Wyszła z klubu w wyśmienitym humorze.
- Ten chwyt z wygięciem ręki, po prostu cudny! Zawsze
wiedziałam, że jesteś niebezpieczną kobietą Hermiono, ale nie, że aż tak.
- Szczerze, to ja też nie. Masz ochotę na lampkę czerwonego
wina?
- Pewnie.
- W takim razie zapraszam do mnie – po chwili już ich nie
było.
***
Wczorajsze wydarzenia dodały jej energii. Czuła się, że może
wszystko.
- A co ty w takim dobrym humorze?
- Ja? Panu dyrektorowi się wydaje.
- Czy aby na pewno?
- Powiedźmy, że wczoraj pokazałam komuś, gdzie jego miejsce.
A teraz lecę, bo podobno nie dają sobie rady z panem Brow w 105.
- Leć. Tylko uważaj by skrzydłami nie rozwalić sufitu.
- Pan dyrektor niech się nie martwi. Wszystko będzie w
porządku. Postaram się nie zdemolować szpitala.
Odeszła śmiejąc się głośno. Dzięki dobremu samopoczuciu,
czas w pracy zleciał jej bardzo szybko. Zresztą jak zawsze, bo bardzo lubiła to
co robiła. Jej dobry humor trwał do czasu, aż podjechała pod rezydencję
Malfoyów. Powodem pogorszenia się jej humoru był samochód stojący na
podjeździe. Nie, nie bała się go. Miała nad nim przewagę, ona od czasu Hogwartu
zmieniła się, a on nie. Weszła do rezydencji i od razu skierowała się do
sypialni pani domu.
- Dzień dobry pani Malfoy. Jak się pani dzisiaj czuję?
- Lepiej i to dzięki tobie.
- Bardzo się cieszę. Jeszcze trochę i będzie pani mogła
wstawać z łóżka. A teraz proszę to zażyć. A pani Malfoy, jeżeli byłoby to
możliwe to jutro przyjechałabym około 19.
- Oczywiście, Hermiono.
Po podaniu pacjentce wszystkich eliksirów, zamieniła z nią
jeszcze kilka zdań. Pożegnała się i
ruszyła do wyjścia. Gdy wyszła na korytarz jej uwagę, przykuła melodia. Ktoś
grał na gitarze. Po chwili oprócz gitary usłyszała jak ktoś śpiewa. Był to
męski przyjemny głos. Głos, który znała, ale nie wierzyła, że to on. To był
jego głos, ale pozbawiony tego cynizmu. Podeszła po cichu do ostatnich drzwi w
korytarzu. Najdyskretniej jak potrafiła zaglądnęła przez małą szparę. Nie
myliła się, głos należał do młodego Malfoya. Siedział na parapecie z gitarą,
odwrócony plecami do niej. Zawróciła i chciała odejść.
- Nie ładnie podsłuchiwać Granger, mama cię tego nie
nauczyła?
Zatrzymała się jak skamieniała. Opanowała się i odwróciła.
Stał w drzwiach. Ubrany w dżinsy i czarny podkoszulek. W prawej ręce trzymał
gitarę.
- Ja wcale nie podsłuchiwałam.
- Oj mała, nie ładnie tak kłamać. – kpiąco się uśmiechnął
- Wcale nie kłamie. Było cie słychać na cały korytarz.
- To nie musiałaś podkradać się pod drzwi mojego pokój.
- Ja się wcale…
- Dobra, dobra. Po prostu następnym razem myszko jak
będziesz chciała posłuchać jak śpiewam to po prostu powiedz. Zawsze moglibyśmy
sobie to jakoś urozmaicić…
- Chyba ci odbiło! I nie nazywaj mnie myszką!
Odłożył gitarę. Zbliżył się do niej, wpatrując się w jej
czekoladowe tęczówki. Czuła się jakby próbował tym zimnym stalowym wzrokiem
przeszyć ją, aż do samej duszy.
- To raczej odbiło tobie, traktując mnie wczoraj jak śmiecia
skarbeńsku. – jego głos był lodowaty i cyniczny. Całkiem inny niż ten, którym
śpiewał. – To był pierwszy i ostatni raz. Jeżeli jeszcze raz spróbujesz, to
obiecuje ci, że gorzko tego pożałujesz.
Odsunęła się od niego. Patrząc na niego buntowniczo.
- Wiesz gdzie mam twoje groźby farbowany blondasie? W
głębokim poważaniu. A teraz żegnam pana, panie cyniczny.
Tak jak wczoraj złapał ją za rękę.
- Przeginasz złotko.
- Tylko ci się wydaje czysto krwisty misiaku. Ja bym
przeginała? Przecież nigdy bym nie zrobiła ci na złość. Nie chciałabym przecież
wytrącić cię z równowagi mój najdroższy czystokrwisty słoniku – jej
przesłodzony ton przyprawił go o mdłości.
- Cukierkowość do ciebie nie pasuję. Wiesz o tym?
- Jak mi przykro, że cię zawiodłam.
- Paniczu Malfoy, pana matka prosi, by pan do niej
przyszedł. – na korytarzu pojawił się kamerdyner.
- Powiedz jej, że zaraz przyjdę.
- Oczywiście paniczu.
Gdy tylko Robert odszedł, blondyn znowu popatrzył na
dziewczynę, która stała przed nim.
- Masz szczęście, że muszę iść, ale tą rozmowę dokończymy
następnym razem.
- Już nie mogę się doczekać. - zakpiła
Odszedł do pokoju Narcyzy, a ona jak najszybciej opuściła jego
dom. Chciała znaleźć się jak najdalej od rezydencji. Jak najdalej od Dracona
Malfoya. Gdy tylko dojechała do domu. Odłożyła torbę na szafkę w przedpokoju,
zrzuciła buty i położyła się na sofie w salonie. Machnięciem różdżki włączyła
radio i zabrała się za czytanie książki, która czekała na nią na stoliku obok.
***
- Dobrze wiesz, że nigdy nie narzekam. Uwielbiam swoją
pracę… - wpadła jak burza do biura Billa, bez żadnych ceregieli rozsiadając się
na krześle. - …szef jest znośny, ale ja już nie wytrzymam. Jeszcze trochę, a
zabije tego patafiana i trafie do Azkabanu.
- Wiesz, słyszałem, że szef jest fajny, a nie tylko znośny.
Co ci zrobił, Draco?
- Jak to, co? Zanieczyszcza powietrze oddychając nim.
- Wiesz, dlaczego zatrudniłem w świętym Mungu Hermione
Granger?
- Słucham?
- Kiedy przyszła pierwszy raz do tego gabinetu zamurowało
mnie. Po przeciwnej stronie biurka siadła piękna kobieta, ale nie dlatego ją
zatrudniłem. Była to osoba pewna siebie, dążąca do celu, ale o dziwo nie po
trupach. Zadziwiła mnie swoim profesjonalizmem i bystrym umysłem. Kiedy zaczęła
pracę pokazała, na co ją stać. Wkłada w to całe serce, ale nie miesza życia
prywatnego z zawodem. Nie łatwo ją wyprowadzić z równowagi. A pracę stawia na
najwyższym szczeblu wartości, nie zwracając uwagi na problemy i uprzedzenia.
Więc niech weźmie się w garść i przestanie narzekać.
- Jesteś okropny wiesz?
- Oczywiście, w końcu jestem szefem tego przybytku.
- Wstręciuch, ale i tak cię uwielbiam. Idę robić papierkową
robotę, by zdążyć to zrobić przed zebraniem o 16. Pa
- Na razie.
***
Skończyła pisać sprawozdania, wypełniła karty pacjentów. Od
16 do 18.30 wzięła udział w zebraniu z radą nadzorczą. Najchętniej po tym
męczącym dniu wróciłaby do domu, ale niestety nie mogła. Zabrała swoją torbę i
zjechała windą na podziemny parking. Nie spieszyła się. Chciała w czasie jazdy
trochę odpocząć. Dojazd zajął jej 35 minut. Wysiadając z auta prosiła w
myślach, by nie wpaść dziś na Malfoya juniora. Weszła do środka, jak zawsze
ruszyła w stronę schodów. Nawet nie zauważając, że ktoś siedzi w salonie.
- Dobry wieczór.
Popatrzyła na sofę. Odetchnęła z ulgą widząc, że nie siedzi
tam pan gnojek arystokrata, jak w ostatnim czasie zaczęła nazywać go w myślach.
- Dobry wieczór.
- My się chyba nie znamy. Nazywam się…
- Przepraszam bardzo, ale nie mam czasu na pogawędki. Pani
Narcyza czeka. Już dawno powinna zażyć eliksiry.
- Oczywiście rozumiem. – patrzył za odchodzącą kobietą. Podziwiając jej
zgrabną sylwetkę
Dodano o 00:00, nie masz co robić kobieto? :D A tak poza tym to opko zapowiada się całkiem nieźle! ;) Już kilka dni siedzę i czytam twoje fanfiction i zostało mi tylko to i trzy kilkuodcinkowe :) Jesteś świetna, a twoje prace wydają się takie zaplanowane, czasem zawikłane i są mega wciągające. Pisz kolejne, weny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za tak pozytywną opinie. Czy nie mam co robić? Ten odcinek kopiowałam z starego bloga dlatego jest dodany o północy. Chociaż często mi się zdarzało (szczególnie na starym blogu) publikować o takiej jak nie późniejszej godzinie. Tak mam, że jak piszę (najczęściej piszę wieczorami) to potem publikuję jak skończę a to najczęściej własnie o takich godzinach
Usuń