poniedziałek, 4 czerwca 2012

Zagadki przyszłości - odc. 28


Człowiekiem, który zawsze stawia na swoim i osiąga to, co chce. Nie zamierzał od tak odpuścić. Nie po tym jak ta była gryfonka bezczelnie zaśmiała mu się w twarz. On jej jeszcze pokaże. Panna Granger będzie tańczyć tak jak on jej zagra. Wiedział, że za chwile droga rozszerzy się i będzie miał szanse ją wyprzedzić, ale musiał dobrze to rozegrać. Delikatnie zwolnił chcąc spowodować tym to, żeby dziewczyna poczuła się pewniej. Przed nimi były jeszcze dwa ostatnie zakręty i długa prosta prowadząca pod górę. Postąpiła tak jak przewidywał. Widząc, że ma nad nim przewagę dla zachowania ostrożności przyhamowała na pierwszym z ostrych zakrętów On natomiast dodał gazu. Szybko pokonując najpierw zakręt w lewo, a potem dziewięćdziesięciostopniowy zakręt w prawo. Ułożenie terenu powodowało, że nie mogła tego zobaczyć we wstecznym lusterku. Dopiero, gdy wyłonił się za zakrętu zorientowała się, że siedzi jej na ogonie. Przyśpieszyła, ale teraz nie miała szans wyrwać się do przodu. Zredukowała bieg i docisnęła pedał gazu, ale Lamborghini zrównało się z nią. Obserwujący z góry do samego końca nie wiedzieli, które z nich dotrze pierwsze do mety. Raz jedno prowadziło o długość błotnika, raz drugie. Byli tak zacięci. Każdy z nich chciało wygrać. Wyciskali z silników wszystko, co się da. Do mety zostało jakieś 500 metrów, a dalej nie wiadomo było, które z nich wygra. 400,300,200,100
- Cholera! – pisk opon wściekłość w jednym samochodzie
- Tak! – radość w drugim. Otwierają drzwi i wysiadają. Jedna twarz z wyrazem satysfakcji, druga w irytacji i wściekłości.
- No Granger niezła jazda, ale przegrałaś złotko.
- Pieprz się Malfoy.
- O tej propozycji możemy porozmawiać podczas kolacji i wprowadzić w czyn po niej.
- Z tobą? Nawet kijem od miotły bym cie nie dotknęła, a co dopiero w ten sposób – ich ciekawej wymianie zdań przysłuchiwała się spora grupka ludzi.
- Zobaczymy skarbie, jeszcze będziesz mnie o to prosić. Pracujesz jutro wieczorem? Tylko nie kłam. Gryfonom nie przystoi być niehonorowym.
- Nie musisz mi mówić – tutaj jej ton głosu stał się groźniejszy – co wypada, a co nie wypada gryfonom. Akurat w przeciwieństwie do ślizgonów szanujemy niektóre wartości – jej przemowa nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Stał i wpatrywał się w nią czekając na odpowiedź na zadane pytanie. – Nie mam dyżuru – to już wypowiedziała szeptem.
- Co tam mamroczesz? Bo nie słyszę. – bawił się w najlepsze.
- Jak jesteś głuchy to idź do lekarza. – podeszła do niego. Zaciekawiony popatrzył na nią, kiedy stanęła tak, że stykali się ciałami. – NIE MAM DYŻURU WIECZOREM! – nie spodziewał się, że wywrzeszczy mu to do ucha, które zabolało. Z sadystycznym uśmiechem odsunęła się od niego.
- Zapłacisz mi za to ogłuszenie w swoim czasie. Jutro o 20 będę u ciebie. Tylko załóż jakąś porządną kieckę. – wskoczył do auta i odpalił silnik.
- Zawsze się porządnie ubieram – nie skomentował tego zamknął drzwi i wzbijając tuman kurzu odjechał z piskiem opon.
- Hermiona ten wyścig był ekstra! – Ginny z uśmiechem na ustach podbiegła do niej.
- Gin, jeżeli nie chcesz bym cie zamordowała tutaj na miejscu gołymi rękami nie mów nic na temat tego wyścigu. – poszła za przykładem mężczyzny. Wsiadła do auta i odjechała.
- Dogadają się – tymi słowami rudowłosa skwitowała zachowanie tej dwójki.
***
Była wściekła. Dała się podejść jak małe dziecko. Włączyła radio, które wypełniło wnętrze samochodu. Próbowała tym sposobem zagłuszyć swoje myśli, w których zbyt często pojawiał się blondwłosy mężczyzna z cynicznym uśmiechem i sugestywnie podniesioną do góry prawą brwią. Jego oczy były niczym zachmurzone niebo. Nie dało się w nich nic odczytać, nie było możliwości by przebić się przez ich zimną tarczę. Niczym słońce, które nie może za nic przebić się przez grubą warstwę chmur. Mężczyzna, u którego miała ochotę być zamknięta w silnych ramionach mogąc wdychać zapach jego perfum, który ją oszałamiał i powodował trudności w myśleniu. Gnała przed siebie. Czekała na ten wyścig od trzech dni. Miała się wyluzować, oderwać od wszystkiego, wyładować i poczuć adrenalinę. Tak było w pierwszym momencie, ale potem ten kretyn Malfoy musiał to wszystko spieprzyć. Miała ochotę go zamordować. W tym samym czasie kilkadziesiąt kilometrów przed nią w stronę Londynu pędziło czarne Lamborghini Murcielago. Za jego kierownicą siedział przystojny mężczyzna. Patrzył przed siebie stalowoszarymi oczami. Prowadził pewnie i bez problemu wymijał kolejne samochody, ale myślami był gdzie indziej. Na parkingu, gdzie zostawił pewną dziewczynę o hipnotyzujących oczach koloru czekolady. Kiedy podeszła do niego zapach jej perfum otumanił jego zmysły. Kiedy ich ciała się zetknęły miał ochotę objąć ją i przytulić do siebie. Powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Przecież dalej jest Draco Malfoyem. Ślizgonem, który traktuje kobiety, jako towarzyszki spędzania miłego czasu w sypialni. Ale przy niej było inaczej. Miał po prostu ochotę na to by była obok, by mógł ją przytulać i patrzeć na nią. I to właśnie go denerwowało. To nie było normalne i tak nie powinno być. Sądził, że musi po prostu postąpić tak jak zawsze. Zaliczyć, a potem żegnaj i do niezobaczeni. Ale czy potrafił z nią tak postąpić? Do cholery tak, przecież jest Malfoyem. Chociaż te zapewnienia samego siebie w głowie, nie były zbyt przekonujące. Zdawał sobie z tego sprawę i to go jeszcze bardziej rozwścieczyło.
***
- Hermiona poczekaj!
- Czego?! – warczała niczym wściekły bulterier.
- Jak to, czego? Tego właśnie, że cały personel boi się dzisiaj do ciebie podejść. Zachowujesz się jak wredny gnom.
- I wysłali pana dyrektora by uspokoił magomedyczkę. – cynizm płynął z jej ust
- Pani doktor proszę do mojego gabinetu – odwrócił się i nie patrząc na nią ruszył w stronę windy. Chcąc nie chcą musiała wykonać jego polecenie. Kiedy weszli do jego gabinetu gestem ręki wskazał jej fotel przed swoim biurkiem. On zajął swój po drugiej stronie. Rzadko, kiedy Bill Liner był tak oficjalny względem swoich pracowników. Wskazywało to na jego niezadowolenie. Szykowała się na wielką burę, ale nic takiego nie nastąpiło. – Hermiona na początku weź kilka głębokich oddechów i się uspokój. Rozumiem możesz mieć zły dzień, ale nigdy się tak nie zachowywałaś.
- Ja nie mam złego dnia. Ja mam złe kilka miesięcy.
- Ale to nie znaczy, że masz się wyżywać na współpracownikach.
- Wiem o tym. Powinnam się w pracy opanować, ale nie mogę roznosi mnie od środka. Mam ochotę na kimś się wyładować. I tym kimś powinieneś być ty.
- Ja? – zaskoczony popatrzył na swoją zastępczynie.
- Tak ty. To przez ciebie musiałam pracować u Malfoyów, gdzie spotkałam tego małpiszona.
- Z tego, co wiem i tak byś go spotkała. W końcu mówiłaś, że jest menadżerem i wydawcą płyty zespołu twojego przyjaciela.
- Nie musisz mi to tym przypominać. On musiał się wszędzie wepchać z tym swoim tlenionym łbem. Nienawidzę go. Jak go widzę zbiera mi się na mdłości. Po prostu…
- Co po prostu Granger? – odwróciła się i popatrzyła na mężczyznę stojącego w drzwiach.
- Kultury cię nie nauczyli!? Nie podsłuchuje się czyjejś rozmów i puka się jak chce się gdzieś wejść. 
- Nie podsłuchiwałem, słychać cię na cały sekretariat. Nie ma asystentki Billa, dlatego zapukałem, ale żadne z was nie zareagowało, więc wszedłem do środka.
- To wyjdź stąd! – miała ochotę go udusić.
- Z tego, co wiem, to nie twój gabinet. Cześć Bill – podszedł do biurka i wyciągnął rękę w stronę dyrektora szpitala. Ten uścisnął ją uśmiechając się do mężczyzny. Następnie blondyn rozsiadł się w pustym fotelu. – Tylko Bill może mnie stąd wyprosić.
- W takim razie ja wyjdę, bo chyba skończyliśmy już rozmowę.
- Ale nie dokończyłaś, co najchętniej byś mi zrobiła.
- Uwierz nie chciałbyś wiedzieć – odwróciła się i wściekła jak osa wyszła z gabinetu. Zanim zamknęła za sobą drzwi usłyszała jeszcze jak do niej mówi – Nie zapomnij Granger o dzisiejszej kolacji.
- O tym horrorze? Nigdy bym nie zapomniała. Niestety – trzaśnięcie drzwiami. Kiedy na parterze wysiadła z windy zauważyła, że współpracownicy przyglądają jej się z lękiem w oczach. Musiała coś z tym zrobić. – Zebranie za dwie minuty w sali nr 4. – Weszła do pomieszczenia i czekała na resztę. Patrzyła jak zaniepokojeni wchodzą do środka. Kiedy dołączyła do nich ostatnia osoba kobieta wstała i zaczęła mówić – Kochani chciałam was przeprosić. Mam zły dzień, ale nie powinnam się na was wyżywać. Obiecuje, że więcej się to nie powtórzy. Jeszcze raz przyjmijcie moje przeprosiny i wracajmy do pracy – z każdym wypowiedzianym słowem widziała jak z twarzy jej kolegów i koleżanek znika strach i pojawia się uśmiech. Kiedy została sama policzyła od dziesięciu wstecz i ruszyła do pracy.
***
Stała nieruchomo przed otwartą szafą i wpatrywała się w ubrania wiszące na wieszakach. Trwało to już od jakiś 20 minut. Musiała wybrać jakąś sukienkę na kolację, na którą nie miała ochoty iść. Był to dla niej duży problem. Normalnie skompletowałaby ubiór w 10 minut, ale tym razem było inaczej. Na tą kolację nie chciała iść, ale musiała. Była gryfonką i nie zamierzała stchórzyć niczym jakaś ślizgonka. Musiała wybrać strój, który nie będzie byle, jaki, ale za razem nie będzie wskazywał na to, że specjalnie się starała i stroiła jakby jej zależało na dzisiejszym spotkaniu. Zaczęła przerzucać wieszaki z jednej strony na drugą przyglądając się każdej sukience, jaka wisiała w jej szafie. Nie chciała eleganckiej kiecki pasującej do pracy czy na jakieś spotkanie urzędowe. Chciała mu pokazać, że jest stuprocentową kobietą, której on nie może mieć. Z drugiej strony większość jej kreacji wyjściowej były bardzo seksowne. Albo miały duży dekolt, rozcięcie lub były krótkie. Ostatnia część sukienek, jakie miała były to eleganckie suknie balowe. Takie jak ta, którą miała ubraną na balu charytatywnym organizowany przez szpital. W końcu zdecydowała się na długą łososiową sukienkę z dużym dekoltem w serek. Dzięki temu, że wykonana była z wiskozy nie wydawała się tak elegancka. Taka ładna sukienka, którą można ubrać, na co dzień, a z odpowiednimi dodatkami nadaje się na wyjście do restauracji. Dobrała do tego czarne dłuższe bolerko, szpilki i biżuterię z czarnymi kamieniami. Ułożyła to wszystko na łóżku i udała się do łazienki. Szybki prysznic, ułożenie włosów by loki nie wyglądały jak wielka szopa i delikatny makijaż. Wróciła do sypialni i ubrała sukienkę, założyła biżuterię i buty. Na sam koniec jeszcze perfumy i gotowe. Krytycznym wzrokiem popatrzyła w lustro. Ładna młoda kobieta ubrana w łososiową sukienkę patrzyła na nią mrużąc oczy. Efekt był zadawalający, ale perspektywa wieczoru nie napawała ją optymizmem. Szykowała się mentalnie na cynizm i uszczypliwe uwagi z jego strony. To jeszcze byłoby do przeżycia, gdyby nie fakt, że ostatnio bardzo denerwowało ją to, że ten mężczyzna zbyt często pojawia się w jej myślach. Nie powinno tak być. Jej rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi.

Słyszał stukot obcasów na drewnianych schodach. Opierając się nonszalancko czekał, aż otworzy drzwi. Nie spodziewał się tego, co zobaczył, chociaż podejrzewał, że będzie ładnie wyglądać. Stała przed nim taka zwykła, a zarazem taka piękna. Ubrana w sukienkę, ale nie jakąś wystawną z błyszczących materiałów, jakie miały w zwyczaju wybierać kobiety, które zapraszał na kolację. Ona miała na sobie długą łososiową suknie ze śmiesznego materiału. Przypominał mu cienką bawełnę, ale to chyba nie był taki materiał. Jej długie loki spływały delikatnie na ramiona i plecy. Malinowe usta ułożone były w delikatny kpiący uśmiech. Pomimo wysokich obcasów była niższa od niego o jakieś 10 centymetrów.
- Wejdź – odsunęła się by wpuścić go do środka. Podeszła do sofy w salonie i wzięła do ręki niewielką torebkę, która tam leżała.
- Łady dom.
- Dzięki. Przecież widziałeś go wcześniej – nie odpowiedział. Widząc jak mężczyzna patrzy na wiszący na wieszaku płaszcz kiwnęła głową. Ściągnął go i przytrzymał, aby dziewczyna mogła go ubrać. Teraz przyjrzała się jemu. Ubrany był cały na czarno. Czarne spodnie, koszula i na to skórzana kurtka. – To dokąd jedziemy? – zapytała kiedy wyszli na ganek
- Zobaczysz w swoim czasie. – stojąc na ganku zamknęła drzwi. Kiedy podeszli do Lamborghini otworzył przed nią drzwi i pomógł jej wsiąść. Zajął miejsce za kierownicą i odpalił silnik. Wnętrze samochodu wypełnione było zapachem perfum mężczyzny, który otumaniały jej zmysły. Ciemność i ciszę przełamywała muzyka wydobywającą się z radia. Żadne z nich nie odzywało się. Kontem oka patrzył na siedzącą na fotelu obok kobietę. Twarz miała zwróconą w stronę bocznej szyby patrząc na mijane budynki. Była taka inna niż jego dotychczasowe kochanki. Mądra, piękna i niedostępna. Powodowała swoją postawą to, że jej pożądał. Chciał ją mieć tylko dla siebie. Spowodować żeby w końcu mu uległa. Nagle odwróciła głowę i popatrzyła na niego swoimi czekoladowymi oczami, które tak go intrygowały.
Starała przyglądać mu się dyskretnie. Prowadził trzymając jedną rękę na kierownicy. Taki pewny siebie, nonszalancki. Stalowoszare oczy utkwił w drodze, a na ustach błąkał się cyniczny uśmieszek. Byłby idealnym facetem, gdyby nie jego przedmiotowe traktowanie ludzi i wysokie mniemanie o sobie.
- Co mi się tak przyglądasz? – nagle się odezwał
- Ja? – pomimo półmroku zauważył delikatne rumieńce pojawiające się na policzkach
- Nie Granger, mówiłem do krasnoludków.
- Wcale ci się nie przyglądałam – odwróciła się z powrotem patrząc w boczną szybę. Zaśmiał się pod nosem widząc jej zmieszanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz