starał się mówić cicho i łagodnie.
- Zostaw mnie – nie zamierzał jej posłuchać. Pomimo wszystkiego, co kiedyś wydarzyło się wcześniej widząc ją płaczącą nie mógł zostawić jej tak samej sobie. Czuła, że siada bo materac ugiął się pod jego ciężarem. 
- Co się stało? – dalej mówił do niej łagodnym głosem
- Nic. Co cię to obchodzi? – praktycznie warczała.
- Obchodzi mnie, bo siostra mojego kumpla jest załamana. – delikatnie położył rękę na jej ramieniu. 
- I co będziesz teraz się nabijał jak zawsze? – usiadła i popatrzyła na niego zaczerwionymi od płaczu oczami. Zdał sobie sprawę, że musiała płakać już od dłuższego czasu zanim jeszcze wróciła do domu.
- Nie. – starł z jej policzka strużkę łez– Może mógłbym ci jakoś pomóc?  
- Pomóc? Ty? – histerycznie się roześmiała – A w czym ty możesz mi pomóc Malfoy? Przecież nienawidzisz wszystkiego, co mugolskie. Gardzisz mną i moim byłym życiem. Więc, w czym ty chcesz mi pomóc? W przywróceniu pamięci moim rodzicom, chociaż to nie możliwe? – zaczęła jeszcze bardziej płakać. – Nic nie rozumiesz. Byłam u nich. A dokładniej niedaleko nich! Pierwszy raz patrzyłam jak obchodzą święta beze mnie. Nawet nie mają świadomości, że istnieję. Patrzyłam jak idą na pasterkę. Szczęśliwi siedzą i śpiewają kolędy. Nie pamiętając mnie, nie wiedząc o moim istnieniu. Nie pamiętają, nie… - jej głos się załamał i rozpłakała się na dobre. Nie patrząc na nic przygarnął ją do siebie i mocno przytulił delikatnie kołysząc. Jak każdy facet czuł się bezradny wobec plączących kobiet. Pomimo tego, że widział ich wiele, szczególnie wtedy jak po wspólnie spędzonej nocy opuszczały załamane jego sypialnie, nie radził sobie z pocieszaniem ich. Ale wtedy, gdy wychodziły z jego sypialnie nie obchodziły go ich łzy. Teraz czuł, że nie może zostawić tej dziewczyny samej. Kołysał ją i głaskał po głowie, którą miała schowaną przytulając twarz do jego klatki piersiowej. Nie broniła się. Pozwalała mu na to. Czuł jak powoli się uspokaja. Fakt gardził kiedyś jej życie, ale po prostu wtedy tego nie rozumiał. Może dalej był zimnym i cynicznym Malfoyem ale zmienił się i po wojnie zaczął poznawać i powolutku akceptować mugoli i mugolaków. Po chwili zauważył, że dziewczyna uspokoiła się całkowicie. Zdał sobie sprawę, że wykończona płaczem zasnęła przytulona do niego. Zauważył, że przez garderobę do pokoju weszli Diabeł i Cwaniak.
- Co z nią? – widać było, że młody Di Binetti martwi się o siostrę
- Cicho właśnie zasnęła. Była w Australii
- O cholera. U Grangerów? 
- I tak i nie – usiedli naprzeciwko łóżka i patrzyli na Smoka trzymającego w ramionach śpiącą szatynkę. – Była tam, ale tylko patrzyła jak sami obchodzą święta. 
- To jej pierwsze święta bez nich. – Den umilkł i przypatrzył się siostrze - Musimy coś zrobić żeby nie myślała o tym tyle– kiwnęli głowami na to, że zgadzają się z nim. Blondyn delikatnie podniósł się z dziewczyną na rękach. Jak najostrożniej mógł ułożył ją na łóżku i przykrył. Wyszli z pokoju zostawiając Hermionę pogrążoną we śnie. 

Rano Denis jak burza wpadł do pokoju siostry i wyrwał ją ze snu. Nie zdążyła zaprotestować, kiedy na siłę ubrał na nią szlafrok i ciągnąc za rękę wyciągnął z pokoju. Zeszli na dół, gdzie pod wielką choinką znajdowała się masa prezentów. Czekając na nich Draco i Blaise siedzieli w fotelach. Znacząco popatrzyli na siebie widząc dziewczynę ubraną w krótki szlafroczek, który odsłaniał długie zgrabne nogi. Dziewczyna podchwyciła ich spojrzenia i w obronnym geście zawiązała go jeszcze mocniej zasłaniając szczelnie koszulkę nocną, w która przebrała się kiedy obudziła się w środku nocy.
- No to czas na prezenty –zakomenderował Cwaniak. Roześmiała się widząc jak troje prawie dorosłych mężczyzn rzuca się pod choinkę z maniakalnym wzrokiem. Każdy z nich odpakowywał już paczkę, gdy zorientowali się, że dziewczyna dalej stoi w miejscu.
- Siostra, co tak stoisz? 
- Patrzę na trójkę uradowanych dzieci – wyszczerzyła się w uśmiechu. – Do tego muszę najpierw się przebrać. 
- Di Binetti nie przejmuj się. Ani mnie, ani Zabiniemu nie będzie przeszkadzać jak będziesz schylać się pod choinkę – Malfoy uśmiechnął się swoim firmowym uśmiechem, podnosząc przy tym sugestywnie brew. 
- Możecie pomarzyć. Nie dla psa kiełbasa. – Wybiegła po schodach by po jakiś trzech minutach zbiec na dół ubrana w jeansy i czarny, szerokawy podkoszulek z krótkim rękawem. Blaise i Draco zastanawiali się jak ona to robi, że chociaż ubrała się na szybko w cokolwiek, wygląda tak pociągająco.
- Dawać te paczki. – rozsiadła się przy Denisie i odebrała od niego pierwszą paczkę. Chyba nigdy w życiu nie dostała, tylu prezentów. Na samym końcu stanęli przed nią w trójkę, Denis wyciągnął do niej rękę, w której trzymał jej kurtkę. 
- Ubieraj, czas żebyś dostała prezent od naszej trójki. – zaskoczona szybko się ubrała ruszając za bratem. Nagle poczuła jak zimne dłonie zasłaniają jej oczy. Miała przeczucie, że należą do Malfoya. Nie pomyliła się. Wyszli na zewnątrz. Niepewnie kroczyła słuchając wskazówek i ostrzeżeń Dracona. Zorientowała się, że weszli do jakiegoś budynku.  
- Jesteśmy na miejscu. No to jak? Gotowa na prezent? – usłyszała gdzieś obok siebie głos Blaisa
- A jak sądzisz Blaise? 
- Dobra Draco możesz jej już odsłonić oczy. – zanim blondyn to zrobił usłyszała jeszcze jego szept.
- Wszystkiego najlepszego księżniczko. – zadrżała czując jego ciepły oddech na swoim karku. Kiedy zabrał dłonie, zaskoczona popatrzyła na brata. Denis Di Binetti stał na środku stajni trzymając za uzdę czarnego, młodego ogiera z czerwoną kokardą przywiązaną do uzdy. Zorientowała się, że jakiś czas temu opowiadała mu swoje marzenia z dzieciństwa.
- Jest piękny. Naprawdę jest mój? – podeszła do dużego zwierzęcia i delikatnie go pogłaskała.
- W stu procentach Rasmus należy do ciebie. – z radości przytuliła brata. W tym momencie usłyszała znaczące chrząknięcie. Odwróciła się i niewiele myśląc przytuliła spontanicznie najpierw bruneta, a potem blondyna. 
- Dziękuję. To najpiękniejszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć. 
- Cieszymy się, że ci się podoba. – Denis uśmiechał się widząc radość w oczach siostry.
- Podoba to mało powiedziane. Mogę się na nim przejechać? 
- Oczywiście. – zanim zdążyli się zorientować już siedziała w siodle. Nie zwracając uwagi na mężczyzn wyjechała ze stajni i ruszyła przed siebie. Ojciec zapisał ją na jazdę konną w wieku czterech lat. Zakochała się wtedy w tych zwierzętach i zawsze po lekcji marudziła o to, że ona chciałaby konika. Wtedy nie rozumiała, że Grangerów nie stać na taki prezent. Po dziesięciu minutach szybkiej jazdy przed siebie usłyszała niedaleko siebie odgłos kopyta innych koni galopujących po śniegu, dlatego pogoniła Rasmusa. Jakoś nie chciała żeby ją dogonili. Zbyt dobrze jej było móc samej tak gnać przed siebie na tym pięknym zwierzęciu nie przejmując się zimnym wiatrem smagającym ją po twarzy.  
- Kobieto czyś ty zwariowałaś? – nie udało jej się zostać samej. Młody Malfoy dogonił ją. Zwolniła i popatrzyła na blondyna
- Co masz na myśli?
- Gnasz jak na złamanie karku. Jest zimno, a ty jesteś bez czapki i szalika. Dogonić cię to był nie lada problem. Jak widzisz, chłopaki dopiero nadjeżdżają.
- Jak z was takie cioty jeździeckie to już nie mój problem – uśmiechnęła się perfidnie i znowu pognała przed siebie.
- Ja ci dam cioty jeździeckie, ty małpo przebrzydła! – ruszył za nią. Słyszał, że wiatr niesie jej radosny śmiech. Ten dzień był dla niej cudowny. W końcu oderwała się od wszystkiego i poczuła się naprawdę wolna. 
***
Kilka kolejnych dni mężczyźni starali się żeby dziewczyna była zadowolona i nie miała czasu myśleć o swoich przyszywanych rodzicach. Ona za to nie rozumiała ich zachowania. Powoli zaczynali ją denerwować to, że tak naskakując jej i nie odstępując na krok. Co za dużo to nie zdrowo. Miała dość. Złapała za kawałek pergaminu i nakreśliła kilka zdań wysyłając liścik za pomocą sowy. Tak jak się spodziewała odpowiedź nadeszła jak najszybciej się dało i była twierdząca. Narzuciła na siebie kurtkę i wybiegła z domu nie zwracając uwagi na trójkę chłopaków. Wróciła popołudniu w wyśmienitym humorze.
- Panienko, państwo oczekują na panienkę w salonie. – kiwnęła głową i ruszyła do pomieszczenia, gdzie spotkała rodziców, trójkę chłopaków oraz Narcyzę i Sophie. 
- Jesteś, czekaliśmy na ciebie. Chcieliśmy poinformować waszą czwórkę, że w czwartek idziemy na bal w Ministerstwie. 
- W sylwestra?
- Tak Hermiono. To jest bal noworoczny organizowany, co roku. – ojciec udzielił jej rzeczowej odpowiedzi
- Wole zostać w domu. Zresztą jestem już umówiona. 
- To odwołaj to. Od zawsze, kiedy nasza rodzina już wcześniej mieszkała w Londynie chodziła na ten bal i tak będzie i tym razem. 
- Ale ja już zrobiłam zakupy i zostawiłam je wszystkie w domu. Ginny…
- Hermiono… – Rosa przemówiła spokojny głos. Ten ton zawsze powodował, że córka przestawała mówić i słuchała, co matka ma do powiedzenia. – Skrzaty zajmą się tymi rzeczami i zabiorą je z twojego domu. A my pójdziemy na bal. Jeżeli chcesz możesz zaproponować Ginnevrze żeby poszła z nami.
- Świetny pomysł!- Den ugryzł się w język za swój wybuch radości. Hermiona kiwnęła głową na znak, że przyjęła wszystko do wiadomości i opuściła salon. I znowu jej plany poszły się kochać. Kochała swoją rodzinę, ale denerwowało ją niekiedy te ich ograniczenia i nakazy. Leżała na łóżku czytając książkę, kiedy ktoś zapukał.
- Proszę – drzwi otworzyły się i do środka wszedł przystojny mężczyzna
- Nie przeszkadzam?
- Powiedźmy. – podszedł i bezceremonialnie położył się na drugiej połowie jej dość obszernego łóżka. Odwrócił się w jej stronę i podpierając głowę na ręce patrzył na dziewczynę, która leżała w podobnej pozycji naprzeciwko niego i mierzyła go krytycznym spojrzeniem


sobota, 23 czerwca 2012

Zdrada odc. II


Jeszcze przed badaniem postanowiła, że jeżeli ojcem okaże się blondyn to nie poinformuje go o tym. Dobrze zdawała sobie sprawę, że nie łączy ich żadne uczucie. Znała go i wiedziała, jakim jest człowiekiem i dlatego nie chciała, żeby mężczyzna skrzywdził jej dzieci. Zarówno dla niej jak i dla nich będzie najlepiej. Z resztą nie widziała się z nim odkąd rozstała się z Ronem i nie zamierzała tego zmieniać. Teraz czekało ją najgorsze, musiała poinformować rodziców, że zostaną dziadkami. Jeżeli to zrobi, będzie musiała przyznać się do romansu. Państwo Granger byli zszokowani, ale po przetrawieniu tej informacji zapewnili ją, że zawsze z nią będą i jej pomogą.

W czwartym miesiącu widać było delikatny brzuszek. Co noc Hermiona zastanawiała się, co powinna zrobić ze sobą, dziećmi i ich przyszłością? Rozwiązanie przyszło z dnia na dzień, kiedy została wezwana przez swojego szefa. W związku z tym, że była jedną z lepszych pracownic dostała awans na wicedyrektora waszyngtońskiego biura wynalazków magicznych, co wiązało się z przeniesieniem do Ameryki Północnej. Bez zastanowienia zgodziła się na propozycję szefa. Już miesiąc później rozpakowywała swoje rzeczy w luksusowym apartamencie zapewnionym jej przez biuro. Nawet Tak była pochłonięta przez pracę, a w czasie wolnym zwiedzaniem miasta, którym zachwyciła się już na pierwszym spacerze, że nie zauważyła, kiedy tak szybko zleciało kolejne pięć miesięcy. Takim to sposobem 17 maja 2003 r. na świat przyszli Victoria i Scorpius Granger najważniejsze osoby w życiu ich matki Hermiony Granger. Dzięki uprzejmość swojego dyrektora mogła bez problemu opiekować się dziećmi i pracować. Często zdarzało się, że przychodziła z nimi do pracy. Starała się jak mogła być dla dzieci zarówno matką i ojcem. Nie raz siedziała i patrzyła jak śpią spokojnie w swoich łóżeczkach. Wtedy po cichu przepraszała swoje maleństwa, że nie ma w ich życiu tatusia, ale do dziś uważała, że tak jest dla nich najlepiej. Z radością z dnia na dzień patrzyła jak Victoria i Scorpius rosną.

- Hermiono czy wszystko jest gotowe?
- Tak panie dyrektorze, nagłośnienie i oświetlenie, harmonogram, miejsca oznaczone, hotel zarezerwowany, catering w gotowości. Zaraz wszyscy zaczną się zjeżdżać – uśmiechnęła się do swojego przełożonego. Organizowała konferencje międzynarodową, roczne dzieciaki zostawiła z nianią, a sama rzuciła się dzisiaj w wir pracy. Tak jak mówiła uczestnicy dzisiejszego kongresu zaczęli się zjeżdżać. Przechodziła właśnie przez lobby hotelu, kiedy za drzwiami wejściowymi zobaczyła przystojnego mężczyznę o jasnych, prawie platynowych włosach. Na początku myślała, że się przewidziała. Po chwili jednak stwierdziła, że to musi być on. Przebiegła szybko do sali konferencyjnej.
- Sophie pokaż mi listę uczestników.
- Oczywiście, ale nie musisz sprawdzać. Zrobiłam to przed chwilą – asystentka Hermiony uśmiechnęła się do niej.
-Na pewno wszystko jest ok. Chciałam sprawdzić tylko jedno nazwisko – biorąc listę do ręki przeszukiwała ją. Znalazła miejsce nr 49 które było przypisane dla Draco Malfoya. – Dzięki Sophie. Poradzisz sobie sama przy witaniu i odznaczaniu gości? – nie czekając na jej odpowiedź odeszła. – Panie dyrektorze!
- Słucham Hermiono?
- Ma do pana jedną sprawę. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, Sophie wita gości i kieruje ich do wyznaczonych miejsc. Ja będę na zapleczu pilnować by wszystko poszło zgodnie z planem, ale czy jest możliwość bym nie musiała zostawać na bankiecie?
- Coś się stało, że chcesz zmienić plany? – popatrzył na nią z troską.
- Nie nic, po prostu chciałabym zobaczyć moje maluchy zanim pójdą spać.
- Jeżeli chodzi ci o te dwa małe aniołki, to nie ma sprawy. Nie musisz zostawać na bankiecie – dyrektor Garden był starszym miłym i wyrozumiałym człowiekiem. Po niecałym miesiącu od pierwszego spotkania tak polubił jej bliźniaki, że był dla nich niczym dziadek. – Tylko bardzo cię proszę przywitaj naszych gości przed rozpoczęciem konferencji. Potem ja zajmę głos, a ty wszystkiego dopilnujesz za kulisami.
- Tak jest szefie. – dla żartu zasalutowała - Dziękuję. – zaśmiała się i wróciła na zaplecze. Niby z Malfoyem nic ją nie łączyło, ale wolała unikać sytuacji, w których spotkałaby się z nim twarzą w twarz. Kiedy nadeszła odpowiednia chwila, wyszła na podwyższenie i stanęła za mównicą.
- Witam Państwa na V Kongresie Międzynarodowym Czarodziei…
Zaskoczony popatrzył na seksowną szatynkę stojąca na scenie. Nie widział jej od prawie dwóch lat. Żałował, że zerwała ich kontakt, ale tylko ze względu na dobry seks. W końcu nic ich nie łączyło. Słyszał, że rozstała się z Wesleyem, ale nie rozumiał dlaczego zrezygnowała z ich spotkań. Zeszła ze sceny, a jej miejsce zajął starszy mężczyzna. Nie słuchał już żadnego przemówienia czy wykładu. Zastanawiał się gdzie ją może znaleźć.

Słysząc jak dyrektor po wykładzie zaprasza uczestników na bankiet ubrała swój płaszczyk i ruszyła do wyjścia. Na rękę było jej to, że wyjście z zaplecza prowadziło prosto do hotelowego lobby. Wychodziła na zewnątrz, gdy usłyszała za sobą jego głos.
- Granger poczekaj. – odwróciła się i patrzyła jak podchodzi
- Witaj Malfoy. – przywitała go obojętnie
- Gdzie tak pędzisz? Nie zostajesz na bankiecie?
- Wiesz cały dzień jestem na nogach. Mam ochotę w końcu odpocząć.
- Ale chyba jednego drinka w barze mi nie odmówisz? Powinien tam być spokój, wszyscy poszli do restauracji. Będziemy mogli porozmawiać. – nie miała wyboru wróciła do środka i podając boyowi hotelowemu swój płaszczyk ruszyła w stronę baru. Usiedli na wysokich stołkach i zamówili drinki. Na jego pytanie o to, gdzie znikła odpowiedziała mu o przeniesieniu do Waszyngtonu. Ani jednym słowem nie wspomniała o dzieciach. I znowu było to samo, jak jakaś powtórka. Drink, rozmowa i zakończenie tego wszystkiego w jego pokoju. Znów panujące między nimi elektryzujące pożądanie, które wzięło górę nad rozsądkiem panny Granger. Po wszystkim, kiedy zasnął zebrała swoje rzeczy i po cichu opuściła hotel wracając do apartamentowca. Odprawiła nianie i zajrzała do pokoju dziecięcego gdzie spali Victoria i Scorpius. Po szybkim prysznicu położyła się do swojego łóżka momentalnie zasypiając. Na drugi dzień wszystko wróciło do normy. Uczestnicy kongresu powróciła do domu a ona do swojej pracy.

Życie toczyło się dalej, czas mijał, a kobieta patrzyła jak maluchy rosną.  W maju skończyły dwa lata, a Hermiona ewidentnie widziała, że Scorpius podał się z wyglądu do ojca. Jasne prawie platynowe włosy, idealne Malfoyowskie rysy twarzy, jasna karnacja i oczy stalowoszare niczym ocean w czasie sztormu. Victoria za to bardziej przypominała ją. Ciemnobrązowe kręcone włoski, ciemniejsza karnacja, oczy kształtu migdałów identycznego koloru jak u jej brata. Pomimo, że nie mogła ocenić do końca ich charakteru już zauważała odznaki tego, że jest to mieszanka wybuchowa jej i Malfoya. Dzieciaki były dociekliwe, pewne siebie, ufne, wygadane, nadzwyczaj mądre oraz niezwykle przebiegłe jak na dwulatki.

W październiku dostała list od rodziców, którzy prosili żeby przyjechała z dziećmi na święta do domu. Na początku nie była pewna, ale po przemyśleniu tej sprawy zmieniła zdanie. Kolejnego dnia zarezerwowała bilety na lot relacji Waszyngton – Londyn w obie strony. Wolała nie teleportować się z dziećmi. Załatwiła w firmie, że weźmie wolne od 21 grudnia do 4 stycznia. Na myśl o spędzeniu rodzinnych świąt cieszyła się niczym dziecko. Oczami wyobraźni widziała dużą zieloną choinkę przystrojona kolorowymi bombkami ustawioną w salonie rodziców. Czuła zapach świątecznych potraw szykowanych przez mamę. Przez dwa miesiące odliczała dni do wylotu. 20 Grudnia przed wyjściem do pracy była spakowana i gotowa do wylotu. Jednym zaklęciem przesłała walizki do domu rodziców. Zostawiając tylko bagaż podręczny. Dwa dni później wylądowała na lotnisku Gatwic w Londynie. Pchając podwójny wózek, w którym siedzieli Scorpius i Victoria przeszła przez bramki. Zaraz potem zobaczyła czekającą na nią grupę ludzi. Rodzice, Harry z Ginny i dzieciakami oraz Ron z Luną. Pamięta jak przed wylotem do Stanów ze strachem w oczach powiedziała Ronowi o swojej ciąży, ale jeszcze bardziej się bała, gdy odpowiedziała mu na pytanie, że nie jest ojcem dzieci. Podejrzewała, że rudzielec wybuchnie złością niczym wulkan, ale on ją zdziwił przyjmując to nadzwyczaj spokojnie. Czym upewnił ją w tym, że dobrze postąpiła odchodząc od niego. Pomimo wszystko, co się między nimi wydarzyło dalej byli przyjaciółmi. Teraz z uśmiechem podeszła do tej całej czekającej na nich gromady. Z radością przyjęła do wiadomości, że wigilię spędzą w domu rodziców ze wszystkimi Weasleyami oraz Harrym, Ginny i ich dzieciakami.  Jeszcze nigdy nie miała wigilii, na której było 26 osób. Ale nie przeszkadzało jej to. Tak naprawdę traktowała wszystkie te osoby jak rodzinę. W końcu kiedyś miała do niej oficjalnie należeć. Przyjaciele od razu zauważyli, do kogo jest podobny mały Granger. Tak bardzo był podobny do znanego im ślizgona, ale nikt tego nie skomentował. Woleli to przemilczeć. Wyszli z założenia, że jak przyjdzie odpowiedni czas Hermiona sama wszystko im opowie.

Dzięki czarą salon państwa Granger został powiększony. W rogu stała duża żywa choinka, którą tata Hermiony i pan Weasley przystrajali z dzieciakami. Na środku postawiono wielki stół, który przykryto białym obrusem. Pani Wesley z mamą Hermiony i z Feur oraz Angeliną urzędowały w kuchni. Hermiona z Ginny nakrywały do posiłku. A reszta siedziała i dyskutowała. Kiedy zasiedli do kolacji Hermiona poczuła się szczęśliwa. Były to jej najpiękniejsze święta. Za to sylwestra spędziła z dziećmi u Potterów. Te wolne dni były najszczęśliwszymi od czasu wyjazdu dzięki temu, że spędzała je wśród kochających ją osób. Tymi, którzy mieli miejsce w jej sercu. Pomimo, że uwielbiała Waszyngton to jej prawdziwą miłością był Londyn i ludzie tu mieszkający. W końcu tu się wychowała i tutaj miała rodzinę.

3 stycznia spadł śnieg, co zdziwiło wszystkich. Ona była już do niego przyzwyczajona. W końcu waszyngtońskie zimy zawsze przynosiły ze sobą śnieg i mróz. Ale śnieg w Anglii to rzadki widok. Był lekki mróz i delikatnie świeciło słońce. Pogoda wprost zachęcała do spaceru. Spacerowała z mamą po parku, a dzieci biegały przed nimi rzucając w siebie śnieżkami. Hermiona nie uspokajała ich, bo w parku było niewiele osób. Oni, jakaś starsza pani podpierająca się laską i ubrany na czarno mężczyzna. Patrzyła z uśmiechem na ustach na swoje dwa skarby. Nagle rozbrykany Scorpius uciekając przed siostrą nie zdążył wyhamować i wpadł na idącego znad przeciwka mężczyznę. Przewracając się malec zgubił czapkę. Victoria stojąc obok brata zaczęła się śmiać.
- Scorpius! – Hermiona podbiegła, ale zanim była przy swoim synku zobaczyła jak mężczyzna pomaga chłopcu wstać. Uspokoiła się widząc, że małemu nic nie jest. Podniosła z ziemi czapkę i klękając przy synku ubrała mu ją. Z ulgą zauważyła, że na jego ślicznej buzi nie ma ani jednej łzy. Pokręciła tylko głowa widząc na twarzy synka uśmiech, który wiele razy widziała u jego ojca. – Przepraszam pana za syna, powinnam bardziej go pilnować. – wstała i popatrzyła na mężczyznę
- Nic nie szkodzi Granger. – zamarła widząc stalowoszare oczy i identyczny uśmiech jak ten na twarzy chłopca.
- Mama, a Scorpi jest ciamada. – Victoria wydała swoją opinię na temat brata.
- Wcale nie. Ty jestes camada. – zaprotestował
- Spokój. W tej chwili zmykać do babci. W podskokach, raz dwa – popatrzyła jak biegną w stronę starszej kobiety.
- Jeszcze raz cię za niego przepraszam. – odwróciła się i chciała ruszyć za dziećmi.
- Granger! – złapał ją za rękę i przytrzymał – Chyba powinniśmy porozmawiać? – kiedy podniósł chłopca zamurował go. Widział siebie sprzed lat. Kopie malca z rodzinnych zdjęć ustawionych na kominku w Malfoy’s Manory. Jego siostra była bardziej podobna do matki, ale patrzyła na świat oczami, których kolor codziennie rano widział w lustrze.
- Wydaje mi się, że nie mamy, o czym. – odparła spokojnie.
- To ciekawe, bo moim zdaniem nasze dzieci są ważnym tematem do rozmowy. – popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziała, co zrobić. – Chyba nie sądziłaś, że nie zauważę tak rażącego podobieństwa?
- Poczekaj chwilę. – ruszyła w stronę roześmianej trójki. Wytłumaczyła maluchom, że wrócą teraz z babcią do domu, a ona do nich przyjdzie jak zrobią już kakao.

Patrzył jak dwie małe istotki przytulają się do szatynki. Potem odeszły ze starszą kobietą, a ona wróciła do niego. Niesforne kręcone kosmyki wystawały spod ciepłej wełnianej czapki, tak samo jak u małej dziewczynki, która właśnie zniknęła mu z oczu. Policzki miała lekko zaczerwienione od mrozu.
- W takim razie słucham, co masz mi do powiedzenia? – ruszyli ścieżka przed siebie.
- A co niby mam ci powiedzieć? Jestem matką dwójki cudownych dzieci i tyle. Nie wiem, po co się tym interesujesz?
- Po co się tym interesuję!? – zatrzymał się i stając przed nią złapał ją za ramiona. – Kobieto przecież to są moje dzieci.
- Nie Malfoy. Jesteś tylko przypadkowym dawcą nasienia, dzięki któremu Victoria i Scorpius przyszli na świat.

niedziela, 17 czerwca 2012

Zdrada odc. I


Poniższe opowiadanie jest wytworem, które powstało kiedyś w przypływie weny. Jest, krótkie i będzie miało tylko trzy odcinki.
---
Jeżeli ktoś cztery lata temu powiedziałby jej, że zdradzi swojego narzeczonego wyśmiałaby go. Ale zrobiła to. Od prawie pół roku zdradzała go praktycznie regularnie. Wszystko zaczęło się od wyjazdu na konferencję. Spotkała go tam pierwszy raz od skończenia szkoły. Zawsze był przystojny, ale teraz widać było, że wydoroślał i zmężniał. Nie wie do dziś jak to się stało, że wylądowali w jego pokoju. Nie wypiła dużo, myślała racjonalnie. Rano po wszystkim wymknęła się z jego sypialni, gdy jeszcze spał. W swoim pokoju spakowała się i wróciła do domu. Zaśmiała się gorzko na samą myśl, że ze wszystkich mężczyzn zdradziła Rona właśnie z nim. Po powrocie czuła się paskudnie. Nie przyznała się do zdrady i nie zamierzała się przyznać. Tydzień później idąc ulicą Pokątną wpadła na niego i od tamtej pory spotykali się, co jakiś czas. Nie łączyło ich żadne uczucie, tym bardziej nawet nie było mowy by pomyśleć o zauroczeniu czy miłości. Ich relacje były oparte na czystym pożądaniu. Niejednokrotnie, kiedy Ron był w pracy siedziała w fotelu przed kominkiem i myślała, dlaczego to robi. Po wojnie była stuprocentowo pewna, że kocha Rona. Znaleźli prace i zamieszkali razem. Marzyli o założeniu rodziny. Dwa lata po wprowadzeniu się do domu, który wynajęli zaręczyli się. Kobieta sądziła, że w niedługim czasie od oświadczyn wezmą ślub, ale ciągle to odkładali. Ze względu na prace, delegacje i tym podobne sprawy. Potem z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Mieli ze sobą coraz mniej wspólnych tematów. Każdy z nich miał swoje życie, a wspólnie spędzony czas sprowadzał się do wizyty u rodziców lub znajomych, kolacji, spania w jednym łóżku i sporadycznego współżycia, które nie dawało kobiecie żadnej satysfakcji. Tak naprawdę od dłuższego czasu byli razem, a w zasadzie osobno. Żyli pod jednym dachem, byli zaręczeni, ale każde miało swoje własne życie, ale tak naprawdę żyli obok siebie. A miłość? Miłość zaczęła się wypalać. I to chyba było przyczyną, dla której sypiała z Malfoyem. Tak ona Hermiona Granger sypiała z Draco Malfoyem. Może się to wydawać dziwne lub szokujące, ale taka była prawda. To przy nim znowu poczuła się prawdziwą pełnowartościową kobietą. To on pomagał jej odkryć i poznać dokładnie swoje ciało. Na samym początku przy pierwszym spotkaniu chciała żeby trzymał się od niej z daleka, ale blondyn był uparty. W czasie konferencji dosiadł się do jej stolika. Po wykładach i prelekcjach został i pomimo jej oporu zaczął z nią rozmawiać. Doszli, do jako takiego porozumienia i zakopali topór wojenny. A reszta jakoś sama się potoczyła. 

Był piękny jesienny dzień. Złotobrązowo pomarańczowe liście spadały z drzew przykrywając ziemie tworząc kolorowa kołdrę. Ostatnie ciepłe promienie słońca wkradały się przez okna do środka domów. Dzieci krzycząc biegały i z uśmiechem na ustach rzucały się liśćmi. Siedziała na drewnianej huśtawce ustawionej na niewielkiej werandzie przed domem. Obserwowała to wszystko, ale tak naprawdę była gdzieś indziej pogrążona w swoich myślach. Rozmyślała nad tym, że jej życie to jedno wielkie kłamstwo, a ona była główną aktorką tego kłamliwego przedstawienia. Wczoraj wieczorem wróciła, a on nawet nie zapytał gdzie była. Siedział i oglądał mecz w telewizji. Nawet nie podejrzewał, że godzinę wcześniej ona wyszła z łóżka innego mężczyzny. Z myśli wyrwał ją dźwięk samochodu wjeżdżającego na podjazd. Wysiadł z niego wysoki rudowłosy mężczyzna. Mężczyzna, którego kiedyś kochała i chciała spędzić z nim całe życie, ale teraz już nie była pewna czy tego chce. 
- Cześć – wyszedł na werandę po trzech drewnianych schodkach. Odruchowo pocałował ją w policzek – Co dzisiaj na obiad?
- Ziemniaki, pieczeń w sosie z borowików i sałatka – weszła za nim do domu. Podała obiad i usiedli do stołu by zjeść wspólny posiłek. Kiedy skończyli, szybko posprzątała i w tym momencie podjęła decyzję. 
- Ron zaczekaj musimy porozmawiać – zatrzymała go, kiedy wstawał z zamiarem zobaczenia, co leci w telewizji. 
- Czy nie możemy zrobić tego później? Jestem zmęczony i chciałbym odpocząć.
- Nie, to jest zbyt ważne – z westchnieniem usiadł z powrotem przy stole, a ona zajęła swoje miejsce. Patrzyła chwilę na niego rozważając czy podjęła dobrą decyzję. Jak zawsze w nerwach bawiła się pierściąkiem. Zebrała się w sobie i ściągnęła go kładąc na środku stołu. Mężczyzna popatrzył na nią z pytaniem w oczach, chociaż tak naprawdę wiedział, co to oznacza. Wiedział, że ostatnio wszystko się posypało. Najdziwniejsze dla niego było to, że jakoś nie czół smutku, ani żalu. Po prawie półgodzinnej rozmowie postanowili się rozstać. Jeszcze w tym samym dniu kobieta spakowała wszystkie swoje rzeczy. Na pożegnanie przytuliła mężczyznę i teleportowała się do domu rodziców. 

- Hermiona śniadanie!
- Już idę mamo! – znowu czuła się jak za czasów szkolnych. Zeszła po schodach i usiadła przy stoliku.
- Kochanie coś nie najlepiej wyglądasz.  
- To przez zmęczenie mamo. Źle spałam, zjem coś i poczuję się lepiej. – wzięła do ręki szklankę z sokiem pomarańczowym. Gdy tylko poczuła jego zapach prawie ją rzuciła i pobiegła do łazienki. 
- Hermiona! – kobieta pobiegła za córką. Gdy szatynka wyszła była blada jak ściana. 
- Chyba coś mnie złapało. Pójdę się położę. 
- Skarbie, może pójdziesz do lekarza? 
- Nie mamuś, położę się a ty, jeżeli możesz zaparz mi miętę 
- Oczywiście kochanie – pocałowała córkę w czoło i wróciła do kuchni, a ona do swojego pokoju.
Kiedy mdłości nie odpuściły przez kolejne dwa dni zaniepokoiła się. Otworzyła kalendarz i zaczęła liczyć. Poczuła wszechogarniający strach, kiedy dotarło do niej możliwe wytłumaczenia jej mdłości. Czym prędzej ubrała się i po drodze biorąc od ojca kluczyki do auta pojechała do centrum Londynu. Po zaparkowaniu udała się na jedną z niewielkich ulic. Stanęła przed zbudowanym z czerwonej cegły, starym domem handlowym Purge & Dowse Ltd. Na wszystkich drzwiach widniał napis „Zamknięte z powodu remontu”. Podeszła do jednej z witryn, gdzie stał zniszczony manekin. Poczekała, aż nieliczni przechodnie skręca w inne uliczki. Gdy została sama, podała cel wizyty. Manekin kiwnął głową, co pozwoliło kobiecie przejść przez szybę do środka budynku. Znalazła się w dużym pomieszczeniu, które było poczekalnią. Większość krzeseł była zajęta przez chorych czekających na swoją kolej. Podeszła do okienka rejestracji.
- Dzień dobry. Chciałabym zobaczyć się z jakimś magomedykiem
- Oto pani numerek, proszę czekać zostanie pani wezwana – pielęgniarka podała jej karteczkę. Hermiona popatrzyła na numer, 89. Przeraziła się. Nie miała ochoty spędzić w szpitalu całego dnia. 
- Ale…
- Żadne, ale. Proszę usiąść. – zrezygnowana opadła na pierwszy lepszy stołek. Patrzyła jak ludzie wchodzą i wychodzą ze szpitala. Jak magomedycy i uzdrowiciele przychodzą i wzywają kolejnych pacjentów.  
- Hermiona? Hermiona Granger? – słysząc swoje imię i nazwisko podniosła głowę. Stała przed nią uśmiechnięta magomedyczka ubrana w typowe żółte szaty z naszytym na nich emblematem kości i różdżki. 
- Katie! – wstała i przytuliła kobietę. Katie Biell była z nią na jednym roku i tak samo jak ona należała do Gryfindoru. Hermiona nie miała pojęcia, że została magomedykiem.
- Co tutaj robisz? 
- Co ja tutaj mogę robić innego niż siedzieć i czekać w kolejce do magomedyka. 
- Chodź – złapała ją za rękę i podeszła do okienka rejestracyjnego. – Pani Margaret proszę dać mi kartotekę panny Granger i wpisać, że zabrałam ją na badania. Kwadrans później siedziały w gabinecie i rozmawiały. Po badaniach okazało się, że przypuszczenie Hermiony były słuszne. Szatynka była w drugim miesiącu ciąży. Dowiedziała się, że ma brać witaminy, dobrze się odżywiać i odpoczywać
- Katie mam do ciebie pytanie, tylko proszę cię o dyskrecję. – niepewnie popatrzyła na magomedyczkę
- Hermiono mnie obowiązuję tajemnica lekarska nic nikomu nie powiem. 
- Wiem, że jest możliwość sprawdzenia czy dana osoba jest ojcem i to nie jak w mugolski sposób po urodzeniu tylko jeszcze przed. – na jej policzkach pokazały się rumieńce
- Tak, mamy taką możliwość, ale w twoim przypadku jest to wykonalne dopiero za 1,5 miesiąca, bo wcześniej niż w połowie trzeciego miesiąca nie wolno nam przeprowadzić tych badań zarówno ze względu na bezpieczeństwo dziecka jak i matki. 
- Rozumiem. – porozmawiały jeszcze chwilę, po czym Hermiona umówiła się, że wróci za niedługo na kontrole oraz badanie. Nic nikomu nie powiedziała, nawet rodzicom. Brała eliksir przeciw nudnością, dzięki czemu, pani Granger sądziła, że córka wcześniej miała jakąś grypę żołądkową. Kiedy minęło półtorej miesiąca postanowiła wykonać badania. Nie miała stu procentowej pewności, którego mężczyzny dziecko nosi pod sercem. Pomimo romansu z Malfoyem zdarzało jej się jeszcze sporadycznie kochać z Ronem. Wcześniej pod jakimś banalnym pretekstem odwiedziła rudzielca żeby zdobyć coś przydatnego do badania. Z samego rana zabrała potrzebne rzeczy i zgłosiła się do szpitala. Przekazała Katie kilka włosów byłego narzeczonego i położyła się na kozetce. Badanie trwało jakieś dwadzieścia minut.
- Musze cię zmartwić, ale ten mężczyzna nie jest ojcem twoich dzieci. – powiedziała jej, kiedy szatynka ubierała bluzkę. 
- Dzieci!? 
- Tak, będziesz miała bliźniaki. – słysząc to przyszła mama usiadła z wrażenia 
- Hermiona spokojnie wszystko będzie w porządku. Jak coś to możemy kolejny raz wykonać badanie, jeżeli będziesz miała materiał… 
- Nic mi nie jest, tylko mnie zaskoczyłaś. – szybko się opanowała. - Co do badania to nie trzeba. W tej sytuacji wiem już na pewno, kto jest ojcem maluszka, a raczej maluszków. Mam tylko nadzieję, że nie masz o mnie bardzo złego zdania. – uśmiechnęła się do niej i opuściła gabinet. Właśnie dowiedziała się, że będzie miała bliźniaki, a ich biologicznym ojcem jest Draco Malfoy.

piątek, 8 czerwca 2012

who I am - odc.8


Kolejna część, ale nie jestem z niej zadowolona.
---
Dopiero pytanie Denisa wyrwało Malfoya juniora z tego dziwnego transu.
- I co sądzicie? Bo moim zdaniem są niezłe.
- Niezłe? Człowieku one są genialne – Zabiniego roznosiła energia
- Całe szczęście, że w dzieciństwie braliśmy lekcje tańca. Uwierzcie mi bardzo się to tutaj przydaje. Nie raz moja siostrzyczka i Gin mi to udowodniły. – Denis do dziś wspominał wieczór, kiedy Hermiona pierwszy raz zaciągnęła go na parkiet i to jak dziękował w myślach za znienawidzone w dzieciństwie lekcje tańca. Inaczej jego ruchy przy ich wyglądałby jak wizyta słonia w składzie porcelany.

Kiedy piosenka skończyła się w sali rozległy się brawa, a grupa się ukłoniła. Dwie przyjaciółki zeszły z parkietu i podeszły do baru.
- Evan! – słysząc swoje imię czarnoskóry barman popatrzył na nie i uśmiechając się od ucha do ucha kiwnął głową. Po chwili przed nimi pojawiły się dwa drinki
- To, co zawsze dla moich ślicznych pań. Dawno was nie było. – jego szeroki uśmiech jak zawsze był zaraźliwy.
- Wyższe obowiązki nam na to nie pozwalają.
- A szkoda, bo stęskniłem się za wami.
- My za tobą też. – Hermiona podniosła się i nachylając przez bal pocałowała mężczyznę w policzek.
- Czy można panie prosić? – odwróciły się i popatrzyły na nieznanych im mężczyzn. Popatrzyły na siebie, po czym wstały i ruszyły z nimi na parkiet

- No panowie czas ruszyć tyłki – patrzyli jak Cwaniak schodzi na dół i wchodząc w tłum podchodzi do dziewczyn.
- No Diable, szklaneczka na zachętę i idziemy. – blondyn uśmiechnął się do kumpla
- Zdrowie Smoku – za jednym razem wypili zawartość swoich szklanek i ruszyli w ślad za swoim przyjacielem. Den tańczył koło Gin, a Hermiona? Nie wiadomo było, z kim ona tańczy. Kręciło się koło niej kilku facetów. Miała półprzymknięte oczy i wyglądała jak w transie. Jakby nie znali jej wyszliby z założenia, że dziewczyna jest na niezłym haju. Tak naprawdę to tylko w tańcu mogła całkowicie się zapomnieć. Nic jej nie ograniczało. Oddawała się w objęcia muzyki zapominając o wszystkich problemach. Zresztą jak większość dziewczyn, z którymi wcześniej dały pokaz tańca. Ten taniec był dla nich lekiem na zło i zmartwienia. Przenosił je do lepszego świata, gdzie nie było problemów. Jakoś tak instynktownie Draco i Blaise przecisnęli się obok tańczących tak, że oddzielili szatynkę od innych mężczyzn. W tym momencie dla każdego z nich nie liczyło się nic tylko ta tańcząca dziewczyna. Blaise zrozumiał, o co chodziło Denisowi z tym, że w naturze tego tańca jest erotyzm. Cała jego budowa polegał na kontakcie fizycznym z drugą osobą. Hermiona nie miała oporów by raz tańczyć z jednym raz z drugim ślizgonem pomimo dużej bliskości. Figur, które w codziennym życiu mogłyby się okazać zbyt obcesowe tutaj były jak najbardziej naturalne. Nie przejmowała się, że to Malfoy i Zabini. Jak dla niej mógłby to być jakiś Smith czy ktoś inny, bo teraz liczył się taniec, a nie to z kim tańczy. Trzy godziny i kilkanaście kolejnych drinków później zmęczone dziewczyny opadły na sofę.
- Ginny ja mam już dość. Wysiadam. – panna Di Binetti przymknęła na chwilę oczy.
- W takim razie wracamy. – wstały i ruszyły w stronę szatni. Nie przejmowały się swoimi towarzyszami, którzy aktualnie siedzieli przy barze. Ubierały płaszcze, kiedy obok nich pojawiła się cała trójka.
- Gdzie się wybieracie bez nas? – Danis popatrzył na siostrę
- Do domu.
- Nie tak prędko, wracamy razem. – złapali swoje kurtki i narzucając je na siebie wyszli na zewnątrz.
- Draco, Blaise zaopiekujcie się moją siostrą. Ja odstawie Ginny do domu. – zanim gryfonka zdążyła zaprotestować jej brata i przyjaciółki już nie było.
- Chodź księżniczko wracamy. – Draco wyciągnął rękę w jej stronę, ale ona nie zamierzała podać mu swojej.
- Nie jestem waszą księżniczką! Dam sobie radę sama, nie musicie mnie pilnować – w ostatniej chwili złapali ją, kiedy się teleportowała. Po chwili wszyscy trzej wylądowali w ogrodzie przed rezydencją Di Binetti. Bez słowa ruszyła do domu. Nie patrząc na nich weszła do środka i przeskakując po dwa stopnie znikła w swoim pokoju. Po chwili można było usłyszeć cichy szum wody lejącej się z prysznica.
- A taka miła była na parkiecie. - Diabeł skinieniem głowy potwierdził słowa przyjaciela.
***
- Chłopcy widzieliście Hermionę? – Rose weszła do pokoju swojego syna. Gdzie w fotelach siedziała cała trójka
- Nie.
- Gdzieś ją wcięło po śniadaniu. Wszystko rozumie, ale żeby znikać gdzieś nawet w wigilię.
- Spokojnie mamo zaraz ją znajdziemy.
- Dziękuję. Jak ją znajdziecie to przyślijcie ją do mnie. Będę w salonie.
- Dobrze mamo. – kobieta wyszła, a oni zabrali się za poszukiwania. Po dwudziestu minutach spotkali się w holu. Żaden z nich nie znalazł dziewczyny.
- Mam pomysł – Draco uśmiechnął się uradowany. – Strzałka! – przed nimi zmaterializował się skrzat.
- Panicz Draco wzywał? – ukłonił się nisko przed chłopakiem.
- Tak. Powiedź mi czy wiesz, gdzie znajdziemy Hermionę?
- Panienka Mia jest w kuchni z Kropką.
- W kuchni? – zaskoczeni popatrzyli na skrzata, który kiwnął potwierdzająco głową - Dobrze możesz odejść. – skrzat zniknął z lekkim pyknięciem. Popatrzyli na siebie. Po chwili szli już w stronę kuchni. Dawniej Denis często przesiadywał w kuchni, teraz rzadko tam bywał. Kuchnia znajdowała się w najdalszej części domu, gdzie właściciele domu praktycznie nie zaglądali. Czym bliżej drzwi byli tym ich zmysły były atakowane różnorodnymi zapachami. Gdy weszli do środka zastali tam jeden wielki harmider. Dwójka skrzatów uwijała się po całej kuchni, a na jednym z krzeseł przy stole siedziała uśmiechnięta szatynka. Jej twarz była ubrudzona mąką, a ona zawzięcie mieszała coś w misce.
- Siostra? – podniosła głowę do góry i popatrzyła na zaskoczonych chłopaków.  – Co ty tutaj robisz?
- Mieszam mak z bakaliami.
- Jak to mieszasz? Z jakiej racji ty tu pracujesz?
- Z takiej Zabini, … – wstała mierząc w niego łyżką- … że taką mam ochotę.
- Ale po co? – Draco był równie zszokowany jak Diabeł.
- Malfoy wy i tak tego nie zrozumiecie. – kiedy ona z nimi rozmawiała Cwaniak usiadł na jej miejscu i zaczął wyjadać bakalie z miski. – Łapy precz od tej miski. – dostał łyżką po rękach.
- Ała. – zrobił minę urażonego dziecka
- Słuchajcie to nic dziwnego, że tu jestem. Wychowałam się u mugoli. Tam właśnie tak wyglądały święta. Jedną z najlepszych dla mnie rzeczy w wigilie było siedzenie z mamą w kuchni i gotowanie. Czujecie ten zapach? W jadalni już go nie czuć. Nie ma tego wszystkiego, tego nastroju. – w tym momencie ją zrozumieli.
- Ja też chce pomóc. – Hermiona roześmiała się widząc nagły zapał jej brata.
- Pewnie, większość zjesz zanim cokolwiek zrobisz.
- Przesadzasz. Mama cię szukała.
- W takim razie wynocha z kuchni idziemy do niej.
- Ale…
- Żadne „ale” Denis. Raz dwa wynocha z kuchni – wyszli poganiani przez Hermionę. Po rozmowie z matką wróciła do kuchni, ale tym razem w męskim towarzystwie.
- Kropka proszę cię daj im coś do roboty. Tylko coś, czego nie zepsują.
- Oczywiście panienko. – takim to sposobem spędzili całe dopołudnie w kuchni. Panowie większość czasu poświęcali na wyjadaniu smakołyków zamiast na pomaganiu. Spadła ze stołka ze śmiechu widząc Malfoya całego w mące. Czego bardzo szybko pożałowała. Blondyn z perfidnym uśmieszkiem na ustach złapał ją i przytulił mocno brudząc jej ciemny sweter na biało. Kiedy o szesnastej wyszli z kuchni, chłopaki zachowywały się jakby byli w ekstazie.
- Nie wiedziałem, że gotowanie to taka świetna rzecz.
- Nie tylko ty Smoku. Trzeba to jeszcze powtórzyć. Co ty na to Blaise? – Denis popatrzył na bruneta.
- Oczywiście, że tak. – Diabeł również był podekscytowany. Hermiona śmiejąc się z nich weszła do swojego pokoju, kierując się prosto do łazienki. O równej 18 zasiedli do stołu. Dziwne dla niej było składać sobie życzenia z Malfoyem czy Zabinim. Po posiłku dorośli przeszli do salonu. Nagle cała trójka zorientowała się, że nigdzie nie ma szatynki. Denis przeskakując po dwa stopnie znalazł się na górze i wszedł do jej pokoju. Na łóżku dostrzegł leżącą ramkę ze zdjęciem. Podniósł ją.
- Co to? – obok niego pojawił się Draco i Blaise.
- Zdjęcie Hermiony z Grangerami podczas świąt. Z tego, co wiem ma tutaj pięć lat. – wezwał Kropkę, ale skrzatka nie potrafiła powiedzieć, gdzie zniknęła Hermiona. Nie mając żadnego pomysłu przeszli do jego pokoju zostawiając otwarte drzwi od garderoby żeby wiedzieć, kiedy dziewczyna wróci.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

two-halves 22 ost.


A co przez ten czas działo się z Draco? Blondyn po rozwodzie z uporem maniaka odmawiał udzielania wywiadów jakimkolwiek mediom. Dwa dni po ogłoszeniu wyroku Astoria przyszła do niego z prośbą by z nią porozmawiał. Prosiła żeby jej wybaczył, ale nie zdradę tylko to, że za niego wyszła. Podczas rozprawy Hermiona Granger uświadomiła jej jak wiele zła wyrządziła nie tylko Draconowi, ale też innym ludziom. Zrozumiała to, kiedy zobaczyła Tiego. Opowiedziała mu o tym, co się stało przed ich ślubem. Wiele nocy przepłakała po tym jak za namową rodziców odeszła od swojego pierwszego męża. Przekonali ją, że tak będzie dla niej lepiej. Draco był bogatym arystokratą, który miał możliwość zapewnienia jej dostatniego życia. A Tiego? Co mógł jej zapewnić? Dlatego próbowała o nim zapomnieć. Wzięła ślub z Malfoyem i starała się żyć normalnie. Nie kochała go, a on nie kochał jej. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej zimna, zamknięta w sobie i wyniosła. Dopiero na sali sądowej kobieta zrozumiała, co tak naprawdę mógł dać jej Tiego. Bezgraniczną miłość. Miłość, którą ona odwzajemniała. Miłość, która nadawała sens jej życiu, a którą jej rodzice chcieli zabić. Dlatego nie miała od tamtej pory za złe Draco, że wniósł pozew o rozwód. Jedynie jej rodzice starali się wynaleźć sposób jak spowodować by mężczyzna musiałby oddać ich córeczce swoje pieniądze. Ona nie chciała się w to mieszać. Po rozprawie porozmawiała ze swoim pierwszym mężem. I tak samo jak wytłumaczyła się przed Draco, to tak samo wytłumaczyła Tiego, co tak naprawdę stało się te trzy lata temu. Sama nie wiedziała jak to było w ogóle możliwe, ale Portugalczyk jej wybaczył. I dlatego teraz znowu mieszkali razem w Portugali i razem wychowywali synka Astori. Za to Draco poświęcił się pracy. Czas wolny spędzał z Diabłem, ale ten dość dużą cześć swojej uwagi poświęcał swojej ciężarnej kobiecie. A odkąd zamieszkali razem Diabeł miał naprawdę mało wolnego. W końcu sprzeczki zajmują dużo czasu. Draco nie mógł uwierzyć w to, że Blaise się ustatkował. A widok kumpla trzymającego na rękach swojego syna to obraz niczym z kosmosu.

Zobaczył ją po dłuższej kilkumiesięcznej przerwie podczas chrzcin Alecsandra. Jak zawsze perfekcyjna, piękna i elegancka. Kiedy trzymała malca na rękach uśmiechała się do niego łagodnie. Kiedy została sama postanowił do niej podejść. Ich krótka wymiana zdań była sztywna i oficjalna, a ona zaraz po tym opuściła przyjęcie. Nie rozumiał, o co chodzi i nie chciał rozumieć. W końcu to było życie pani mecenas, a nie jego. On starał się żyć tak jak przed ślubem. Praca i impreza. Tylko jedno było dziwne, nie miał jakoś ochoty na żadne romanse ani te przelotne, ani te bardziej poważne. Zganiał to na to, że przecież dopiero, co się rozwiódł. I tej wersji postanowił się trzymać.  
 ***
Dzisiejsza rozprawa była ciężka i męcząca, ale wygrała ją. Kiedy wróciła do domu zapadał zmierzch. Z lekkim uśmiechem samozadowolenia na twarzy napełniła wannę ciepłą wodą. Zanurzając się czuła jak napięte przez cały dzień mięśnie zaczynają się rozluźniać. Pijąc wino odpoczywała relaksując się chwilą spokoju i ciszy we własnym azylu, jakim był dla niej jej dom. Dlatego nigdy nie zapraszała do niego żadnego ze swoich kochanków. Jej dom był jej oazą. Miejscem tylko dla niej. Nie chciałaby któryś z nich zakłócał jej spokój. Do tego miała dzięki temu pewność, że żaden z mężczyzn po rozstaniu nie będzie jej nachodził. Niespodziewanie z błogiego stanu wyrwał ją dzwonek do drzwi. Zdenerwowana tym, że ktoś jej przeszkadza wyszła z wanny i narzucając na siebie szlafrok zeszła na dół. Otworzyła i zdezorientowana patrzyła na kartonowe pudełko, w którym siedziała mała popiskująca kluka. Do kartonu przyczepiono kartkę – Zaopiekuj się mną. - Przykucnęła i delikatnie wzięła szczeniaka na ręce. Mała puchata, czarna psina z białą linia na łepku i białym brzuszkiem oraz zabawnie oklapniętymi uszkami.
- Skąd się tu wziąłeś malutki? – delikatnie głaskała szczeniaka próbując go uspokoić.
- Chyba to ci się przyda – za winkla wysunął się duży wiklinowy kosz dla psów. A zaraz za nim pojawił się trzymający go mężczyzna
- Malfoy?
- Cześć – stanął przed nią uśmiechając się swoim typowym uśmieszkiem. W jednej ręce trzymał kosz, a w drugiej siatkę z jakimiś rzeczami. Jego uwadze nie uszedł strój pani mecenas.
- Co ty tu robisz? – odsunęła się i wpuściła go do środka. – Daj mi chwilę – oddała mu psiaka i pobiegła na górę by po chwili zejść na dół ubrana w jeansy i duży czerwony sweter robiony na drutach.
- Odpowiadając na twoje pytanie. Co tu robię? Przywiozłem ci tego kolegę. – mówiąc to wręczył jej z powrotem psa. W tej siatce – podniósł do góry rękę, w której ją trzymał pokazując jej, o co mu chodzi – są wszystkie potrzebne rzeczy do szczeniaka.
- Ale dlaczego?
- Sama mi mówiłaś, że zawsze marzyłaś o Berneńskim Psie Pasterskim. Mówisz masz. A do tego pani mecenas minęły dwa lata. Mówi coś to pani? – zamurowało ją. Nie sądziła, że mógł pamiętać to, co kiedyś mu opowiadała o swoich marzeniach. Popatrzyła na kalendarz. Rzeczywiście dzisiaj mijało 24 miesiące od rozmowy w jej biurze.
- Pamiętałeś o tym czasie? – jej zdziwienie nie uszło jego uwadze.
- Przecież mówiłem ci wtedy, że spotkamy się po tych dwóch latach. – rozsiadł się wygodnie na sofie w salonie, a ona zdziwiona stała i głaskała szczeniaka, który zasnął na jej rękach.
- Byłam pewna, że wtedy tak tylko mówiłeś żeby mówić
- Pani mecenas ja nie rzucam słów na wiatr. – wstał, podszedł do niej i odebrał pieska by odłożyć go do koszyka. Patrzyła jak znowu do niej podchodzi. Utkwił swój zimny wzrok w jej brązowych oczach. Czuła jak jej serce zaczyna tłuc się o żebra. Nie rozumiała tego. Nigdy nie reagowała tak przy żadnym mężczyźnie. – Czy dalej ma pani jakieś przeciwwskazania pani mecenas Granger?
- Nie – pogłaskał ją po policzku, po czym delikatnie pocałował. Z każda chwilą pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny.
- Malfoy, co my robimy? - Hermiona odsunęła się od mężczyzny.
- Cicho bądź kobieto. Nie po to czekałem dwa lata, żeby teraz słuchać twojego gadania. – przyciągnął ją z powrotem do siebie by znowu zatopić się w jej miękkich ustach. Idąc na górę w stronę jej sypialni zrzucali z siebie swoje ubrania.
***
Była godzina dwudziesta trzecia. Szatynka popatrzyła na przystojnego mężczyznę, który spał. Wstała i patrząc przez okno zastanawiała się, co zrobić. Normalnie w takiej sytuacji wyszłaby i wróciła do domu. Ale przecież ona była u siebie w domu.
- Granger – odwróciła się od okna i popatrzyła w stronę łóżka. Draco nie spał, chociaż było po nim widać, że jest bardzo rozespany. – Wracaj do łóżka, bo i tak nie masz innego wyjścia. Przecież nie wyjdziesz z własnego domu. – musiała w myślach przyznać mu rację. Wróciła do łóżka i zamykając oczy próbowała zasnąć.

Kiedy obudził się za oknem świeciło słońce, a miejsce obok niego było puste. Ubrał się i zszedł na dół. Kobieta siedziała w salonie i bawiła się z psem.
- Cześć – podniosła głowę i popatrzyła na niego.
- Cześć – wróciła do zabawy z psem.
- Ja się będę zbierał.
- Dobrze – tym razem nawet nie podniosła głowy. Podszedł do niej i łapiąc za ramiona postawił na nogi, po czym mocno pocałował.
- Do zobaczenia Granger – puścił ją i wyszedł z domu.
***
Od kilku dni miała ochotę kogoś udusić, a najlepiej samą siebie. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Jak zawsze dużo pracowała, ale za każdym razem, kiedy starała się skupić i przymykała oczy widziała Malfoya. Po głowie tłukły się jej obrazy z tamtej nocy. Miała tego wszystkiego dość. Ona Hermiona Granger nie myśli nigdy o żadnym facecie, z którym spędziła noc. Sama nie rozumiała, po co Draco dwa razy do niej dzwonił. Pierwszy raz nie odebrała, drugi raz okazało się, że tak sobie tylko dzwoni dowiedzieć się co słychać u pani mecenas. Panna Granger cieszyła się, że jutro ma lecieć z klientką na trzy tygodnie do Kanady załatwić tam dość trudne sprawy spadkowe. Miała nadzieję, że w końcu może przestanie myśleć o niejakim Draco Malfoyu. Była już zmęczona, dlatego zebrała się i wyszła z kancelarii wcześniej niż zawsze. Po drodze weszła do jednej z restauracji i zamówiła sałatkę.
- A ty znowu nie zamówiłaś czegoś innego tylko sałatkę – podniosła głowę zdezorientowana słysząc ten cyniczny głos.
- Bo lubię sałatki. Co ty tu robisz? – patrzyła jak Malfoy siada na wolnym krześle przy jej stoliku.
- Zamierzam zjeść obiad. – skinął na kelnera. Kiedy ten przyszedł mężczyzna złożył zamówienia i z powrotem popatrzył na kobietę. Pani mecenas sama nie wiedziała jak to się stało, że po tym obiedzie znowu wylądowali u niej w mieszkaniu. Rano bez żadnych problemów pożegnali się krótko i każde z nich ruszyło w swoją stronę. Nie było to dla niej problemem. W końcu żadne z nich nie wierzyło w związki, nie chcieli się wiązać i nie liczyli na nic poważnego. Pod tym względem byli do siebie bardzo podobni.
***
Jako, że sprawa którą prowadziła dotyczyła świata mugolskiego musiała do Kanady lecieć samolotem. Kiedy pracowała wszystko było w porządku. Gorzej było w nocy w hotelu. Leżąc w łóżku po jej myślach ciągle błąkał się przystojny blondyn. Czuła irytacje. Nie rozumiała, dlaczego w każdej wolnej chwili myślała o Malfoyu. Nigdy tak nie było. Nigdy nie rozmyślała o żadnym ze swoich kochanków. Była pewna, że sprawa Malfoya będzie jednorazową przygodą. Potem on pojawił się jeszcze raz wtedy po obiedzie w restauracji. Zaśmiała się na samą myśl tego jak próbował nakarmić ją swoim mięsem faszerowanym szpinakiem. Myślała o tym jak śmiał się kiedy usłyszał, że swojego psiaka nazwała Czort. Jak dobrze czuła się kiedy słuchał uważnie tego, co mówi i potrafi inteligentnie porozmawiać z nią na każdy temat. Nie traktował jej jak jakiejś głupiej kobietki i nie starał się jak część jej kochanków robić z niej delikatnej istoty. A seks z nim był cudowny. W tym momencie Hermiona przeraziła się. Uświadomiła sobie, że rozmyśla na temat Malfoya jak zafascynowana kobieta, która zaczyna zakochiwać się w facecie. Dla niej to było niemożliwe. Ona nie wierzyła w związki. Ona nie uznawała zaangażowania. Ona nie była jak zwykła kobieta. Jej zdaniem wiązanie się z kimś to najgłupsza rzecz na świecie. Nawet pomimo tego, że ostatnio czuła jakiś lekki żal patrząc na to jak Ginny jest bardzo szczęśliwa z Blaisem i Alecsandro. Oczywiście nie znaczyło to, że Ruda z Diabłem nie skakali sobie do gardłem. Oni żyć nie potrafili, jeżeli Ginnevra kilka razy dziennie nie nazwała Zabiniego małpoludem, gorylem czy innym epitetem. Ale taki już był ich świat. Niestety Hermionie Granger ciężko było przyznać przed sama sobą, że czasami im zazdrościła. Nie chcąc już więcej o tym myśleć szukała jakichkolwiek sposobów na wyrzucenie z własnych myśli Draco Malfoya.
***
Lubiła latać. Móc patrzeć z góry na chmury. Dzisiejszy dzień był pochmurny, ale zmieniło się to, kiedy wzbili się w powietrze. Po pokonaniu chmur samolot otoczyły promienie słoneczne. Chwilę patrzyła przez okno, potem czytała książkę, ale po kilku godzinach ubrała słuchawki i przymknęła oczy. Kiedy obudziła się za małą szybką samolotu było ciemno. Popatrzyła na zegarek, który miała na ręce. Dochodziła dwudziesta trzecia, co oznaczało, że powinni za chwile lądować. Na panelu wyświetlił się znak informujący o obowiązku zapięcia pasów. Już po chwili samolot zaczął zniżać lot. Gdy przebił się przez warstwę chmur Hermiona zobaczyła jeden z najładniejszych widoków, jakie dane jej było widzieć kiedykolwiek. Zawsze ją zachwycał niezależnie ile razy to widziała. Czerń nocy rozświetlała zachwycająca pajęczyna świateł. Londyn wyłaniał się w tym mroku swoimi światłami, które z góry wyglądały jak niespotykane wzory. Roziskrzone punkciki niczym seria barw. Mogłaby patrzeć na to godzinami, ale samolot ciągle zniżał lot i pajęczyna świateł zaczęła zmienią się w punkty, a następnie w światła uliczne, w oknach domów i bloków. Zauważała coraz więcej szczegółów. Już po chwili kołowali na pasie lotniska. Po przejściu przez bramki skierowała się do odpowiedniej taśmy, aby zabrać swój bagaż. Czuła się zmęczona pomimo tego, że spała w samolocie. Bo jak się można wyspać w samolocie i do tego jeszcze śniąc o Draco Malfoyu? Aktualnie marzyła o ciepłej kąpieli i kieliszku dobrego czerwonego wina. Na lotnisku jak zawsze było pełno ludzi. To miejsce niezależnie od pory dnia i roku było zaludnione. Każdy zmierzał w swoją stronę. Jedni ustawiali się do odprawy, a większość z tych, którzy przylatywali witali się z osobami, które na nich czekały. Na nią nikt nie czekał. Przeszłą przez halę i weszła na ruchome schody. Rozglądała się obserwując ludzi, gdy nagle stwierdziła, że ma halucynacje. Wydawało jej się, że na końcu ruchomych schodów stoi Draco Malfoy. Zamrugała kilka razy, ale on nie zniknął. Stał tam jakby nigdy nic uśmiechając się tym swoim cynicznym uśmieszkiem i patrzył na nią tymi zimnymi stalowoniebieskimi oczami. Zeszła z schodów i stanęła przed nim.
- Malfoy? – ciągle nie była pewna czy to nie jest przewidzenie spowodowane zmęczeniem.
- Witam panią mecenas.
- Co ty tu robisz? – dyskretnie się uszczypnęła, ale zauważył to i skwitował śmiechem.
- Daj tą walizkę i chodź. – jedną ręka złapał rączkę jej walizki, a drugą jej dłoń i pociągnął w stronę wyjścia. Po drodze do jej domu odebrali od Ginny Czorta. Pół godziny później siedziała na sofie u siebie w salonie i głaskała szczeniaka leżącego na jej kolanach.
- No to, co robiłeś na tym lotnisku?
- Jak to, co robiłem? Czekałem na ciebie.
- Skąd wiedziałeś, że dzisiaj wracam?
- Mam swoje sposoby by zdobyć takie informacje. Nie wiem jak ty, ale ja stwierdziłem, że chciałbym powinniśmy porozmawiać. – też tak czuła, ale nie chciała się do tego przyznać. – Wiesz Granger tak naprawdę jesteśmy tacy sami. Samowystarczalni, niewierzący w związki i miłość, ale szukający czegoś tylko nie wiedząc czego. Nie wiem coś ty zrobiła kobieto, ale ostatnio w kółko o tobie myślę, ale najgorsze jest to, że nie jak o swoich byłych kochankach tylko inaczej. Myślałem o tobie przez te dwa pieprzone lata. Sadziłem, że przestane jak spędzę z tobą tą jedną noc. Ale wie pani, co pani mecenas? Gówno to dało. Od tego czasu zacząłem myśleć o tobie coraz częściej. – milczała nic nie mówiąc – czy pani mecenas zechce zabrać głos?
- Wiem dobrze, o co masz na myśli. Do szału mnie to wszystko doprowadza.
- I co z tym zamierza pani zrobić? – stał tak oparty o ścianę i patrzył na nią wyczekująco.
- A co niby ja mogę z tym zrobić? Nic. Zamierzam nad tym przejść do porządku dziennego – po jej słowach patrzyli sobie hardo w oczy, próbując nawzajem się złamać.
- Draco…ja….
- Nie wierzę w miłość – dokończył za nią.
- I związki.  Obydwoje sobie zdajemy sprawę jak wiele nas różni. Wydaje mi się, że to, co zaszło między nami… wydaje mi się, że popełniliśmy błąd. – popatrzyła na niego.
- Granger nie można mówić o błędzie w sytuacji, kiedy dwójka dorosłych ludzi ma na siebie ochotę i chcąc tego uprawiają seks. – słuchała jego słów i rozumiała je, ale sama nie wiedziała, co o nich sądzić.
- W tym przypadku zgodzę się z twoją wypowiedzią. Ale to i tak nic nie ziemia. Jesteśmy, kim jesteśmy.
- To kim pani jest mecenas Granger? Tylko powiedź tak naprawdę. Kim jesteś i co czujesz Hermiono?
- Ja jestem sobą. Trzymam się swoich wartości i poglądów. Osobą w której życiu nie ma miejsca… - przerwał jej wypowiedź.
- Jeżeli chcesz mieć ze mną spokój to powiedz Granger, że jestem kolejnym facetem na twojej liście. – czekał patrząc jej w oczy. Wahała się, ale zebrała się w sobie i patrząc na niego powiedziała pewnym głosem.
- Jesteś kolejnym facetem, który zawitał w moim życiu. Może tym razem inaczej, bo w moim domu, ale to nic więcej. – słysząc te słowa kiwnął głową. Cieszył się, że podjęła za niego tą decyzję. Nie chciał się z nikim wiązać, ale musiał sam przed sobą przyznać, że trochę ukuły go jej słowa.
- Rozumiem. Dobranoc Granger
- Dobranoc Malfoy – patrzyła jak wychodzi z jej domu. Nie zrobiła nawet kroku, by go zatrzymać, chociaż przez chwilę miała na to ochotę, ale powstrzymała się. Ona nie wierzy w uczucia i związki między ludźmi. On też. Weszła na górę i biorąc szybki prysznic położyła się do łóżka. Przeszła jej już ochota na długą kąpiel i wino.
***
Dlaczego tak jest, że kiedy człowiek chce coś wyrzucić z własnych myśli to, to uparcie do nas wraca. Tak na przykład jest z muzyką. Usłyszy się kawałek i człowiek zaczyna nucić go w myślach, a potem on nie chce opuścić naszej głowy. Tak właśnie od kilku dni czuła się Hermiona Granger. W jej głowie ciągle siedział obraz przystojnego blondyna stojącego na szczycie ruchomych schodów. Myśląc o tym czuła w sercu przyjemne ciepło, które szybko ulatywało zaraz po tym jak odganiała od siebie to wspomnienie, które nawiedzało ją nawet w czasie pracy. Miała dość. Odłożyła papiery i wyszła z budynku. Szła chodnikiem obserwując to, co się działo dookoła. Pogoda była przytłaczająca jak jej myśli. Szary ponury dzień. Ciężkie chmury wiszące nisko na niebie zapowiadały deszcz. Ludzie pędzili w tylko sobie znanym kierunku. Zdenerwowani kierowcy trąbili stojąc w korku. Do tej kakofonii dźwięków przyłączył się sygnał karetki, która z dużą prędkością przejechała główną ulicą. A ona szła. Wśród tego wszystkiego czuła się samotna. Wielkie górujące nad wszystkim wieżowce uświadamiały jej, jaka jest mała. Rozmyślała nad tym, że jeżeli teraz znikłaby nikogo by to tak naprawdę nie obeszło. Nie była to do końca prawda. Nie mogła przecież zapomnieć o rodzicach, ale oni mają siebie. Kiedyś ich zabraknie, a ona zostanie sama jak palec. Ginny ma Blaisa i Alecsandra. Zarówno Ron, jak i Harry z kimś się spotykają. A ona? Co miała? Tylko prace i od pewnego czasu Czorta, którego dostała od Malfoya. Znowu poczuła to nieznośne ukłucie. Nie rozumiała, co się dzieje. Do tej pory kochała swoje życie takim, jakie jest. Nie wierzyła w związki i uczucia. Zbyt wiele widziała na sali sądowej by z kimś się związać, ale czy świat jest taki naprawdę? Przecież te wszystkie sprawy rozwodowe, które prowadziła to kropla w morzu par, które są ze sobą. Nie wiedziała, kiedy z dzielnicy biznesowej zdążyła dojść do najbliższego osiedla. Przeszła przez park i siadając na drewnianej ławce zaczęła przyglądać się dzieciom na placu zabaw. Beztroskie szkraby huśtały się na huśtawkach, albo budowały zamki z piasku. W tym czasie ich matki siedziały na ławce i rozmawiając ze sobą pilnowały swoje pociechy. Hermiona wróciła wspomnieniami do przeszłości. Do czasu, kiedy na podobnym placu zabaw bawiła się mała dziewczynka o kręconych brązowych włosach i czekoladowych oczach. Ta dziewczynka wierzyła w świat. Wierzyła w miłość i myślała, że na świecie jest książę, który kiedyś przyjedzie po nią na białym koniu niczym po Kopciuszka, czy Królewnę Śnieżkę. Wtedy z podziwem patrzyła na znane jej rodziny marząc, że kiedyś sama taką założy. Będąc w Hogwrtacie sądziła, że znajdzie swoją drugą połówkę. Osobę, która będzie uzupełnieniem jej samej. Przez pewien czas myślała, że to może Wiktor, a potem Ron, ale w obydwóch tych przypadkach szybko przestała tak sądzić. A potem przyszła praca w kancelarii. Szok, jaki przeżyła podczas pierwszej prowadzonej sprawie rozwodowej. Nie sądziła, że ludzie którzy spędzili ze sobą trzydzieści lat i doczekali się trójki dzieci mogą, aż tak się nienawidzić. A potem wpadła jak kołowrotek. Sprawa rozwodowa za sprawą rozwodową, wojna o dzieci, alimenty i podziały majątków. Patrzyła każdego dnia na to jak dwoje ludzi, którzy kiedyś się kochali nagle zaczynają siebie nienawidzić i walczyć ze sobą. Nawet nie zauważyła jak jej marzenie o szczęśliwej rodzinie zaczyna znikać, a ona zamyka te pragnienia w najdalszym zakątku swojego umysłu, do którego nikt nie ma prawa wstępu. Od tamtego momentu przestała wierzyć w miłość i związki. Od tamtej chwili stała się panią mecenas Hermioną Jean Granger, którą była dzisiaj zapominając o tej Hermionie sprzed lat. Wróciła do rzeczywistości. Popatrzyła na małą dziewczynkę, która z uporem maniaka goniła kolegę po placu zabaw. Kiedy go dopadła niczym się nie przejmując pocałowała go w policzek. Oburzony malec ostentacyjnie wytarł twarz rękawem i jak najszybciej oddalił się od nachalnej wielbicielki. Widząc to zaśmiała się. A może z nią właśnie jest jak z tymi dziećmi? Może wcale nie zapomniała o tamtej Hermionie? Teraz jest jak ten chłopiec. Ucieka przed każdym jednym uczuciem, którym chce ją obdarzyć jakiś mężczyzna. Pomyślała o przystojnym blondynie. O tym jak przeraziło ją to, że zaczął o nią tak dbać. I jak ten mały chłopiec uciekła zrywając z Adamem wszystkie kontakty. Ta stara Hermiona tak podobna do tej małej dziewczynki wytłumaczyłaby jej, że to głupota uciekać przez uczuciem. Ale ja nic nie czułam do Adama oprócz pożądania. Siedziała i próbowała odpowiedzieć sama sobie na pytanie zadane przez Draco. „Kim pani jest mecenas Granger?” Kim tak naprawdę jesteś Hermiono? Złapała za komórkę i wybrała numer kancelarii. Poinformowała sekretarkę, że dzisiaj już nie wróci. Kiedy tylko schowała komórkę do torebki wstała i znajdując ustronne miejsce teleportowała się do domu.
***
Był wściekły sam na siebie. Przecież powinien się cieszyć. Przecież tego właśnie chciał. Spędzić z nią tą jedną noc i wrócić do swojego życia. Powinien być jej wdzięczny za to, że postąpiła tak a nie inaczej, ale nie był. Dlatego właśnie był na siebie wściekły. Opuścił Ministerstwo Magii i wsiadając do swojego auta. Odpalił silnik i ruszył do domu. O tej godzinie na ulicy był duży ruch. Mijał kolejne przecznice. Znał to miasto na pamięć. Praktycznie każdą jego ulicę. W ciepłe letnie noce lubił włóczyć się uliczkami i wsłuchiwać w odgłosy miasta. Kiedy ojciec jeszcze żył zawsze patrzył na to krytycznie. Uważał, że mugolski Londyn jest odrażający i dlatego jeżeli tylko mógł unikał go jak ognia. Draco sądził inaczej. To miasto zawsze go fascynowało. Tak naprawdę Dracon Lucjusz Malfoy chociaż tak podobny z wyglądu do ojca bardzo się od niego różnił. Był cyniczny, zimny i miał duże mniemanie o sobie. Dzięki małżeństwu rodziców nie wierzył w związki i miłość. Ale Draco Malfoy miał swoją drugą naturę. Część siebie, którą zamknął w najgłębszym zakątku swojego ciała. Tak naprawdę ta część była jego pragnieniem miłości. To tam skryły się wszystkie dobre uczucia. Starał się o nich nie pamiętać i całkiem dobrze mu to szło dopóki pewnego dnia po tylu latał nie spotkał Hermionę Granger. Granger, która była całkiem inna niż ta, którą pamiętał ze szkoły. Kobietę, która pod pewnym względem była do niego podobna. Nie wierzyła w miłość i związki.
Włączył radio i pogłośnił je tak by muzyką zagłuszyć myśli na temat pani mecenas. Duże krople deszczu zaczęły bębnić po karoserii. Spodziewał się tego już rano, kiedy wychodząc z domu popatrzył na niebo. Dojechał do rezydencji, zaparkował w garażu i zabierając teczkę po schodach wszedł do domu. Miał ochotę siąść w salonie i napić się dobrej Whisky. Powiesił płaszcz w holu i wszedł do salonu. Kiedy do kryształowej szklanki nalał złotego pyłu na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Usiadł w fotelu i już miał się napić, kiedy nagle ciszę panującą w domu zakłócił dźwięk dzwonka. Nie miał dzisiaj ochoty na żadne rozmowy, dlatego postanowił zignorować nieproszonego gościa. Niestety nie było mu to dane, gdyż po chwili dzwonek zadzwonił raz i drugi. Zdenerwowany wstał i szybkim krokiem podszedł do drzwi. Na jego twarzy rysował się grymas, a stalowoniebieskie oczy przymrużył ze złości. Złapał za klamkę i energicznie otworzył drzwi. Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył dzwoniącego natręta.
- Hermiona? – patrzył na kobietę stojącą na ganku. Stała tak nie przejmując się tym, że leje deszcz
- Ja już wiem… – nie rozumiał, o czym ona mówiła.
- Kobieto czy ty nie widzisz, że pada? Wejdź do środka zanim całkowicie zmokniesz. – odsunął się i wpuścił ją do domu. – Chodź do salonu napijesz się czegoś ciepłego.
- Nie! – popatrzył na nią – Draco ja już wiem, kim jestem. Jestem mecenas Hermiona Jean Granger. Kobieta, która nie wierzy w miłość, a raczej nie chce uwierzyć. Osobą, która kiedyś marzyła o tym by kochać i być kochana. By znaleźć tą drugą połowę – patrzył na nią nie rozumiejąc, do czego zmierza – Ale zepchnęłam to w najdalsze zakątki umysłu zamykając to tam i próbując o tym zapomnieć, ale to niemożliwe. To tam jest, chociaż ja nie chce przyjąć tego do wiadomości. Spowodowałeś, że przypomniałam sobie o tych pragnieniach. Jestem podobna do ciebie Draco. Tak jak ty nie wierzę w związki i nie chcę się z nikim wiązać. Może właśnie o to chodzi! – W tym momencie Draco zastanawiał się czy pani mecenas na pewno dobrze się czuje. Stała przed nim ubrana w morą bluzę i jeansy. Brązowe włosy pod wpływem deszczu poskręcały się i wyglądały jak sprężynki. Czekoladowe oczy zagadkowo błyszczały.
- Ale o co?
- O to, że jesteśmy podobni. Połówki jabłka też są podobne. Moja babcia zawsze mówiła, że los specjalnie stawia na naszej drodze różnych ludzi, bo ma w tym jakiś cel. Może to właśnie było celem tego, że twoja sprawa rozwodowa trafiła do mnie bym to wszystko zrozumiała. Przez ostatni czas nic nie robię tylko o tobie myślę.
- Granger, do czego ty zmierzasz? – nie rozumiał, o co chodzi w tym jej chaotycznym monologu.
- Jestem Hermiona Jean Granger i zakochałam się w panu panie Malfoy. – kiedy to powiedziała w holu zapadła całkowita cisza. Stali patrząc na siebie. Nie doczekawszy się żadnej reakcji odwróciła się na pięcie, otworzyła drzwi i wyszła. Zaczęła w myślach klnąc sama na siebie. Na swoją głupotę. Bo czego ona się spodziewała przychodząc tutaj i gadając jak wariatka. Zbiegając po schodach zeszła na podjazd skąd chciała się teleportować do domu. Dopiero teraz zauważyła jak mocno pada deszcz. Widać przedtem przez nadmiar adrenaliny i emocji nie czuła tego jak moknie. Kolejny raz przeklęła siebie i swoje emocje. Nagle poczuła jak ktoś łapie ją za łokieć i obraca o sto osiemdziesiąt stopni. Wpatrywały się w nią stalowoniebieskie zimne oczy. Tym razem to on nie zwracał uwagi na to, że moknie.
- To dobrze, że już wiesz, kim jesteś Granger. Bo nie chciałbym mieć kobiety, która nie wiem, kim jest i nie zna siebie – nic więcej nie powiedział. Przyciągnął ją do siebie i mocno pocałował.
*** rok później
- Miguel jesteś tutaj? – krzyknął wchodząc do budynku.
- Draco? – Portugalczyk wyszedł z salonu – Senhora Hermiona? – na jego opalonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Hermiona, a nie Senhora. Mieliśmy umowę Miguelu - uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Masz rację Hermiono.
- Witaj przyjacielu – Draco podszedł do mężczyzny i uściskał go.
- Co was do mnie sprowadza? Czyżby znowu jakaś sprawa prawna?
- Można tak powiedzieć – Hermiona uśmiechnęła się zagadkowo.
- Chodźcie do salonu nie będziemy przecież stać tutaj cały dzień – przeszli do pomieszczenia obok i rozsiedli się w fotelach. Portugalczyk otworzył barek wyciągnął z niego butelkę wina i trzy kieliszki.
- Dziękuję – Hermiona zabrała od niego napełniony kieliszek.
- No to mówicie, co się stało, że znowu widzę was razem u mnie? – Portugalczyk usiadł na wolnym fotelu i popatrzył na swoich gości.
- Mam nadzieje Miguel, że masz sporo wina i że w ciągu jednego dnia uda nam się załatwić nocleg dla stu trzydziestu osób. – Draco popatrzył na przyjaciela
- Winogrona obrodziły w tym roku i wina jest dużo. Ale, po co wam tyle miejsc noclegowych?
- Bo pojutrze zamierzamy wziąć ślub w twojej winnicy.
- Co? – mężczyzna zakrztusił się winem z wrażenia. Takich wiadomości to on się nie spodziewał
***
Słońce zaczynało zachodzić za horyzont. Nadchodził wieczór, wiał przyjemny ciepły wietrzyk. Ponad setka ludzi siedziała na krzesłach ustawionych w winnicy. Po środku w pobliżu jednego z kamiennych domków stał urzędnik i dwoje młodych ludzi. On ubrany w ciemnoszary garnitur, ona w długą, białą zwiewną sukienkę bez zbędnych ozdób. Mężczyzna złożył już przysięgę, teraz urzędnik zwrócił się do kobiety.
- Czy ty Hermiono Jean Granger bierzesz sobie za męża tego oto Dracona Lucjusza Malfoya i ślubujesz mu, miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz go, aż do śmierci? – zapadła cisza. Kobieta popatrzyła na siedzących ludzi. Swoich rodziców, którzy siedzieli przytuleni do siebie. Tata uśmiechał się do niej, a mama ocierała łzy szczęścia. Na Harrego ze swoją dziewczyną, Rona który przez kilka miesięcy niej nie odzywał się do niej po tym jak dowiedział się o jej związku z Malfoyem, dopiero pani Weasley musiała przemówić mu do rozumu. Na Blaise i Ginny, która na kolanach trzymała rocznego Alecsandra. I w końcu popatrzyła na stojącego przed nią mężczyznę o prawie platynowych włosach. Patrzył na nią tymi zimnymi stalowoniebieskimi oczami, od których biła taka pewność siebie. Na jego twarzy pojawił się tak charakterystyczny kpiący uśmieszek. Widząc go niemal słyszała w uszach jak pyta się jej „Odważysz się Granger?”
- Tak. – odważyła się. Ona, która nie wierzyła w miłość odważyła się i właśnie związała się na stałe z jednym mężczyzną. Swoją drugą połową. Osobą, z którą nie sądziła, że mogłaby się związać. Wiedziała za to, że teraz to tylko od nich zależy, czy oni jako te dwie połówki będą tworzyć do końca życia jedną spójną całość. Po prostu muszą się bardzo postarać, bo jak zawsze sobie powtarza pani mecenas Hermiona Granger – chcieć to znaczy móc, bo nie ma rzeczy niemożliwych.
---
Moi drodzy to by było na tyle. Mam nadzieję, że zakończenie nie zniszczyło całokształtu opowiadania. Dziękuję wam bardzo za to, że byłyście i śledziliście wydarzenia w tym opowiadania. Mam już coś nowego na miejsce połówek, ale nie wiem, kiedy to opublikuje. Jak na razie muszę zająć się who I am. Pozdrawiam

Zagadki przyszłości - odc. 31/ostatni


Odkąd Draco zaczął się z nią spotykać wyprowadził się z Malfoy Manor. Zamieszkał w swoim apartamencie, którego do tej pory używał sporadycznie. Minęło siedem miesięcy zanim Hermiona zgodziła się do niego wprowadzić. Ginnevra chodził dumna jak paw, tłumacząc Zabiniemu, że przecież mówiła, że ta dwójka jakoś się dogada. Obydwie panie były zadowolone, że mieszkają tak blisko siebie. Uczyli się żyć razem. Zarazem ucząc się siebie nawzajem. Jak to w każdym związku bywa zdarzały im się sprzeczki i kłótnie. Zarówno Hermiona jak i Draco mieli twarde charaktery i lubili stawiać na swoim, ale jakoś udawało im się dochodzić do porozumienia. Nauczyli się chodzić na kompromisy. Tylko jeden raz w czasie dość dużej kłótni kobieta wyszła trzaskając drzwiami. Było to już jakiś rok odkąd razem zamieszkali. Poszło o to jak Draco potraktował pewnego mugola. Kiedy zwróciła mu uwagę w odpowiedzi usłyszała słowa, które ją rozjuszyły niczym czerwona płachta byka na korridzie. 
- Przecież nic się nie stało to tylko mugol.
- Mugol? Mugol to też człowiek zakichany arystokrato. – słysząc jego kolejne zdania na ten temat wykrzyczała, że ma tego dość i wyszła zostawiając go samego. Nie wróciła na noc. Na drugi dzień po dyżurze w szpitalu nie pojawiła się w mieszkaniu. Domyślił się, że nocuje u siebie w domu. Jako arystokrata nie nawykł do przepraszania, dlatego naskrobał kilka raczej nieskładnych zdań wyjaśnienia i wysłał je do dziewczyny razem z dużym bukietem czerwonych róż. Piętnaście minut później dostał nimi w głowę.
- Jeśli myślisz, że kilka badyli załatwi sprawę, to się grubo mylisz! – pomimo jej wielkiej złości doszli wtedy do porozumienia.

Chociaż ani ona, ani Draco nie pracowali w ministerstwie często bywali na różnych imprezach magicznej śmietanki towarzyskiej. Nie lubili tych imprez. Były sztywne i polegały na pokazaniu się z jak najlepszej strony. Przychodzili na nie tylko, dlatego że nalegał na to Lucjusz. Twierdził, że jego syn, jako spadkobierca fortuny Malfoyów musi dbać o dobry wizerunek i pozycję wśród elity magicznej. Była zmęczona po dyżurze, który właśnie skończyła. Miała ochotę by po relaksującej kąpieli usiąść na kanapie w salonie z kubkiem herbaty w ręce i przytulić się do swojego blondyna, który powinien za chwilę wrócić z pracy. Niestety jak się dowiedziała nie było takiej możliwości. Stała właśnie w sypialni, kiedy usłyszała jak wchodzi do mieszkania.
- Hermiona!
- Na górze – już po chwili przytulał ją zatapiając się w pocałunku.
- Chodź – sprowadził ją na dół, by wręczyć jej duże białe pudełko, które zostawił w salonie idąc na górę.
- Co to?
- Zobacz – patrzył jak kładzie pudełko na stoliku i ściąga wieko. Delikatnie wzięła do rąk czarny materiał wyciągając go z opakowania. Z zachwytem patrzyła na długą czarną suknię wykonaną z jedwabiu.
- Jest piękna. – uśmiechnęła się do niego.
- Cieszę się, że ci się podoba.
- A na jaką to okazję?
- No i tutaj jest mały problem. Zastępca ministra wydaje dzisiaj bal…
- Nie. Tylko nie mów, że mamy dzisiaj iść na jakiś bal. Nie mam na to siły. Chciałam posiedzieć w domu i odpocząć.
- Kochanie wiesz, że najchętniej bym tam nie szedł…
- Ale twój ojciec ma wobec ciebie swoje oczekiwania. Idę się szykować. – z ciężkim westchnieniem ruszyła na górę do sypialni.
- Dziękuję – Wiedział, że ostatnio te wszystkie przyjęcia, bale i wizyty zaczęły ją męczyć. Mieli przez nie mniej czasu dla siebie, ale przecież to nie jego wina, że urodził się arystokratą. Ubrany w czarny smoking siedział w salonie i czekał na swoją kobietę. Kiedy usłyszał stukot obcasów na drewnianych schodach wstał i podszedł do nich. Patrzył jak schodzi. Jak zawsze zjawiskowo piękna. Ubrana w suknie, którą dostała od niego. Czarny jedwab pasował na nią niczym druga skóra. Lejący, połyskujący, a zarazem podkreślający wszystkie atuty jej kobiecości. Nie wyobrażał sobie by mogła należeć do jakiegoś innego mężczyzny. Ujął jej dłoń i kiedy tylko wyszli z mieszkania teleportował ich pod dworek  który należał do zastępcy ministra.

Wybiła pierwsza w nocy. Sącząc wino stała i przyglądała się ludziom na sali. Została sama, bo Draco tańczył z żoną ministra. Kiedy skończył i chciał do niej podejść zaczepił go jakiś starszy mężczyzna. Malfoy zatrzymał się i wdał z nim w rozmowę. Dlatego to Hermiona podeszła do nich.
- Panie Werent pozwoli pan, że przedstawię panu Hermionę Granger. Hermiono to jest pan Henry Werent doradca ministra magii.
- Bardzo mi miło pana poznać – uśmiechnęła się delikatnie, na co starszy człowiek tylko się skrzywił. Wrócili z Draconem do przerwanej rozmowy. Hermiona przez chwilę przysłuchiwała się tej wymianie zdań. W końcu musiała wtrącić się do tej rozmowy. Nie mogła słuchać, jakie bzdety mówi ten facet odnośnie wypadku, który wczoraj miał miejsce na Pokątnej. Dwoje młodych ludzi doprowadziło do zawalenia się jednej ze ścian sklepu. Przez co sami zostali zasypani pod gruzami.
- Przepraszam pana, ale moim zdaniem ten wypadek wcale nie był spowodowany przez czarodzieja mugolskiego pochodzenia. Sama zajmowałam się ich obrażeniami i śmiem twierdzić, że winnym całego tego wypadku jest syn państwa Rindul. A jak wiadomo pochodzi on z arystokratycznego rodu.
- Nie chcę pani obrazić panno Granger, ale nie może pani wyrażać swojego zdania z naszego punktu widzenia. Jest pani córką ludzi bez daru magicznego, dlatego panna tego nie zrozumie – mówiąc to przymrużył w złości swoje małe oczka, co przy jego wielkiej pyzatej twarzy wyglądało komicznie. 
- Przepraszamy pana na chwilę. – Draco widząc, że brunetka powoduję, że Werent zaczyna się denerwować odciągnął ją na bok.
- Co za…- panna Granger nie kryła swojego oburzenia.
- Hermiono spokojnie. Nie możesz wytykać doradcy ministra, że się myli. Ten człowiek ma wielkie wpływy.
- A co mnie to obchodzi, jak on opowiada największe bzdury, jakie słyszałam?
-  No widzisz ty się pytasz, co cię to obchodzi? Ciebie może nic, ale mnie dużo. Po prostu nie rozumiesz mojego świata i zasad nim rządzących. One są dla ciebie niepojęte, bo ty wychowywałaś się, żyjesz i obracasz, na co dzień w innym środowisku. – te słowa ją zabolały, ale nie pozwoliła sobie na to by to zauważył.
- Rozumiem. Wróć do swojego rozmówcy, a ja pójdę do łazienki.  
- Dobrze – uśmiechnął się do niej w swój typowy Malfoyowski sposób i odszedł, aby móc kontynuować rozmowę z Warentem. Patrzyła chwilę na niego, po czym ruszyła do wyjścia. Wcześniej zatrzymując kelnera i prosząc go o drobną przysługę.

Rozglądał się za nią, ale nigdzie nie mógł jej dostrzec.
- Przepraszam, że panu przeszkadzam – popatrzył na stojącego przed nim kelnera – ale panna Granger prosiła o przekazanie panu, że źle się poczuła i wróciła do domu.
- Dziękuję – zmartwił się tym. Dlatego postanowił udać się do domu i sprawdzić czy z nią wszystko w porządku, ale w tym momencie przyczepiła się do niego szefowa departamentu współpracy międzynarodowej czarodziejów. Nie mógł jej tak normalnie spławić, musiał chociaż chwilę z nią porozmawiać.

Zaraz po teleportowaniu się zrzuciła z siebie ubranie i w samej bieliźnie położyła się do łóżka. Nie mogła zasnąć. Rozmyślała nad zdaniami, które wypowiedział Draco. „Mojego świata”. Sądziła, że przestał dzielić świat na swój i jej. Jak widać pomyliła się. Dalej uważał ją za kogoś innego. Kobietę, która w arystokratycznym towarzystwie, co najwyżej może ładnie wyglądać i nie odzywać się. Jego słowa bardzo ja zabolały. Myślała, że to jego zachowanie kilka miesięcy temu było przypadkowe pod wpływem nerwów. Wyszło na to, że on uważał mugoli za takich jak odezwał się wtedy do tamtego człowieka. Była głupia sądząc, że on się zmieni. Nie tak łatwo wyzbyć się swoich przekonań. On dzisiaj to tylko potwierdził. Słysząc jak otwierają się drzwi do mieszkania zamknęła oczy udając, że śpi.

Kiedy wrócił mieszkanie było pogrążone w ciemności i ciszy. Na schodach zauważył rozrzucone szpilki, a na podłodze w sypialni niedbale leżała suknia, która Hermiona miała na sobie dzisiejszego wieczoru. Pomyślał, że musiała naprawdę źle się czuć, jeżeli tak zostawiła swoje rzeczy. Spała na łóżku zwinięta w kłębek. Rozebrał się i położył koło niej.
Kiedy się obudziła na polu było jeszcze ciemno. Leżała patrząc w sufit. Znowu myślała nad jednym i tym samym. Przekręciła głowę patrząc na śpiącego obok mężczyznę. Był taki spokojny kiedy spał. Z ciężkim sercem podjęła tą decyzję. Wstała powoli, jak najostrożniej się dało. Zamarła, kiedy poczuła za sobą ruch, ale na całe szczęście Draco tylko przekręcił się na drugi bok i spał dalej. Kiedy była już ubrana napisała na kartce wiadomość i wkładając ją do koperty zostawiła ją na swojej poduszce. Ostatni raz musnęła delikatnie ustami jego policzek. Opuszczając mieszkanie jej twarz była pokryta słonymi łzami smutku i rozpaczy, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia z tej sytuacji.
Obudziły go promienie słońca wpadające do sypialni. Wskazówki zegara wskazywały godzinę czternastą dwadzieścia. Jego umysł zarejestrował, że Hermiony nie ma w łóżku. Idąc pod prysznic doszedł do wniosku, że na pewno poszła już do pracy. Z tego, co pamiętał miała dzisiaj na jedenastą. Szybki prysznic, kawa i teleportacja do studia. Wrócił jak zawsze wieczorem. Niespotykane było to, że Hermiony nie ma w domu. Postanowił, że jeżeli jej nie ma to w takim razie on tym razem przyszykuje dla nich kolację. Najpierw wszedł na górę by przebrać się z garnituru w luźniejsze rzeczy. Wychodząc z sypialni zauważył, że na poduszce dziewczyny coś leży. Rano albo tego tam nie było, albo za bardzo się śpieszył by to zauważyć. Wziął do ręki białą kopertę i wyciągnął z niej sztywną kartkę pokryta drobnym pismem dziewczyny. Usiadł na łóżku i zaczął czytać.

Drogi Draco,
Wiesz, że życie jest jedną wielką zagadką? Zawsze od dziecka wierzyłam, że przyszłość ma dla nas jakieś plany, których my nie znamy. Ponad dwa lata temu wyśmiałabym kogoś, kto powiedziałby mi, że się z tobą zwiążę. Wtedy po wypadku postawiłam wszystko na jedną kartę i postanowiłam odkryć, jakie zagadki ma dla mnie przyszłość. Nie żałuję tego. Te dwa lata były najpiękniejszymi, jakie spotkały mnie w życiu. Sam wiesz, że mieliśmy wzloty i upadki. Sprzeczki i kłótnie. Ale która para się nie kłóci? Niestety wczoraj odkryłam, że życie ma inne plany wobec mnie, wobec nas. Uświadomiłam sobie, a raczej ty mi uświadomiłeś, że pomimo wszystko jesteśmy z różnych bajek. To tak jakby połączyć związkiem wilka i Czerwonego Kapturka. No tak teraz zapewne podnosisz do góry prawą brew i zastanawiasz się, o czym ja bredzę, bo przecież ty nie znasz tej mugolskiej bajki. To zamiast pary Czerwony Kapturek i Wilk, weźmy za przykład twoją psychiczną ciotkę Bellę i Dumbledora czy zrobienie zakochanych z McGonagall i Crabba. Chyba wiesz, o co mi chodzi? Może i my byliśmy bardziej wiarygodni, ale to tak naprawdę nie miało prawa bytu. Sam wczoraj stwierdziłeś, że nie rozumiem twojego świata, bo żyję i obracam się w innym środowisku. Dwoje ludzi, dwa światy, które są obok siebie, ale nigdy się ze sobą nie złączą. Dlatego postanowiłam odejść. Możesz się wściekać, przeklinać mnie lub wyśmiać. Może nawet cię to nie obejdzie, ale nic to nie zmieni. Widać tutaj nasza wspólna droga się kończy i każdy z nas pójdzie w swoją stronę. Pamiętaj tylko, że na zawsze zapisałeś się w moim sercu. Żegnaj.
                                                                                                          Kochająca cię Hermiona.

Nie wierzył własnym oczą. Raz po raz czytał ten tekst. Sądził, że to jakiś głupi żart. Nalał sobie szklankę ognistej, którą wypił jednym łykiem. Rzucił list na szafkę nocną i położył się na łóżku. Stwierdził, że da jej dzisiejszej nocy spokój. Zapewne Hermiona przemyśli wszystko i wróci do niego mówiąc, że ten jej pomysł i logika były chore. Powiedział jej coś tam, ale przecież nie obraził jej. Tą noc spędził w łóżku z whisky. Rano postanowił, że wróci z pracy wcześniej i będzie na nią czekać. Z takim planem wyszedł z domu.

Siedział w swoim gabinecie, kiedy sekretarka oznajmiła mu, że Hermiona chce się z nim widzieć.
- Część szefie.
- Część słońce i jak tam dyżur? Na oddzielę spokojnie?
- Tak. Na szczęście wszystko w jak najlepszym porządku. Przyszłam do ciebie w pewnej dość delikatnej sprawie.
- W takim razie siadaj.
- Nie. Ja chce tylko dać ci to i wracam do domu. – położyła na jego biurku kartkę i ruszyła do wyjścia. – Do widzenia Bill
- Cześć – zamknęła drzwi w momencie, kiedy on zaczął czytać pismo, które mu dała. Po pierwszej linijce zerwał się za biurka i wybieg na korytarz. Stała przy windach – Hermiono Granger w tej chwili wróć do mojego gabinetu! – miała nadzieję, że zdąży zniknąć choćby z tego piętra, ale nie udało się. Posłusznie wróciła do jego gabinetu.
- Możesz mi powiedzieć, co to jest? – wskazał na trzymaną w ręku kartkę
- Moja rezygnacja.
- Jaka rezygnacja? – nie wchodziła w tłumaczenie tego wszystkiego. Powiedziała mu tylko, że musi odejść. Zgodziła się na jego warunki, chociaż była pewna, że nic to nie da. Jego warunkiem było nie odejście z pracy, ale bezpłatny roczny urlop, który jak coś to może przedłużyć do dwóch lat.

Nie było jej. Godziny mijały, a ona dalej nie wróciła. Zdenerwowany złapał kask i wybiegł na zewnątrz, gdzie odpalając silnik ruszył do wschodniej części Londynu. Zatrzymał się na niewielkim osiedlu. Dobijał się do jej domu, ale nikogo w nim nie było. W szpitalu powiedzieli mu, że skończyła dyżur jakieś trzy godziny temu. Wtedy spotkał Billa, który poinformował go, że Hermiona chciała odejść z pracy, ale w końcu wzięła roczny lub dwuletni urlop. Słysząc to czół jak nogi uginają się pod nim. Pędem rzucił się do motocykla i ruszył z powrotem do apartamentowca w którym mieszkali. Dołapał Rudą, ale ona też nie wiedziała gdzie jest szatynka. W czasie kiedy on siedział w domu, a potem szukał jej Hermiona spakowała wszystkie rzeczy do samochodu i odpalając silnik ruszyła w drogę. W momencie, kiedy Draco rozmawiał z Rudą stała na promie przepływającym przez kanał La Manche i wyrzuciła swoją komórkę do wody. Chciała się odciąć. Nikt nie wiedział o tym, że postanowiła wrócić do Francji. Gnała przed siebie autostradami pewnie trzymając kierownicę. Tam gdzie nikt jej nie znajdzie. Kiedy tylko minęła tabliczkę z nazwą miejscowości Allasio na jej smutnym obliczu zagościł uśmiech. To tutaj w tej malutkiej wiosce odnalazła spokój po chaosie wojny. I z tego spokoju zrezygnowała na rzecz pracy w Mungu. Zaparkowała pod niedużym domkiem. Kiedy tylko weszła do środka usłyszała jak ktoś zmierza ku niej z salonu.
- Doktor Hermiona?! – ciemnowłosa młoda Francuzka rzuciła się jej na szyję i przytuliła do siebie
- Witaj Leo. W końcu wróciłam – słysząc to kobieta uśmiechnęła się. Lea była rok młodsza od panny Granger. Pomagała Hermionie w gabinecie prowadzonym przez szatynkę zanim ta wyjechała do Anglii. Pracowała z nią zarówno w przypadkach magicznych jak i mugolskich. W czasie pobytu Hermiony w Londynie Leo  opiekowała się jej domem.
Próbował jakoś się dowiedzieć gdzie zniknęła, ale jego determinacja i nadzieja traciły na silę dzień po dniu. Dobrze wiedział, że jeżeli Hermiona coś zaplanowała realizowała swój plan perfekcyjnie. I tak było tym razem. Panna Granger zapadła się pod ziemie.
***
Szatynka wróciła do pracy, jako miejscowy lekarz. Po trzech miesiącach odezwała się do Gin, ale nie zdradziła jej miejsca, w którym jest. Załatwiła sprawy tak by dostarczano do niej sowią pocztą tylko korespondencję od rodziców i Rudej. Czas mijał, a ona pogrążyła się w pracy i życiu wioski. On pracował i wracał do swojego dawnego „ja”, czyli imprez i kończenia prawie codziennie w łóżku z inną dziewczyną. Minęły trzy lata odkąd znowu zamieszkała we Francji. Starała się nie myśleć o Malfoyu, ale nie było to takie łatwe. Szczególnie, jak co jakiś czas jego zdjęcie znajdowało się w jednej z magicznych gazet, która dostarczała jej sowia poczta. Hermiona zdawała sobie sprawę z tego, że nie zwiąże się z nikim na stałe. Utwierdzała ją w tym przekonaniu irytacja, jaką w niej powodowało zainteresowanie mężczyzn jej osobą.  Miała już dość samotności, dlatego podjęła poważną decyzję. Nie chciała być sama do końca życia, dlatego w specjalnym dziale francuskiego ministerstwa magii złożyła podanie o adopcję dziecka. Takim to sposobem stała się mamą zastępczą dla czteroletniej Laury. Małego słoneczka, które zawładnęło całym sercem kobiety i pomogło jej przestać tak często myśleć o blondwłosym arystokracie mieszkającym w Anglii.

Tego dnia słońce świeciło dość mocno. Piła kawę, a Laura jadła śniadanie. Do środka przez kuchenne okno wleciała sowa zostawiając dwie gazety. Hermiona zapłaciła za nie chowając pieniądze do woreczka przywiązanego do nogi ptaka. Uśmiechając się do córeczki rozłożyła prasę z zamiarem zapoznania się z tym, co się dzieje w Anglii. Widząc pierwsza stronę Proroka zamarła.
- Maman (franc. mama) skoncylam?
-  Dobrze kochanie. Mamusia ma coś do załatwienia, dlatego poproszę Le by zabrała cię na plac zabaw, a ja później do was przyjdę – płynną francuszczyzną poinformowała córeczkę o swoich planach. Mały aniołek wykrzywił buzię, ale grzecznie wykonała prośbę mamy i poszła z Leą. Hermiona zabierając gazety wyszła z domu. Usiadła na plaży między skałami i rozłożyła Proroka. W tym momencie zaczęła płakać. Na pierwszej stronie zamieszczono zdjęcie Draco obejmującego w pasie Veroniq. Zdjęcia się poruszały. Mężczyzna miał znudzoną minę, a ona uśmiechała się z wyższością. Nagłówek aż raził w oczy „Dziedzic fortuny Malfoyów bierze ślub ze sławną modelką – zostały już tylko dwa miesiące!”. Czytając artykuł rozpłakała się jeszcze bardziej niczym małe dziecko. Była pewna, że prędzej czy później Draco zaręczy się z kimś i weźmie ślub. Ale to nie miało teraz znaczenia. W tej chwili jej gojące się serce pękło na pół. Dwa miesiące później wyrzuciła gazetę nawet jej nie czytając. Nie miała ochoty na obszerny artykuł z wystawnego ślubu.

7 lat później:
Spacerowała po zatłoczonej Pokątnej. Jedenastoletnia Laura zaczynała w tym roku naukę w Hogwartcie, dlatego wybrały się zrobić potrzebne zakupy. Mały uparciuch postanowił, że będzie uczył się w tej szkole, co jej mama. Na nic się zdały tłumaczenia panny Granger, że Beauxbatons też jest dobrą szkołą. Hermiona nie chciała być daleko od córki, dlatego postanowiła wrócić i zamieszkać znowu w swoim domu, który od jej wyjazdu prawie dziesięć lat temu stał zamknięty na cztery spusty. Pozwoliła postawić córce na swoim, bo ta decyzja nie była zła. Miała tylko nadzieję, że Laura pokocha Hogwart tak jak kiedyś ona. Szły oglądając rzeczy na wystawach. Słuchała jak jej córka wszystko komentuje rozemocjonowanym głosem. W pewnym momencie Hermiona przestała słuchać. Jej uwagę przyciągnął przystojny dojrzały mężczyzna w czarnym garniturze o włosach koloru platyny. Szedł mijając ludzi, którzy tłoczyli się wokół sklepów. Był tak samo przystojny jak wtedy, kiedy widziała go po raz ostatni. 

Nie wierzył własnym oczom, że to ona. Stała tam patrząc na ciemnowłosą nastolatkę. Piękniejsza i jeszcze bardziej pociągająca niż w jego wspomnieniach. Kobieta, o której śnił i marzył będąc ze swoją żoną. Kobieta, która przeklinał za każdym razem, kiedy jego myśli przywoływały jej obraz i wspomnienia tamtych wspólnych dni. On dyskretnie obserwował ją, a ona jego. Szli w swoim kierunku. Zrównali się, przeszli obok siebie. Żadne z nich się nie odezwało. Byli dla siebie jak dwoje obcych, nic nieznaczących dla siebie ludzi.  
KONIEC
---
Stop! Gdzie, jaki koniec!? Jestem autorką tego tworu i mogę z nim zrobić, co chcę. Ja lubię szczęśliwe zakończenia, dlatego jeżeli tylko masz ochotę drogi czytelniku wróćmy do momentu, kiedy Hermiona znalazła się we Francji i wróciła do pracy, jako miejscowy lekarz, a Draco jej szukał.
---
Po trzech miesiącach odezwała się do Gin, starając się o to by dostarczano jej listy tylko od rodziców i Rudej. Ignorowała każdą zmiankę przyjaciółki o Draconie. A on? Starał się normalnie żyć. Pracował i imprezował, ale za każdym razem, kiedy poznawał jakąś fajną dziewczynę i lądował z nią w łóżku porównywał ją do Hermiony. Odkąd zniknęła przemyślał wszystko, co się wtedy stało. Zdał sobie sprawę, że naprawdę musiał mocno ją zranić tymi słowami. Chciał to naprawić, ale nie wiedział jak. Szatynka zapadła się pod ziemię i nikt nie wiedział, gdzie ja znaleźć. Pół roku później sprawy przybrały niespodziewany obrót. Hermiona siedziała na plaży czytając książkę. Nagle jej uwagę przykuł jakiś krzyk. Wstała i zaczęła patrzeć w stronę morza. Zauważywszy topiącego się chłopaka zrzuciła się mu na pomoc. Dwa dni później ze wściekłością wrzuciła Proroka do kosza. Nie wiedziała skąd się o tym wszystkim dowiedzieli, ale nie podobało jej się to. Gdy tylko przeczytała pierwszą stronę ogarnęła ją złość. Zamieszczone zdjęcie przedstawiało młodego chłopaka, którego uratowała.

Mój Anioł Stróż – Pani Doktor
Ludzie potrafią wykazać się odwagą. Jedną z takich osób jest magomedyk Hermiona Granger, przyjaciółka Harrego Pottera, lekarz pracująca w małej wiosce Allasio leżącej nad lazurowym wybrzeżem we Francji. W środę uratowała życie czternastoletniemu Theo. Wywiad z ocalonym chłopcem na stronie 5.

Przeczytał artykuł i z szerokim uśmiechem na twarzy odłożył gazetę na stolik. Przebrawszy się w wygodne ubranie, zabrał papiery i kluczyki. Już po chwili autostradą na południe od Londynu jechało nietypowe Lamborghini z zielonymi płomieniami na drzwiach.

Jak zawsze, kiedy zbliżał się wieczór ubrana w krótkie spodenki, bluzkę na ramiączkach i adidasy biegła brzegiem morza. To był już tak jakby jej rytuał. Codzienny jogging po plaży. Uśmiechała się do nielicznych mieszkańców, którzy jeszcze spacerowali i oglądali zachód słońca. Kierowała się już do wyjścia znajdującego się najbliżej jej domu, kiedy stanęła jak zamurowana. Nie wierzyła własnym oczą. Na schodach stał blondwłosy mężczyzna, a promienie zachodzącego słońca odbijały się w jego czarnych okularach. Myślała, że to halucynacja, ale nie była dzisiaj długo na słońcu. Większość dzisiejszego dnia spędziła w gabinecie.
- Cześć Granger, sielankowa okolica – kpiący uśmiech przyozdobił jego twarz. Ściągnął okulary i popatrzył na nią tymi zimnymi stalowoszarymi oczami. – Twoja pomocnica, jak dobrze pamiętam jej imię Lea, powiedziała mi gdzie jesteś.
- Co ty tu robisz? – w jej głosie nie było słychać zadowolenia.
- Przyjechałem cię odwiedzić.
- To niepotrzebnie straciłeś wiele godzin na jazdę, wracaj do Londynu. Nic tu po tobie. – przeszła obok niego i skierowała się do swojego domu. Szedł za nią. Zatrzymała się na tarasie przy tylnych drzwiach – Daj mi święty spokój. Odczep się ode mnie. – zatrzasnęła drzwi. Patrzyła jak odchodzi, czując znowu ten piekący ból w okolicy klatki piersiowej. Nie chciała, ale musiała tak postąpić. Jak sądziła nie było innego wyjścia. Już jakiś czas temu pogodziła się z tym, że nie mogą być razem. Przynajmniej próbowała sobie wmówić, że z tym się pogodziła.
 Godzinę później pojawiła się u niej Lea.  Jak zawsze w piątki popołudniu wyciągała ją do niewielkiego pabu, gdzie grał miejscowy zespół. Siedziały przy swoim stałym stoliku ustawionym w kącie i pijać piwo słuchały jak grają. Przeważnie były to jedne i te same kawałki. (Lifehouse- Whatever It Takes) Nowy kawałek, który zaczęli grać był miłą odmianą. Hermiona nie wierzyła własnym uszom. Znała ten głos, aż za dobrze. Nie pomyliłaby go z żadnym innym. Wyrył się w jej pamięci już wtedy, kiedy słyszała go pierwszy raz przypadkiem u niego w domu. Blondwłosy przystojny mężczyzna stał przy mikrofonie i śpiewał grając na gitarze. Spojrzenie swoich stalowoszarych tęczówek utkwił w niej 

Zduszony uśmiech zniknął z twojej twarzy
Zabija mnie to, że ranię cię w taki sposób
Najgorsze jest to, że nie zdawałem sobie z tego sprawy
Teraz masz milion powodów by odejść
Lecz jeśli dałoby się znaleźć powód, byś została

Zrobię wszystko, co będzie trzeba
By to odwrócić
Znam stawkę
Wiem, że cię zawiodłem
I jeśli dasz mi szansę
Uwierz, że mogę się zmienić
Ocalę nasz związek niezależnie od tego, co trzeba będzie zrobić

Podszedł do niej i odłożył gitarę. Teraz na prowizoryczną scenę wyszedł chłopak, który zawsze śpiewał z tym zespołem i kontynuował piosenkę, którą zaczął śpiewać Draco.
- Malfoy…- zabrakło jej słów. Stała i patrzyła w te zimne oczy, które ku jej zdziwieniu wyrażały w tym momencie tyle emocji. To było dziwne zjawiskio.
- Przepraszam. Za te słowa wypowiedziane wtedy. – mówił trochę chaotycznie - Nie ma mojego świata. Znaczy jest. Jest, ale nie zawsze. To znaczy jest. Jest tylko wtedy, kiedy ty jesteś ze mną. Bo bez ciebie świat jest do dupy. Oleje wszystkie bankiety, bale i co tam jeszcze będziesz chciała. Tylko wróć. Daj mi szanse, zmienię się – nie spodziewała się po nim takich słów – Byłem skończonym kretynem.
- Nie da się zaprzeczyć – uśmiechnęła się do niego.
- Cicho siedź. – złapał ją i przyciągając do siebie mocno pocałował.

Dwa lata później prorok rozpisywał się na temat ślubu dziedzica fortuny Malfoyów z vice dyrektorką świętego Munga Hermioną Granger. Wrócili właśnie z miesiąca miodowego. Siedzieli na sofie w swoim salonie, ona czytała książkę, on przytulał ją i bawił się kosmykiem jej włosów.
- Jestem ciekawy, co jeszcze nas czeka. – słysząc jego słowa odłożyła książkę i popatrzyła na niego z zagadkowym uśmiechem.
- Wszystkich zagadek przyszłości teraz nie poznamy, ale ja znam jedną.
- Tak, a jaką?
- No nie wiem czy ci to mówić. – roześmiała się widząc jak zaczyna mrużyć oczy i niebezpiecznie się uśmiechać.  – Za osiem miesięcy pojawi się tutaj mały szkrab – nie rozumiał jej słów. Było to spowodowane jego małym szokiem.
- Co masz na myśli? - jakoś udało mu się wydukać te słowa
- To, że za niedługo zostaniesz tatą.
- Co!?Zostanę tatą! – z radości zerwał się z sofy i biorąc ją na ręce zaczął kręcić się w kółko. – Będę miał syna! – on krzyczał, a ona śmiała się na głos
- Kochanie musze cię zmartwić, tą zagadkę poznasz dopiero za jakieś trzy miesiące.
- Nieważne i tak to będzie najcudowniejsze dziecko na ziemi. – postawił ją na ziemi i mocno pocałował.
- Kocham pana panie Malfoy.
- A ja kocham panią, pani Malfoy. – stali przytuleni patrząc w ogień strzelający w kominku rozmyślając o swojej przyszłości.
---
Wiem trochę tego wyszło, ale inaczej być nie mogło. I na tym kończy się historia Zagadek przyszłości. Na początek chciałabym podziękować kilu osobą: 
Foi – Za to, że dzięki rozmową z tobą postanowiłam napisać i opublikować to opowiadanie
Lenni – Za cierpliwość do moich pytań, które niekiedy są naprawdę dziwne i absurdalne.
Azothia – Za to, że pomimo protestów i gróźb z powodu tego, w jakim momencie kończę notki nie zamordowałaś mnie. Wiem, że to było denerwujące.
Arianna – Za to, że pomimo trudności z dostępem dalej jesteś i czytasz. (I jednak tak jak mówiłaś Wilk może być z Kapturkiem xD)
Poem – Za bezwarunkową miłość, jaką obdarzyłaś to opowiadanie. I przepraszam za te nieprzespane noce ( chyba wiesz, o czym mówię) i problem z „Chłopami” :D
Otka - Za twoje marudzenie na forum o nową część, które często powodowało, że zaczynałam ją pisać.

Powinnam wymienić jeszcze tutaj wiele osób, ale musiałabym pisać i pisać. Dlatego wybaczcie, że tego nie robie. Jedyne, co mogę to podziękować wam wszystkim za to, że byliście i śledziliście historię naszych bohaterów. Dziękuję wam, bo wasza obecność i komentarze motywowały mnie do pisania. Chce też podziękować tym, co czytali, chociaż nie zostawiali komentarze. Wiem, że nie zawsze ma się ochotę komentować. Jeszcze raz wielkie DZIĘKUJĘ dla wszystkich. Naprawdę to wiele dla mnie znaczy, że poświęciliście czas na czytanie Zagadek.