poniedziałek, 4 czerwca 2012

Zagadki przyszłości - odc. 22


- Kawę. Chcesz?
- Nie denerwuj mnie człowieku, co ty robisz w moim domu? Jakim prawem tutaj przebywasz?
- Normalnym – wlał wodę do kubków i postawił je na stolę. Usiadł patrząc na nią.
- Nie prowokuj mnie Malfoy, bo nie ręczę za siebie. Pytam się ostatni raz, co robisz w moim domu?
- Bill prosił abym został i poczekał, aż się obudzisz.
- Bill? – trochę się uspokoiła, ale dalej stała w progu kuchni z rekami skrzyżowanymi na piersi.
- Tak Bill. Jakieś cztery godziny po zabiegu zaglądnął do ciebie, by przekazać ci informację, że pacjent się obudził. Spałaś na sofie. Dlatego postanowił, że nie będzie cię budził. Z pacjentem było wszystko w porządku…
- Pacjent! – wybiegła z kuchni z misją znalezienia komórki. Zadzwoniła do szpitalnego sekretariatu i dostała informacje, że Marcoll czuję się dobrze i nic złego się nie dzieje. Wróciła do kuchni. – Poproszę o dalsze wyjaśnienia.
- No dobrze. Stwierdził, że bez sensu jest byś spała w szpitalnym gabinecie. Postanowił, że powinnaś wrócić do domu, a jak coś się będzie działo to cię wezwą. Miał jeden problem nie mógł sam wyjść ze szpitala tak jak reszta pracowników. Trochę mu zajęło zanim przekonał się do zadzwonienia po mnie. Kiedy pojawiłem się w szpitalu zastrzegłem, że robie to tylko i wyłącznie ze względu na niego. Podał mi twój adres razem z kluczami od twojego mieszkania, które wyciągnął z twojej torebki. Poprosił żebym poczekał tutaj do czasu, aż się obudzisz by wszystko ci wyjaśnić. Ty spałaś na górze, ja skorzystałem z pokoju na dolę.
- To, dlaczego – warknęła – obudziłam się w samej bieliźnie.
- Stwierdziłem, że wygodniej ci będzie spać bez spódnicy i koszuli.
- Jesteś zboczony, a teraz wynocha z mojego domu.
- Wypraszam sobie, nie jestem zboczony. Fakt stwierdziłem, że masz ładną bieliznę, ale nic poza tym. Dla twojej informacji nie molestuję śpiących kobiet.
- Hermiona! -  Do kuchni wpadła jak burza Ginny. Zatrzymała się zaskoczona. Obrzuciła koleżankę spojrzeniem, następnie ślizgona i znowu Hermionę. – Ups, przepraszam – pisnęło rudę dziewczę.  Zrobiła obrót o sto osiemdziesiąt stopni i wybiegła z domu panny Granger.
- No świetnie, jeszcze tego mi brakowało, żeby Gin myślała, że spędziłam z tobą noc. Mamo, dlaczego mnie to spotyka? – opadła na wolne krzesło przy stoliku.
- Jak chcesz to możemy to nadrobić. – uśmiechnął się do niej kpiąco.
- Wiesz mam dobry pomysł – wstała obeszła stół stając przed nim. Złapała go za podkoszulek i przyciągnęła bliżej siebie. Dokładnie na dzielące ich usta kilka milimetrów. – Zdradzę ci nawet, jaki – szepnęła – Zabieraj swoje cztery litery z mojego domu, albo potraktuję cię jakimś zaklęciem – to nie był już ten miły pociągający szept, lecz cicha groźba. Puściła jego podkoszulek, odpychając go od siebie. Wróciła na swoje miejsce i upiła łyk kawy.
- Nie wiesz, co tracisz Granger. – posumował wstając.
- Jakoś to przeżyję i pogodzę się z tą stratą – odpowiedziała kpiąco. Kiedy wyszedł zatrzaskując drzwi wstała i podeszła do kominka. Po chwili rozglądała się po pokoju Ginny
- Gin! Gin jesteś!? – usłyszała kroki, a w jej polu widzenia zobaczyła rudą dziewczynę. – No w końcu jesteś. Myślałam, że dużej będę musiała siedzieć w tym kominku.
- Herm ja przepraszam, nie chciałam wam przerwać.
- Weasley weź się puknij w tą swoją rudą łepetynę – zawsze zwracała się do niej po nazwisku, kiedy kobieta mówiła jakiś absurd. – Muszę teraz wziąć prysznic. Wpadnij, więc do mnie za jakąś godzinkę.
- Dobra, za godzinę będę u ciebie. – panna Granger słysząc zapewnienie przyjaciółki znikła z kominka. Swoje kroki skierowała w stronę łazienki, gdzie z wielka przyjemnością weszła pod prysznic. Przymknęła oczy i rozkoszowała się uczuciem przyjemności, kiedy woda łączyła się z jej ciałem spływając po skórze na sam dół, aż do brodzika znikając w otchłani odpływu. Godzinę później siedziała w salonie czekając na rudą. Po chwili słyszała jak otwierają się drzwi, odgłos kroków w holu, aż w salonie pojawiła się Ginnevra. Rozsiadła się na sofie i popatrzyła na starsza koleżankę.
- Wiem, co mogłaś sobie pomyśleć, ale… - wytłumaczyła jej cała zaistniałą sytuację, z której rudowłosa wyciągnęła wcześniej błędne wnioski. Kiedy Hermiona została już sama teleportowała się do szpitala. Gdy tylko narzuciła na siebie fartuch ruszyła korytarzami prosto do sali, gdzie zaraz po operacji umieszczono pacjenta.
- Dzień dobry panie Marcollm, jak się pan czuje?
- Nie najgorzej, chociaż boli mnie klatka piersiowa.
- To normalne po operacji. Przejdzie, kiedy wszystko się zagoi. Pozwoli pan, że teraz oglądnę jak to wszystko wygląda? – pacjent kiwnął głową i rozpiął koszulę. Kobieta delikatnie odkleiła opatrunki, chroniące zszytą ranę. Miejsce rozcięcia było zaróżowione, ale wyglądało jakby zabieg przeprowadzono jakiś tydzień temu, a nie dzień. Zdziwiło ją to, bo nie spodziewała się, aż tak dobrych rezultatów zastosowania eliksirów przy operacji.
- Susan! – w pokoju pojawiła się pielęgniarka.
- Słucham?
- Przynieś mi eliksir gojący oraz znieczulający. Do tego jeszcze świeże opatrunki i gazy.
- Już się robi – po chwili wróciła z wymienionymi rzeczami. Postawiła je na szafce obok łóżka i Hermiona zabrała się do pracy. Zmoczyła gazę w eliksirze gojącym i ostrożnie przemyła ranę. Następnie powtórzyła tą czynność stosując eliksir znieczulający. Na końcu założyła świeże opatrunki.
- Teraz powinno pana mniej boleć, ale pomimo tego proszę być ostrożnym i nie wykonywać gwałtownych ruchów.
- Dziękuję pani doktor.
- Nie ma, za co. To moja praca. – zabrała wszystkie rzeczy i opuściła salę. Siedziała i wypełniała papiery, kiedy do jej gabinetu bez pukania wbiegł młody uzdrowiciel.
- Co się stało? – wiedziała, że nie zrobiłby tego, jakby nie miał ważnego powodu.
- Ta dziesięciolatka przyjęta trzy dni temu. Jest z nią bardzo źle, nie dają sobie rady… – nie zdążył dokończyć zdania, a ona już biegła korytarzem. Wpadła na oddział jak burza, a następnie do odpowiedniej sali, gdzie grupa ludzi skupiona była na dziewczynce.
- Co się dzieje?
- Nie wiemy. Nagle parametry życiowe zaczęły drastycznie spadać. – Słysząc to złapała pergamin, na którym magicznym sposobem zapisywały się parametry życiowe pacjentki. Zaklęła pod nosem. Dołapała kilka eliksirów i różnych składników. Zmieszawszy wszystko, wlała ciemnozieloną ciesz do gardła nieprzytomnej dziewczynki, wcześniej układając ją tak, by płyn nie poleciał do płuc. Sama wstrzymała oddech i patrzyła czy wyniki się polepszą, ale one dalej drastycznie spadały w dół. Dlatego, też zaaplikowała kolejną substancję, ale niestety ta też nie przyniosła oczekiwanych skutków. Kiedy dziewczynka przestała oddychać, a jej serduszko zatrzymało się zaczęła mugolską resuscytację połączoną z zastosowaniem odpowiednich eliksirów i magomedykamentów.
- Pani doktor – zero odzewu – Hermiona – poczuła czyjeś dłonie na ramionach – Hermiona sama wiesz, że to już nie ma sensu. Podniosła głowę i popatrzyła w oczy jednego z kolegów.
- Masz rację Tom. – opanowała się - Czas zgonu dziewiętnasta dwadzieścia trzy. Tom proszę cię, jeżeli możesz porozmawiaj z jej rodzicami – nie czekając na nic wyszła. Czuła się źle, a dokładniej bardzo źle. Przez kolejną godzinę nikt nie widział, ani nie wiedział gdzie jest pani vice-dyrektor. Wiedziała, że nie powinna tak reagować. Zawsze oddzielała uczucia od swojej pracy, ale tym razem nie mogła. Pacjentka, którą straciła została przyjęta trzy dni temu. Wydawało się, że nie ma najmniejszych szans by pomóc dziewczynce. Dzięki Hermionie ustabilizowano jej stan. Wyniki się poprawili. Czekali na moment, kiedy się obudzi. Niepokoiło ją, że w ciągu dwóch dni dziesięciolatka nie obudziła się. Z zapisów wynikało, że organizm stara się walczyć, ale niestety jak dzisiaj się okazało przegrał tą walkę, a ona nie mogła nic zrobić by temu zapobiec. Dla uspokojenia chodziła po parku, który o tej porze był już prawie opustoszały. Przysiadła na murku przy starej i niszczącej z upływem lat fontannie. Próbowała uporządkować swoje myśli, patrząc na kaczki pływające w niecce.
- Pewna młoda pani magomedyk powiedziała mi kiedyś, że nasz zawód ma dwie płaszczyzny. Jedną, która przynosi straty i smutek, kiedy nie dajemy rady komuś pomóc, ale jest też druga, która ociera się o cud, jakim jest możliwość ratowania ludzi. Żądna z tych płaszczyzn nie funkcjonowałaby bez tej drugiej. Są jak bliźniaki syjamskie. – koło niej usiadł przystojny mężczyzna
- Ale ta pani magomedykt mówiąc to nie myślała wtedy o śmierci dziesięciolatki, która niczym nie zawiniła. – popatrzyła na bruneta, który się do niej przysiadł.
- Hermiono rozumiem, że ci ciężko, też bym się tak czół, ale sama dobrze wiesz, że tak bywa. Sama przecież mi to kiedyś tłumaczyłaś tymi słowami.
- Wiem Bill i staram się sobie to racjonalnie wytłumaczyć, ale emocje wzięły górę. Zawsze zachowywałam profesjonalizm, nie wiem, co się ze mną dzisiaj stało. – położyła głowę na jego ramieniu przymykając oczy. – Wiedziała, że już jej nie pomogę, ale czułam, że nie mogę przestać. To było silniejsze ode mnie. Do tego bałam się spojrzeć jej rodzicom w oczy.
- Tak się zdarza.
- Ale nie mnie. Dobra wracam do szpitala.
- Może zrób sobie dzisiaj wolne i wróć do domu?
- Nie. Zostanę do końca dyżuru. – wstała i uśmiechnęła się niepewnie. – Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że jesteś Bill.
- Na tym polega przyjaźń. – Wstał i złapał dziewczynę pod ramię. Wrócili do szpitala. Hermiona przechodząc przez swój oddział zauważyła mężczyznę, który przytulał zapłakaną kobietę. Byli to rodzice dziewczynki, której nie zdołała uratować. Odkąd wyszła ze szpitala minęło prawie dwie godziny, a oni dalej tutaj siedzieli. Zabrała z pokoju magomedyków fiolkę i weszła do pokoju socjalnego, gdzie siedzieli ci ludzie. Mężczyzna podniósł głowę i popatrzył na nią cały czas przytulając i głaszcząc po głowie swoją żonę.
- Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo mi przykro. Przepraszam, chciałam coś jeszcze zrobić, ale nie dałam rady. – mężczyzna kiwnął głową. – Proszę to dać żonie do wypicia, powinna się po tym troszkę uspokoić. – zostawiła mu fiolkę z eliksirem uspokajającym i wyszła, aby udać się do swojego gabinetu. Magomedycyna daje wiele siły i satysfakcji, ale takie chwile uświadamiają, że żaden magomedyk nie jest Bogiem. Po powrocie do domu padła na łóżko i natychmiastowo zasnęła.
***
Wyobraź sobie ciepłe strumienie wody spływające od czubka głowy po palce stóp. Cieplutkie strumyki, które w zetknięciu ze skóra powodują, że mięśnie się odprężają, a stres mija. Ulubiony zapach szamponu w tym przypadku kwiatów jabłoni, drażni przyjemnie zmysły. Z zamkniętymi oczami podnosi twarz do góry tak, że woda płynie prosto na nią. Znacząc swoje ślady na czole, policzkach i ustach. Oplata się niczym tkanina dookoła ciała. Stała pod prysznicem relaksując się. Po wstaniu z łóżka czuła jak z powodu wczorajszego stresu prawie każdy z mięśni jest spięty. Dlatego z ulgą weszła pod prysznic i odkręciła ciepłą wodę. Stała tak pozwalając jej swobodnie płynąc. Po wyjściu zjadła śniadanie i z kawą w kubkowym termosie ruszyła do szpitala. Miała dzisiaj czas, dlatego postanowiła się przejść. Nie przeszkadzała jej niekorzystna pogoda. Naciągnęła kaptur na głowę, chroniąc się przed rzęsistym deszczem. Ludzie przemykali szybko między domami, a samochodami lub z powrotem. Każdy z nich jak najszybciej chciał z powrotem znaleźć się w suchym miejscu. Ona szła nie zwracając uwagi na kałużę, ze względu na ubrane kalosze w kolorowe kwiatki. Był to jeden z niewielu dni, kiedy nie chodziła ubrana elegancko. Dzisiejszy dyżur w szpitalu zleciał jej szybko. Był nadzwyczaj spokojny. Nie było jakiś groźnych przypadków. Wróciła do domu i przebierając się w obszerny ciepły dres rozpaliła w kominku i z kubkiem kakao w ręce rozsiadła się w fotelu z zamiarem oglądnięcia jakiegoś ciekawego filmu. Jutrzejszy wieczór miała spędzić w towarzystwie Billa na imprezie u Malfoyów. Jakoś nie uśmiechała jej się ta perspektywa. Do Państwa Malfoyów nic nie miała, ale sama myśl o spotkaniu ich pierworodnego powodowała, że traciła całkowicie ochotę na pojawienie się tam. Ale obiecała, a nie mogła zawieść Billa. Szczególnie, że on nigdy nie zawiódł jej. Obudziła się zwinięta w kłębek na fotelu. Nie pamiętała, kiedy zasnęła. Wskazówki na zegarze wskazywały 2.55. Oglądała film i musiała zasnąć. Śpiąc zmarzła trochę, bo drewno w kominku już dawno się wypaliło. Wstała i jak najszybciej przeszła do swojej sypialni. Zagrzebała się w pościeli zagłębiając się w krainę snów. Kiedy o dziesiątej czterdzieści osiem otworzyła oczy pierwsze, co zobaczyła to, że pogoda od wczoraj nic się nie poprawiła. Zeszła na dół i przysadziła sobie śniadanie. Potem mając kilka wolnych godzin, zabrała się za sprzątanie. Mogłaby zrobić to za pomocą czarów i tak przeważnie postępowała, ale czasami robiła to jak zwykły człowiek, który nie wie o istnieniu magicznego świata.  Skończyła około 15, zjadła lekki obiad i udała się na górę do łazienki z zamiarem poleżenia dłuższy czas w wannie wypełnionej ciepłą wodę z płynem do kąpieli. Po wyjściu z wanny wsmarowała w całe ciało ulubiony balsam. Usiadła w sypialni przed lustrem toaletki i nie śpiesząc się uczesała włosy spinając przednie kosmyki do tyłu wcześniej je wymyślnie splatając. Resztę włosów zostawiła rozpuszczonych. Potem przyszła pora na subtelny makijaż. Ubrawszy sukienkę usiadła na skraju łóżka ze starą, drewnianą, misternie rzeźbioną szkatułką. Była to pamiątka po babci, która zmarła kilka lat temu, a z którą dziewczyna była bardzo związana. W środku trzymała biżuterię. Wybrawszy odpowiedni zestaw pasujący do sukienki ubrała ją. Jak zawsze nie mogło zabraknąć wcześniej dobranych specjalnie do jej kreacji szpilek. Kilka kropel perfum dopełniło kilkugodzinną pracę dziewczyny. Po domu rozniósł się dźwięk dzwonka. Zeszła na dół by otworzyć drzwi. Do holu wszedł Bill. Ubrany w prosty ciemnobrązowy garnitur. Uśmiechną się i posłał dziewczynie aprobujące spojrzenie.
- Jak zawsze perfekcyjna w każdy szczególe. Ślicznie wyglądasz.
- Dziękuję – odwzajemniła uśmiech. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz