- Dzień dobry pani Malfoy. Jak się pani dzisiaj czuje?
- Dzień dobry Hermiono. Coraz lepiej. Już nie odczuwam tego
dotkliwego bólu. Niestety dalej ciężko mi się oddycha i jestem osłabiona.
- Zaraz panią zbadamy. – wyjęła różdżkę i zaczęła badanie.
Kiedy skończyła zabrała się za przygotowywanie eliksirów. – Jest lepiej, ale do
powrotu pełni sił jeszcze minie sporo czasu. Odstawimy eliksir uśmierzający
ból. Nie powinna pani go już potrzebować, ale na wszelki wypadek zostawię jedną
fiolkę. Proszę niech pani to wypiję.
Patrzyła jak kobieta wypija zawartości podawanych jej
fiolek. Gdy ostatnia była pusta, Hermiona oczyściła je zaklęciem i schowała do
torby.
- Co by pani powiedziała, żebyśmy spróbowały wstać i kawałek
się przejść.
- Chętnie, mam już dość tego łóżka, ale nie wiem czy dam
radę.
- Zobaczymy, jeżeli będzie pani zmęczona to po prostu
zrezygnujemy. Proszę złapać moją rękę i powoli usiąść opuszczając nogi na
podłogę. Wszystko w porządku?
- Tak
- To dobrze. Nigdzie nam się nie śpieszy. Teraz pomogę pani
wstać.
Przy pomocy dziewczyny kobieta podniosła się. Czuć było, że
jest osłabiona i opiera większość ciężaru na Hermionie.
- Spróbujemy zrobić kilka kroków?
- Oczywiście.
- W takim razie, dzisiaj przejdziemy się do okna, po drugiej
stronie łóżka. Dobrze?
Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko stawiała ostrożnie małe
kroki. Panna Granger słyszała jak jej płytki oddech, jeszcze bardziej się
spłyca. Cały czas kontrolowała swoją pacjentkę. Gdy do okna zostało trzy małe
kroki, rozległo się pukanie do drzwi. Hermiona widząc, że pani Malfoy wszystkie
siły włożyła w chodzenie i nie da rady mówić zawołała.
- Proszę.
Drzwi jeszcze dobrze się nie otworzyły, jak usłyszała zimny
głos.
- Od kiedy to wolno zapraszać ci kogoś do sypialni moich…
Mamo, ty chodzisz! – Draco był w szoku
- Rozumiesz już, dlaczego to ja zawołałam? Pani Narcyzo
kończymy na dzisiaj.
Pomogła pani Malfoy, wrócić do łóżka od strony okna, by
pacjentka się nie przemęczała. Gdy tylko się położyła. Hermiona ze swojej torby
wyciągnęła małą fiolkę.
- Proszę wypić eliksir wzmacniający. Za dwa dni znowu
spróbujemy się kawałek przejść. Tylko bardzo proszę by przypadkiem pani sama nie
wstawała, albo przy pomocy kogoś innego. Malfoy – zwróciła się do blondyna,
który otrząsnął się z szoku – masz tego dopilnować. Twoja mama, nie może
wstawać bez mojej obecności.
- Dlaczego? Przecież ja też mogę ją podtrzymywać.
- Dlatego, że jest osłabiona, a ja cały czas magicznie
kontrolowałam jej oddech, siły i inne parametry życiowe, panie mądraliński.
Nie odpowiedział jej nic. Sam stwierdził, że tym razem ma
racje. Zdrowie matki było ważniejsze niż potyczki słowne z byłą gryfonką.
- Pani Narcyzo z mojej strony, to już wszystko. Do zobaczenia
jutro.
***
Dwa dni później wyszły na korytarz. Potem zaczęły chodzić
przy każdej wizycie brunetki. Spacery kosztowały Narcyzę wiele wysiłku, ale
zarazem pomagały jej wracać do zdrowia.
Hermiona właśnie szła korytarzem szpitala po zakończonym obchodzie,
kiedy usłyszała, że ktoś ją woła.
- Hermiona!
- Cześć Bill. Co słychać?
- To, co zwykle. Papierkowa robota i masa spraw na głowie.
Masz chwilę?
- Mam przerwę i chciałam iść do tego baru naprzeciwko szpitala coś zjeść.
- Mam przerwę i chciałam iść do tego baru naprzeciwko szpitala coś zjeść.
- To jak będziesz miała czas to przyjdź później do mnie.
- Ok. Chyba, że masz ochotę na lunch?
- Wiesz, to chyba dobry pomysł.
- Fajnie. - Podeszła do rejestracji i zostawiła tam swój
fartuch magomedyczny. Musiała to zrobić, gdyż dziwnie by to wyglądało: kobieta
w lekarskim fartuchu w barze i to w miejscu gdzie nie ma nigdzie w pobliżu
szpitala. Przeszli przez ulicę i weszli do małego baru. Zajęli stolik przy
oknie i złożyli zamówienie. Czekając na dania pogrążyli się w rozmowę.
- No to, o co chodzi? – popatrzyła na mężczyznę
- Mówiłem ci, że mam dużo papierkowej roboty i mój tydzień
pracy jest za krótki. Dlatego mam do ciebie prośbę.
- O nie, nie będę jeździć na kolejną wizytę domową.
- Spokojnie to nie o to chodzi. Zapewne pamiętasz o sobotnim
balu charytatywnym.
- To w tą sobotę? Przecież to za dwa dni. Całkowicie wypadło
mi to z głowy.
- Cieszę się, że już pamiętasz. To teraz popatrz na te dwie
kartki, która kolorystyka będzie lepsza? Zieleń i biel czy stare złoto i biel?
– wyciągnął do niej teczkę z próbkami.
- Raczej to złoto. Ale dlaczego nie inne kolory?
- Co roku właścicielka firmy dekoratorskiej daje mi dwa
kolory, tak jakoś się to utarło. Dlatego w tym roku jest zieleń i złoto. Te
różne odcienie na kartach, to kolorystyka danych elementów sali. Dzięki temu
nie mam problemu, bo nie ma za dużo opcji do wyboru. I pewność, że kolorystyka
się nie powtórzy, na co niektórzy bardzo zwracają uwagę.
- Idiotyzm zwracać uwagę na takie rzeczy.
- Zgadzam się z tobą, ale i tak nic na to nie poradzimy.
- Weź złoto, ta zieleń jest jakaś zimna i przytłaczająca.
Kiedy kelner przyniósł ich zamówienia, rozmowa zeszła na
luźne tematy. Zjedli, zapłacili i wyszli na ulicę, gdy Bill zdziwił ją swoim
pytaniem.
- Zaprosiłaś kogoś na bal?
- Nie. I nie zamierzam. Przyjdę sama.
- Zosia samosia. A może przyszła byś na imprezę ze mną?
Dziewczyna się zmieszała. Przystanęła na chodniku przed
zakamuflowanym wejściem do szpitala. Wzięła oddech i zwróciła się do niego
- Bill wydawało mi się, że już na początku mojej pracy
wytłumaczyłam…
- Źle mnie zrozumiałaś. Pamiętam, co wtedy mi powiedziałaś.
Od tamtej chwili, traktuję cię tylko jak przyjaciółkę. Więc chodźmy razem jak
przyjaciele. Ty nie idziesz z nikim. Ja nie zamierzam zapraszać jakiejś nudnej
panny, która będzie mi truła do ucha całą noc. Tak przynajmniej będę miał przy
sobie przyjaciółkę, z którą każda rozmowa jest na wysokim poziomie
intelektualnym.
- A czy to tak wypada? Ludzie będą na pewno to komentować.
- Niech komentują. Przejmujesz się?
- Nie.
- A pamiętaj, że jeszcze bardziej będą plotkować, jeżeli
zarówno dyrektor św. Munga i pani vice przyjdą sami.
- W takim razie idziemy razem. – uśmiechnęła się wychodząc
do szpitala
- W takim razie będę po ciebie o 19. Bo impreza jest o
dwudziestej, a my musimy być najpóźniej o 19.20 by zdążyć przed wszystkimi
gośćmi.
- Zrozumiałe panie dyrektorze. – zasalutował, co on
skwitował śmiechem
- W takim razie jesteśmy umówieni. Życzę miłej pracy w
dalszej części tego pięknego dnia pani vice - dyrektor.
- Dziękuję panie dyrektorze. Do zobaczenia
- Na razie mała.
Z uśmiechem ubrała swój fartuch i ruszyła w głąb szpitalnych
korytarzy.
***
Złapała za telefon jeszcze zanim wsiadła do auta na
podjeździe Malfoyów.
- Słucham.
- Cześć Ginny, potrzebuje pomocy.
- Ty pomocy?
- Uwierz, że tak ty wstrętna ruda małpo – mówiąc to zaczęła
się śmiać.
- Mów jędzo, czego chcesz?
- Potrzebuję jutro pomocy przy zakupach.
- Zależy, o której godzinie.
- Rano. Wpadnę tylko na obchód do szpitala, potem do pani
Malfoy i około 11.30 będę wolna.
- Dobra, a czego szukasz?
- Opowiem ci jutro teraz muszę kończyć, bo brakuje mi ręki.
Nie mogę otworzyć drzwi samochodu.
- Wariatka.
- Też cię kocham pa.
Rozłączyła się. Wrzuciła torbę na tylne siedzenie. Gdy się
odwróciła drzwi były otwarte.
- Nie boisz się zostawiać opuszczonego dachu w takim aucie?
- A co myślisz, że tu kradną? – konspiracyjnie szepnęła
udając, że rozgląda się za kimś, kto podsłuchuje.
- Nie wiem. Ale ja tam bym się połakomił na to cudo. –
chłopak odpowiedział jej również przyciszonym głosem.
- Tylko byś spróbował, a ukatrupiłabym cię. A tak poza tym,
co u ciebie słychać Blaise, po tych trzech latach?
- Wszystko w porządku. Na początku miałem zacząć pracę w
ministerstwie, ale jakoś mnie to nie przekonało i zrezygnowałem z oferowanej mi
propozycji. Aktualnie jestem szefem Zabini Corporation. Jeżeli czytasz proroka to musiałaś kiedyś się
na to natknąć.
-
Wybacz, ale z proroka czytam tylko istotne informacje. Plotki celebrytów mnie
nie obchodzą. – uśmiechnęła się - A na poważnie to wiem dobrze, o czym mówisz. Największa
korporacja deweloperska i obrotu nieruchomościami w magicznym świecie. Naprawdę
imponujące.
- I
to mówi zastępca dyrektora najsławniejszego szpitala w Anglii lub nawet na
świecie magicznym. A poczucie humoru nic ci się nie zmieniło prymusie.
-
Chcesz dostać po łbie? – zawsze, gdy z nim rozmawiała zastanawiała się jak
Zabini może zadawać się z Malfoyem. Fakt był niekiedy chamski, upierdliwy i
pewny siebie, ale na pewno nie taki odrażający jak Malfoy.
- Ja?
No, co ty. Chyba, że masz jakąś dobrą książkę, to po dostaniu nią po łbie
chętnie poczytam. – cwany uśmiech przyozdobił jego twarz.
-
Diabeł! O czym ty tak gadasz z naszym szlamiątkiem?
Z
domu wyłonił się blondyn. Gdy dziewczyna zauważyła, że się zbliża w ich stronę
wsiadła do samochodu odpalając go.
-
Wybacz Zabini, ale nie mam ochoty na spotkanie z bezmózgim yeti. Do zobaczenia.
Nacisnęła
pedał gazu i tyle ją widzieli.
-
Jaka szkoda, że zwiała. Nie miałem okazji jej dzisiaj podręczyć.
- Oj stary,
nie masz lepszego zajęcia? Z nią naprawdę da się normalnie porozmawiać.
-
Chyba ci dogrzało. A nawet, jeśli miał byś rację to nie zmienia faktu, że nasza
mała Grangerówna fajnie się złości. Chociaż niekiedy próbuje udawać opanowaną.
To jak drzemiący wulkan, trzeba poczekać na eksplozje. A to będzie bardzo
ekscytujące widowisko.
-
Jesteś nienormalny Smoku. Mam dość stania tutaj. Jak chcesz tutaj zostać, to
proszę bardzo. Ja idę do środka.
-
Czekaj na mnie, przecież to mój dom! – Diabeł usłyszał za sobą krzyk biegnącego
za nim Dracona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz