Kiedy wyszła na zewnątrz, odetchnęła z ulgą. /Jak na pierwszą wizytę nie było źle. Chociaż
jutro może być gorzej, kiedy Billa nie będzie. Najważniejsze to omijać młodego
Malfoya z daleka. Wtedy może będzie w porządku. Dzisiaj mi się to udało, ale o
mały włos./ Odłożyła torbę, po czym teleportowała się do zaułka w bocznej
uliczce szpitala. Ze względów bezpieczeństwa przepisy wymagały, żeby nie
teleportować się do środka szpitala, jeżeli nie zachodzi taka konieczność. Na
główną ulicę nie mogła się teleportować. Byłoby to narażanie się na to, że
zauważy ją jakiś mugol. Wyszła z bocznej uliczki i szła wzdłuż opuszczonej
wystawy czekając, aż para przechodniów zniknie za zakrętem. Gdy odeszli, weszła
pewnie przez wystawę sklepową do izby przyjęć. Minęła kontuar, za którym siedziała
Lisa młoda magopielęgniarka przyjmująca zgłoszenia od pacjentów oraz
udzielająca informacji odwiedzającym. Przechodząc skinęła jej głową. Skierowała
się do wind i wcisnęła guzik trzeciego piętra. Po wyjściu z windy skierowała
się korytarzem prosto do swojego gabinetu. Ubrała fartuch, zmieniła buty i po
wyjściu ruszyła długim korytarzem do swojego najmłodszego pacjenta.
***
- No to jak Bill, umawiamy się na jutro na golfa?
- Bardzo chętnie. Teraz muszę już iść, czeka mnie dziś
jeszcze dużo papierkowej roboty.
- W takim razie do zobaczenia.
- Do jutra.
***
Wieczór spędziła w towarzystwie przyjaciół. Opowiadając o
nowej pacjentce. Ron dziwił, się jak mogła wyrazić zgodę na to, gdy dowiedziała
się, kim jest sponsor szpitala. Wytłumaczyła mu, że wiązałoby się to z
złamaniem przysięgi, którą złożyła. A na to nie mogła sobie pozwolić. Po
kolacji teleportowała się do domu. Leżąc w łóżku czytała książkę do czasu, aż
nie zmorzył jej sen.
Obudziła się jak zwykle wcześnie rano. Wzięła prysznic i
zjadła lekkie śniadanie. Ubrała ciemny kostium, z ołówkową spódnicą do kolan.
Całość podkreśliła, zakładając czółenka na wysokiej szpilce. Mieszkając we
Francji, poznała tak naprawdę siebie. Znikła szara myszka, a pojawiła się
kobieta, która zna swoją wartość. Zaczęła wtedy, na co dzień nosić spódnice
albo sukienki oraz wysokie szpilki. Jak się z czasem okazało buty do których
miała wielka słabość. Wyszła przed dom i wsiadła do auta. Po chwili szła już
przez izbę przyjęć. W swoim gabinecie ubrała fartuch i zmieniła buty. Ku jej
niezadowoleniu w szpitalu musiała nosić niskie buty taki był odgórny wymóg.
Starała się przeforsować zmienienie tego przepisu, ale Bill nie wyraził na to
zgody. Rozumiała tą decyzję, ale i tak przez miesiąc nie odzywała się do niego.
Czas w szpitalu zleciał jej szybko. Była trzynasta
trzydzieści, teraz czekała ją najgorsza część dnia. Zostawiła akta pacjentów w
gabinecie. Przebrała się i ruszyła na parking, gdzie zostawiła swoje sportowe
audi. Po chwili jechała ulicami Londynu. Gdy tylko zaparkowała i wysiadła drzwi
rezydencji otworzyły się, a w progu stanął kamerdyner.
- Pani Malfoy, czeka w swojej sypialni. Trafi pani sama?
- Tak, oczywiście. – w domu panowała cisza. Weszła po
schodach i zapukała w drzwi pokoju. Po chwili usłyszała ciche zaproszenie.
- Dzień dobry pani Malfoy, jak się pani czuje?
- Bywało lepiej – pacjentka posłała jej nikły uśmiech.
- Postaramy się jak najszybciej to zmienić.
W czasie, gdy dziewczyna mieszała eliksiry dla pacjentki pod
dom podjechał Draco. Od razu zwrócił uwagę na sportowy samochód zaparkowany pod
rezydencją. Domyślił się, że to cacko najprawdopodobniej należy do magomedyczki,
która zajmuje się jego matką. Próbował wczoraj odgadnąć, kim jest ta
dziewczyna. Nie przekonał ojca, by ten wyjawił mu jej imię i nazwisko. Nie
kojarzył, aby w jego szkolnym roczniku była taka dziewczyna, był tego pewien pomimo,
że widział ja tylko z tyłu. Przeglądał nawet album z swojego ostatniego roku w Hogwartcie.
W księgach pamiątkowych na ruchomych zdjęciach, byli wszyscy uczniowie siódmych
klas z jego rocznika. Ale żadna dziewczyna nie przypominała magomedyczki. Było
kilka ładnych ślizgonek, ale one były za głupie, by zostać zastępcą Billa.
Dlatego postanowił poznać jej tożsamość. Tym bardziej, że dziewczyna ewidentnie
uciekła wczoraj, tak by jej nie zauważył. Zostawił auto na podjeździe i wszedł
do domu. Nie zwracając uwagi na Roberta, który pytał się czy podać obiad wbiegł
na górę przeskakując po dwa stopnie. Zastukał w drzwi sypialni rodziców i nie
czekając na żadną odpowiedz wszedł do środka.
- Matko…, o przeprasza nie wiedziałem, że pani tu jest. – stała
tyłem do niego nachylając się nad Narcyzę.
- Trudno się domyślić po tym, że samochód stoi na zewnątrz.
– jej głos był chłodny.
- Nie zauważyłem.
- Ta, na pewno. – usłyszał to, pomimo że mówiła cicho i bez
problemu rozpoznał kpinę w jej głosie.
- Proszę na razie wyjść, za chwile będzie mógł pan
porozmawiać z panią Narcyzą, jak skończę podawanie leków.
- Dobrze. – wyszedł zamykając drzwi. Oparł się o ścianę
naprzeciwko wejścia do sypialni. Splatając ręce na piersi zaczął rozmyślać.
Wydawało mu się, że znał ten głos, ale nie mógł, dopasować go do twarzy.
Niecałe trzy minuty później drzwi się otworzyły i wyszła z nich dziewczyna.
Głowę miała opuszczoną w dół zapinając swoją torbę. Twarz zasłaniały kosmyki
włosów, które wymknęły się z koka.
- Możesz wejść. Tylko nie męcz jej. Powinna dużo spać -
uporała się z zamkiem i skręciła w stronę schodów tak, że nie mógł dostrzec jej
twarzy.
- Poczekaj! – zatrzymała się. Przeklinała w duchu, że nie
zeszła szybciej po schodach – Podobno znamy się z szkoły, ale nie kojarzę cię.
Zebrała się w sobie i odwróciła do niego. Przyglądał się jej
dokładnie. Tak jak sadził, była bardzo ładna. Drobne ciało podkreślała
odpowiednim strojem. Delikatna twarz z niezadużą ilością makijażu. Malinowe
usta. Ale najbardziej urzekły go, jej oczy, o migdałowym kształcie i kolorze
czekolady, teraz delikatnie przymrożone, jakby w złości. Kojarzył ją, ale nie
mógł sobie dokładnie przypomnieć
- Może to i dobrze – ton jej głosu był lodowaty.
W tym momencie doznał olśnienia. Ten głos i oczy. Ta
zadziorność.
- Granger?
Zaśmiała się, ale był to śmiech cyniczny.
- Długo ci zeszło, by się zorientować. Ale nigdy nie
grzeszyłeś spostrzegawczością i elokwencją.
- Zmieniłaś się… - cały czas był w szoku. Jak ona mogła się
tak zmienić? Nie sądził, że to możliwe.
- Tak w przeciwieństwie do niektórych.
- Ale charakter dalej masz taki sam. Chyba zapomniałaś, żeby
nie podskakiwać. Pracujesz dla mojej rodziny, więc bądź milsza.
- Wytłumaczmy sobie jedno! Nie pracuję dla twojej rodziny. –
podeszła do niego wbijając mu palec w pierś. Jeszcze bardziej zmrużyła oczy ze
złości. Przyglądał się dokładnie jej opalonej twarzy z małym zgrabnym noskiem i
wysokimi kośćmi policzkowymi. – Jestem tutaj, bo Bill mnie o to poprosił. Zajęłam
się twoją matką, bo na tym polega mój zawód. Pracuję dla szpitala świętego
Munga, a nie dla was! – odwróciła się i zbiegła po schodach.
- No to będzie zabawnie – powiedział sam do siebie i ruszył
do pokoju na końcu korytarza.
***
Magiczne pole golfowe znajdowało się na obrzeżach Londynu. Zielona
połać poprzecina przez rzeczkę, stawy i różne utrudnienia dla graczy rozciągała
się na kilku hektarach. Do klubu uczęszczała prawie cała elita magicznego
świata. Nie raz to miejsc, było światkiem zawierania różnych ważnych
kontraktów. Wrzucił torbę z kijami i
wsiadł do wózka golfowego. Musiał dostać się do dołka 250. Z daleka zauważył
dwie postacie grające przy tym dołku. Zostawił wózek i zabierając kije ruszył w
ich stronę.
- Ojcze jak mogłeś! Billa jeszcze rozumiem, bo on nie wie o
tym nic, ale ty?
- Co masz na myśli Draco? – pan Malfoy wyprostował się i
oparł na kiju.
- Jak to, co? Że magomedyczka matki, to Hermiona Granger.
- Domyśliłeś się. Kiedy? – mężczyźni zaśmiali się. A
najmłodszy z nich zrobił się czerwony z gniewu
- Jak miałem się nie domyślić, gdy stanęła przede mną taka
pewna siebie i przemądrzała?
- Tutaj się z tobą nie zgodzę Draco – głos zabrał Bill –
Herm jest pewna siebie, ale nie przemądrzała.
- Ale bardzo się zmieniła z wyglądu, prawda synu?
- Może się zmieniła z wyglądu, ale co z tego. Granger to
zawsze będzie Granger. Gramy?
- Pewnie.
Po dziesięciu minutach Lucjusz się odezwał.
- Bo musisz wiedzieć Bill, że kiedy mój syn chodził do
szkoły nie cierpiał Granger. Kiedyś się zastanawiałem, czy jej nie zamorduję
przy nadarzającej się okazji.
- Nie raz miałem na to ochotę. – głos zabrał Malfoy junior
- Stawiam, że nie miałbyś szans. – magomedyk się zaśmiał. –
Nie znam bardziej opanowanej i pewnej siebie kobiety.
- Wtedy była inna. Szara myszka z wielką szopą włosów. Zawsze
Panna-Ja-Wiem-Wszystko. Trzymająca się ciągle z Potterem i Weasleyem.
- Z Harrym i Ronem trzyma się do dzisiaj. Co do reszty, to
trudno mi to sobie wyobrazić. Kiedy przyszła do świętego Munga sam jej wygląd
zwalił mnie z nóg. Do tego już pierwszego dnia pokazała, co potrafi. Dlatego
tak szybko awansowała.
- Może masz rację aparycje ma niczego sobie – młody blondyn uśmiechnął
się
- Ty uważaj Draco ona nie jest taka łatwa. Znam ją dobrze,
przyjaźnie się z nią. Jak wiecie nigdy nie umawiam się z pracownicami. Z
Hermioną chciałem zrobić wyjątek. Ale szybko mnie uświadomiła żebym nawet nie
próbował. Wiecie, co mi odpowiedziała na zaproszenie na kolację? – kiedy nie
odezwali się kontynuował dalej. – „Przykro
mi, ale nie ma takiej możliwości. Nie pozwolę by ktoś kiedyś powiedział, że
zawdzięczam swoją pracę dzięki romansowi z szefem. Zbyt ciężko pracowałam całe
życie na to, co osiągnęłam. Oraz na to, co zamierzam osiągnąć. Nie mieszam
pracy z życiem osobistym.” Dopiero pół roku temu, kiedy dostała stołek
mojego zastępcy zaprzyjaźniła się ze mną. Nie znam drugiej takiej osoby.
- Nasza gryfoneczka jak zawsze ma swoje zasady. I jest niedostępna.
– na twarzy Draco pojawił się tak typowy dla niego uśmiech.
- Co ty kombinujesz młody? – brunetowi ten uśmiech się nie
podobał.
- Ja? Nic. – swoje słowa podkreślił miną niewiniątka.
- Tak na pewno, już ci wierze. Zbyt dobrze cię poznałem by
nie wiedzieć, co oznacza ten twój wyraz twarzy.
- Wydaje ci się Bill. – mina niewiniątka, a w głowie
diabelny plan.
uuuuuu zapowiada się ciekawie ;d
OdpowiedzUsuńpozdrawiam.
dramione-ever.blogspot.com
Draco coś kombinuje? ^^ Zabieram się do czytania.
OdpowiedzUsuńFajnie się zaczyna, czytam dalej.
OdpowiedzUsuńNaprawdę ciekawy początek. Uuuu Draco ma plan, strzeżcie się białogłowy!
OdpowiedzUsuńAlice