- Kawę. Chcesz?
- Nie denerwuj mnie człowieku, co ty robisz w moim domu?
Jakim prawem tutaj przebywasz?
- Normalnym – wlał wodę do kubków i postawił je na stolę.
Usiadł patrząc na nią.
- Nie prowokuj mnie Malfoy, bo nie ręczę za siebie. Pytam
się ostatni raz, co robisz w moim domu?
- Bill prosił abym został i poczekał, aż się obudzisz.
- Bill? – trochę się uspokoiła, ale dalej stała w progu
kuchni z rekami skrzyżowanymi na piersi.
- Tak Bill. Jakieś cztery godziny po zabiegu zaglądnął do
ciebie, by przekazać ci informację, że pacjent się obudził. Spałaś na sofie.
Dlatego postanowił, że nie będzie cię budził. Z pacjentem było wszystko w
porządku…
- Pacjent! – wybiegła z kuchni z misją znalezienia komórki.
Zadzwoniła do szpitalnego sekretariatu i dostała informacje, że Marcoll czuję
się dobrze i nic złego się nie dzieje. Wróciła do kuchni. – Poproszę o dalsze
wyjaśnienia.
- No dobrze. Stwierdził, że bez sensu jest byś spała w
szpitalnym gabinecie. Postanowił, że powinnaś wrócić do domu, a jak coś się
będzie działo to cię wezwą. Miał jeden problem nie mógł sam wyjść ze szpitala
tak jak reszta pracowników. Trochę mu zajęło zanim przekonał się do zadzwonienia
po mnie. Kiedy pojawiłem się w szpitalu zastrzegłem, że robie to tylko i
wyłącznie ze względu na niego. Podał mi twój adres razem z kluczami od twojego
mieszkania, które wyciągnął z twojej torebki. Poprosił żebym poczekał tutaj do
czasu, aż się obudzisz by wszystko ci wyjaśnić. Ty spałaś na górze, ja
skorzystałem z pokoju na dolę.
- To, dlaczego – warknęła – obudziłam się w samej bieliźnie.
- Stwierdziłem, że wygodniej ci będzie spać bez spódnicy i
koszuli.
- Jesteś zboczony, a teraz wynocha z mojego domu.
- Wypraszam sobie, nie jestem zboczony. Fakt stwierdziłem,
że masz ładną bieliznę, ale nic poza tym. Dla twojej informacji nie molestuję
śpiących kobiet.
- Hermiona! - Do
kuchni wpadła jak burza Ginny. Zatrzymała się zaskoczona. Obrzuciła koleżankę
spojrzeniem, następnie ślizgona i znowu Hermionę. – Ups, przepraszam – pisnęło
rudę dziewczę. Zrobiła obrót o sto
osiemdziesiąt stopni i wybiegła z domu panny Granger.
- No świetnie, jeszcze tego mi brakowało, żeby Gin myślała,
że spędziłam z tobą noc. Mamo, dlaczego mnie to spotyka? – opadła na wolne
krzesło przy stoliku.
- Jak chcesz to możemy to nadrobić. – uśmiechnął się do niej
kpiąco.
- Wiesz mam dobry pomysł – wstała obeszła stół stając przed
nim. Złapała go za podkoszulek i przyciągnęła bliżej siebie. Dokładnie na
dzielące ich usta kilka milimetrów. – Zdradzę ci nawet, jaki – szepnęła –
Zabieraj swoje cztery litery z mojego domu, albo potraktuję cię jakimś
zaklęciem – to nie był już ten miły pociągający szept, lecz cicha groźba.
Puściła jego podkoszulek, odpychając go od siebie. Wróciła na swoje miejsce i
upiła łyk kawy.
- Nie wiesz, co tracisz Granger. – posumował wstając.
- Jakoś to przeżyję i pogodzę się z tą stratą –
odpowiedziała kpiąco. Kiedy wyszedł zatrzaskując drzwi wstała i podeszła do
kominka. Po chwili rozglądała się po pokoju Ginny
- Gin! Gin jesteś!? – usłyszała kroki, a w jej polu widzenia
zobaczyła rudą dziewczynę. – No w końcu jesteś. Myślałam, że dużej będę musiała
siedzieć w tym kominku.
- Herm ja przepraszam, nie chciałam wam przerwać.
- Weasley weź się puknij w tą swoją rudą łepetynę – zawsze
zwracała się do niej po nazwisku, kiedy kobieta mówiła jakiś absurd. – Muszę
teraz wziąć prysznic. Wpadnij, więc do mnie za jakąś godzinkę.
- Dobra, za godzinę będę u ciebie. – panna Granger słysząc
zapewnienie przyjaciółki znikła z kominka. Swoje kroki skierowała w stronę
łazienki, gdzie z wielka przyjemnością weszła pod prysznic. Przymknęła oczy i
rozkoszowała się uczuciem przyjemności, kiedy woda łączyła się z jej ciałem
spływając po skórze na sam dół, aż do brodzika znikając w otchłani odpływu.
Godzinę później siedziała w salonie czekając na rudą. Po chwili słyszała jak
otwierają się drzwi, odgłos kroków w holu, aż w salonie pojawiła się Ginnevra.
Rozsiadła się na sofie i popatrzyła na starsza koleżankę.
- Wiem, co mogłaś sobie pomyśleć, ale… - wytłumaczyła jej
cała zaistniałą sytuację, z której rudowłosa wyciągnęła wcześniej błędne
wnioski. Kiedy Hermiona została już sama teleportowała się do szpitala. Gdy
tylko narzuciła na siebie fartuch ruszyła korytarzami prosto do sali, gdzie zaraz
po operacji umieszczono pacjenta.
- Dzień dobry panie Marcollm, jak się pan czuje?
- Nie najgorzej, chociaż boli mnie klatka piersiowa.
- Nie najgorzej, chociaż boli mnie klatka piersiowa.
- To normalne po operacji. Przejdzie, kiedy wszystko się
zagoi. Pozwoli pan, że teraz oglądnę jak to wszystko wygląda? – pacjent kiwnął
głową i rozpiął koszulę. Kobieta delikatnie odkleiła opatrunki, chroniące
zszytą ranę. Miejsce rozcięcia było zaróżowione, ale wyglądało jakby zabieg
przeprowadzono jakiś tydzień temu, a nie dzień. Zdziwiło ją to, bo nie
spodziewała się, aż tak dobrych rezultatów zastosowania eliksirów przy
operacji.
- Susan! – w pokoju pojawiła się pielęgniarka.
- Słucham?
- Przynieś mi eliksir gojący oraz znieczulający. Do tego
jeszcze świeże opatrunki i gazy.
- Już się robi – po chwili wróciła z wymienionymi rzeczami.
Postawiła je na szafce obok łóżka i Hermiona zabrała się do pracy. Zmoczyła
gazę w eliksirze gojącym i ostrożnie przemyła ranę. Następnie powtórzyła tą
czynność stosując eliksir znieczulający. Na końcu założyła świeże opatrunki.
- Teraz powinno pana mniej boleć, ale pomimo tego proszę być
ostrożnym i nie wykonywać gwałtownych ruchów.
- Dziękuję pani doktor.
- Nie ma, za co. To moja praca. – zabrała wszystkie rzeczy i
opuściła salę. Siedziała i wypełniała papiery, kiedy do jej gabinetu bez
pukania wbiegł młody uzdrowiciel.
- Co się stało? – wiedziała, że nie zrobiłby tego, jakby nie
miał ważnego powodu.
- Ta dziesięciolatka przyjęta trzy dni temu. Jest z nią bardzo
źle, nie dają sobie rady… – nie zdążył dokończyć zdania, a ona już biegła
korytarzem. Wpadła na oddział jak burza, a następnie do odpowiedniej sali, gdzie
grupa ludzi skupiona była na dziewczynce.
- Co się dzieje?
- Nie wiemy. Nagle parametry życiowe zaczęły drastycznie
spadać. – Słysząc to złapała pergamin, na którym magicznym sposobem zapisywały
się parametry życiowe pacjentki. Zaklęła pod nosem. Dołapała kilka eliksirów i
różnych składników. Zmieszawszy wszystko, wlała ciemnozieloną ciesz do gardła
nieprzytomnej dziewczynki, wcześniej układając ją tak, by płyn nie poleciał do
płuc. Sama wstrzymała oddech i patrzyła czy wyniki się polepszą, ale one dalej drastycznie
spadały w dół. Dlatego, też zaaplikowała kolejną substancję, ale niestety ta
też nie przyniosła oczekiwanych skutków. Kiedy dziewczynka przestała oddychać,
a jej serduszko zatrzymało się zaczęła mugolską resuscytację połączoną z
zastosowaniem odpowiednich eliksirów i magomedykamentów.
- Pani doktor – zero odzewu – Hermiona – poczuła czyjeś
dłonie na ramionach – Hermiona sama wiesz, że to już nie ma sensu. Podniosła
głowę i popatrzyła w oczy jednego z kolegów.
- Masz rację Tom. – opanowała się - Czas zgonu dziewiętnasta
dwadzieścia trzy. Tom proszę cię, jeżeli możesz porozmawiaj z jej rodzicami –
nie czekając na nic wyszła. Czuła się źle, a dokładniej bardzo źle. Przez
kolejną godzinę nikt nie widział, ani nie wiedział gdzie jest pani
vice-dyrektor. Wiedziała, że nie powinna tak reagować. Zawsze oddzielała
uczucia od swojej pracy, ale tym razem nie mogła. Pacjentka, którą straciła
została przyjęta trzy dni temu. Wydawało się, że nie ma najmniejszych szans by
pomóc dziewczynce. Dzięki Hermionie ustabilizowano jej stan. Wyniki się
poprawili. Czekali na moment, kiedy się obudzi. Niepokoiło ją, że w ciągu dwóch
dni dziesięciolatka nie obudziła się. Z zapisów wynikało, że organizm stara się
walczyć, ale niestety jak dzisiaj się okazało przegrał tą walkę, a ona nie
mogła nic zrobić by temu zapobiec. Dla uspokojenia chodziła po parku, który o
tej porze był już prawie opustoszały. Przysiadła na murku przy starej i
niszczącej z upływem lat fontannie. Próbowała uporządkować swoje myśli, patrząc
na kaczki pływające w niecce.
- Pewna młoda pani magomedyk powiedziała mi kiedyś, że nasz zawód
ma dwie płaszczyzny. Jedną, która przynosi straty i smutek, kiedy nie dajemy
rady komuś pomóc, ale jest też druga, która ociera się o cud, jakim jest
możliwość ratowania ludzi. Żądna z tych płaszczyzn nie funkcjonowałaby bez tej
drugiej. Są jak bliźniaki syjamskie. – koło niej usiadł przystojny mężczyzna
- Ale ta pani magomedykt mówiąc to nie myślała wtedy o
śmierci dziesięciolatki, która niczym nie zawiniła. – popatrzyła na bruneta,
który się do niej przysiadł.
- Hermiono rozumiem, że ci ciężko, też bym się tak czół, ale
sama dobrze wiesz, że tak bywa. Sama przecież mi to kiedyś tłumaczyłaś tymi
słowami.
- Wiem Bill i staram się sobie to racjonalnie wytłumaczyć,
ale emocje wzięły górę. Zawsze zachowywałam profesjonalizm, nie wiem, co się ze
mną dzisiaj stało. – położyła głowę na jego ramieniu przymykając oczy. –
Wiedziała, że już jej nie pomogę, ale czułam, że nie mogę przestać. To było
silniejsze ode mnie. Do tego bałam się spojrzeć jej rodzicom w oczy.
- Tak się zdarza.
- Ale nie mnie. Dobra wracam do szpitala.
- Może zrób sobie dzisiaj wolne i wróć do domu?
- Nie. Zostanę do końca dyżuru. – wstała i uśmiechnęła się
niepewnie. – Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że jesteś Bill.
- Na tym polega przyjaźń. – Wstał i złapał dziewczynę pod
ramię. Wrócili do szpitala. Hermiona przechodząc przez swój oddział zauważyła
mężczyznę, który przytulał zapłakaną kobietę. Byli to rodzice dziewczynki,
której nie zdołała uratować. Odkąd wyszła ze szpitala minęło prawie dwie
godziny, a oni dalej tutaj siedzieli. Zabrała z pokoju magomedyków fiolkę i
weszła do pokoju socjalnego, gdzie siedzieli ci ludzie. Mężczyzna podniósł
głowę i popatrzył na nią cały czas przytulając i głaszcząc po głowie swoją
żonę.
- Chciałam tylko powiedzieć, że bardzo mi przykro.
Przepraszam, chciałam coś jeszcze zrobić, ale nie dałam rady. – mężczyzna
kiwnął głową. – Proszę to dać żonie do wypicia, powinna się po tym troszkę
uspokoić. – zostawiła mu fiolkę z eliksirem uspokajającym i wyszła, aby udać
się do swojego gabinetu. Magomedycyna daje wiele siły i satysfakcji, ale takie
chwile uświadamiają, że żaden magomedyk nie jest Bogiem. Po powrocie do domu
padła na łóżko i natychmiastowo zasnęła.
***
Wyobraź sobie ciepłe strumienie wody spływające od czubka
głowy po palce stóp. Cieplutkie strumyki, które w zetknięciu ze skóra powodują,
że mięśnie się odprężają, a stres mija. Ulubiony zapach szamponu w tym
przypadku kwiatów jabłoni, drażni przyjemnie zmysły. Z zamkniętymi oczami
podnosi twarz do góry tak, że woda płynie prosto na nią. Znacząc swoje ślady na
czole, policzkach i ustach. Oplata się niczym tkanina dookoła ciała. Stała pod
prysznicem relaksując się. Po wstaniu z łóżka czuła jak z powodu wczorajszego
stresu prawie każdy z mięśni jest spięty. Dlatego z ulgą weszła pod prysznic i
odkręciła ciepłą wodę. Stała tak pozwalając jej swobodnie płynąc. Po wyjściu
zjadła śniadanie i z kawą w kubkowym termosie ruszyła do szpitala. Miała
dzisiaj czas, dlatego postanowiła się przejść. Nie przeszkadzała jej
niekorzystna pogoda. Naciągnęła kaptur na głowę, chroniąc się przed rzęsistym
deszczem. Ludzie przemykali szybko między domami, a samochodami lub z powrotem.
Każdy z nich jak najszybciej chciał z powrotem znaleźć się w suchym miejscu.
Ona szła nie zwracając uwagi na kałużę, ze względu na ubrane kalosze w kolorowe
kwiatki. Był to jeden z niewielu dni, kiedy nie chodziła ubrana elegancko.
Dzisiejszy dyżur w szpitalu zleciał jej szybko. Był nadzwyczaj spokojny. Nie
było jakiś groźnych przypadków. Wróciła do domu i przebierając się w obszerny
ciepły dres rozpaliła w kominku i z kubkiem kakao w ręce rozsiadła się w fotelu
z zamiarem oglądnięcia jakiegoś ciekawego filmu. Jutrzejszy wieczór miała
spędzić w towarzystwie Billa na imprezie u Malfoyów. Jakoś nie uśmiechała jej
się ta perspektywa. Do Państwa Malfoyów nic nie miała, ale sama myśl o
spotkaniu ich pierworodnego powodowała, że traciła całkowicie ochotę na
pojawienie się tam. Ale obiecała, a nie mogła zawieść Billa. Szczególnie, że on
nigdy nie zawiódł jej. Obudziła się zwinięta w kłębek na fotelu. Nie pamiętała,
kiedy zasnęła. Wskazówki na zegarze wskazywały 2.55. Oglądała film i musiała
zasnąć. Śpiąc zmarzła trochę, bo drewno w kominku już dawno się wypaliło. Wstała
i jak najszybciej przeszła do swojej sypialni. Zagrzebała się w pościeli
zagłębiając się w krainę snów. Kiedy o dziesiątej czterdzieści osiem otworzyła
oczy pierwsze, co zobaczyła to, że pogoda od wczoraj nic się nie poprawiła.
Zeszła na dół i przysadziła sobie śniadanie. Potem mając kilka wolnych godzin,
zabrała się za sprzątanie. Mogłaby zrobić to za pomocą czarów i tak przeważnie
postępowała, ale czasami robiła to jak zwykły człowiek, który nie wie o
istnieniu magicznego świata. Skończyła
około 15, zjadła lekki obiad i udała się na górę do łazienki z zamiarem
poleżenia dłuższy czas w wannie wypełnionej ciepłą wodę z płynem do kąpieli. Po
wyjściu z wanny wsmarowała w całe ciało ulubiony balsam. Usiadła w sypialni
przed lustrem toaletki i nie śpiesząc się uczesała włosy spinając przednie
kosmyki do tyłu wcześniej je wymyślnie splatając. Resztę włosów zostawiła
rozpuszczonych. Potem przyszła pora na subtelny makijaż. Ubrawszy sukienkę
usiadła na skraju łóżka ze starą, drewnianą, misternie rzeźbioną szkatułką.
Była to pamiątka po babci, która zmarła kilka lat temu, a z którą dziewczyna
była bardzo związana. W środku trzymała biżuterię. Wybrawszy odpowiedni zestaw
pasujący do sukienki ubrała ją. Jak zawsze nie mogło zabraknąć wcześniej
dobranych specjalnie do jej kreacji szpilek. Kilka kropel perfum dopełniło
kilkugodzinną pracę dziewczyny. Po domu rozniósł się dźwięk dzwonka. Zeszła na
dół by otworzyć drzwi. Do holu wszedł Bill. Ubrany w prosty ciemnobrązowy garnitur.
Uśmiechną się i posłał dziewczynie aprobujące spojrzenie.
- Jak zawsze perfekcyjna w każdy szczególe. Ślicznie
wyglądasz.
- Dziękuję – odwzajemniła uśmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz