Siedziała w swoim gabinecie analizując wyniki badań, kiedy
do środka wpadła Ginny.
- Miona!
- Cześć Hermiono, miło cię widzieć. Widzę, że pracujesz.
Mogę przeszkodzić? Ależ oczywiście Ginny wchodź, siadaj. – panna Granger
zaczęła nawijać jak katarynka
- Śliczny monolog Herm, ale teraz słuchaj.
- Co się stało? – popatrzyła na przyjaciółkę
- Dzisiaj o 14 dostaje klucze do domu.
- Świetnie. Zabini się postarał.
- On i staranie się to dwie sprzeczne rzeczy. A, że świetnie
to też tak sądzę, ale to nie wszystko. Trzymaj
Na stół położyła białą kopertę. Gdy starsza z nich otworzyła
ją, zobaczyła gruby plik pieniędzy.
- Gin? Co to jest?
- 30 tysięcy, które mi pożyczyłaś.
- Ale skąd je masz?
- Byłam wczoraj u bliźniaków. Byli też rodzice i Ron.
Powiedziałam im wszystko o moim rozstaniu z Harrym. Po długiej rozmowie moi
starsi bracia postanowili, że z okazji zbliżających się urodzin podarują mi po
10 tysięcy. Co da w sumie trzydzieści tysięcy. Czyli sumę pożyczoną od ciebie. Na
początku się nie chciałam zgodzić. Ale w końcu mnie przekonali. Dasz rade o 14,
jechać ze mną odebrać klucze?
- Oczywiście, że tak. Musze tylko poinformować panią Malfoy,
że przyjadę dziś później.
- Super. Czyli widzimy się o 14 pod moim nowym domem. Do
zobaczenia
- Na razie.
Kamerdyner poinformował ją, że pani Malfoy nie przeszkadza
przesunięcie wizyty medycznej na 17. Dlatego o wpół do drugiej wyszła ze
szpitala. W domu przebrała się i wyszła na zewnątrz. Przeszła na drugą stronę
ulicy, po czym podeszła pod ostatni dom. Przy drzwiach stała już Ginny.
- Fajnie, że jesteś. Teraz tylko trzeba poczekać, na kogoś z
agencji.
- Na mnie czekasz Rudzielcu? -Odwróciła się. Od strony
ogrodu wyszedł Blaise Zabini.
- Wolałbym zobaczyć kogoś innego. Masz kluczę?
- Tak.
- No to dawaj i znikaj.
- Oj mała, myślałem, że mnie zaprosisz do środka. – Diabeł
patrzył na nią bawiąc się kluczami.
- Chyba żartujesz. Daj te klucze.
Podszedł i wręczył jej mały pęk kluczy. Złapała go i szybko
otworzyła drzwi. Wbiegła do środka, a za nią weszła Hermiona. Ginnevra biegała
po domu, jak małe szczęśliwe dziecko. W końcu trochę ochłonęła. Otworzyła drzwi
i wyszła na mały taras.
- Hermi, ten dom jest piękny. I do tego mój!
- Może chciałabyś mieć współlokatora Weasley? Kogoś, kto by
cię pocieszał w nocy jak będziesz się bała ciemności?
- Zabini, co ty tutaj jeszcze robisz? Nie przypominam sobie
bym zapraszała cie do środka.
- Zwiedzam.
- To chyba się pomyliłeś. Muzeum to nie tutaj. - Wróciła do
salonu. Zamknęła drzwi na taras, po czym w trójkę wyszli na ulice.
- A teraz żegnam, bo muszę zacząć przeprowadzkę. Hermi
pomożesz mi?
- Pewnie Gin.
- Może ja też pomogę?
- Obejdzie się, firma transportowa jest już zamówiona.
Dlatego Herm musimy się zbierać.
Teleportowała się, zostawiając przyjaciółkę i byłego ślizgona
samych.
- Uparta jest. – stwierdził mężczyzna
- A co ty sądzisz? Że rzuci ci się w ramiona?
- Nie miał bym nic przeciwko temu.
- To dalej musisz, żyć marzeniami. Cześć.
Firma transportowa szybko uporała się z przewiezieniem
rzeczy Ginny. Było to, o tyle łatwiej, że czekając na załatwienie formalności z
kupnem domu Ginny ustaliła z Harrym podział ich majątku. Kiedy uporały się z
rozpakowaniem ostatniego kartonu usiadły na sofie.
- No to skończone.
- Masz rację Herm, wszystko skończone. Tak samo jak moje małżeństwo.
- Ginny…
- Spokojnie. Nic mi nie jest, po prostu myśląc o tym czuje
jakąś melancholie. Nie zdziw się jak jutro w proroku zobaczysz znowu artykuł o
mnie i Harrym. Dzisiaj rano dostałam wiadomość, że w piątek mam stawić się o 10
w ministerstwie. W związku z ostatecznym rozwiązaniu mojego małżeństwa.
- Przykro mi, ale mam pomysł. W piątek wieczorem zrobimy
sobie babski wieczór z winem. A w sobotę, idziemy na imprezę promocyjną zespołu
Natta.
- Świetnie. – uśmiech zagościł na twarzy Ginnevry
- A teraz muszę iść. Obowiązki wzywają. Mam tylko nadzieję,
że nie natknę się na Malfoya juniora.
- Życzę ci tego z całego serca.
- Dzięki. Trzymaj się.
- Dobrze. Pa
***
Nienawidziła tych wizyt. Pani Malfoy okazała się miłą osobą.
Jej męża spotkała raptem dwa razy. Cały problem tkwił w ich synu. Osoby, która
od czasu szkoły uprzykrza jej życie. Weszła do rezydencji. W środku panował
spokój. Dziewczyna jak zawsze skierowała się w stronę schodów. Zanim tam doszła
otworzyły się drzwi od toalety.
- O dobrze, że jesteś. Proszę mi przynieś kawę z kostką
cukru i śmietanką. – do salonu weszła wysoka blondynka. Hermiona zignorowała ja
i ruszyła dalej przed siebie. Po chwili poczuła, uścisk na ręce, zmuszający ją
do odwrócenia się.
- Prosiłam o kawę. I oczekuje, że wykonasz moje polecenie! –
blondynka popatrzyła na nią mrużąc oczy
- Radze ci puścić moją rękę. Nie pracuje tutaj jako obsługa.
– Hermiona starała mówić się opanowanym głosem
- Bardzo ciekawe, ale wątpię w to. Draco nic mi nie mówił,
że ktoś jeszcze mieszkał u niego oprócz rodziców.
- Bo ja tutaj nie mieszkam. A teraz zabieraj ręce.
- Zabiorę jak będę miała ochotę. Najpierw powiedz, kim
jesteś?
- O panna Granger. – do salonu wszedł Rober. Z konsternacją
przyjrzał się scenie, którą zastał w salonie. Szybko się opanował i podszedł do
kobiet. – Pani Malfoy czeka u siebie.
Blondynka puściła ją. Hermiona odwróciła się i ruszyła na
górę. Zanim weszła usłyszała jak kamerdyner tłumaczy blond włosej kukle, że
jest magomedyczką.
***
Dzień, jak co dzień. Szła szpitalnym korytarzem i co jakiś
czas wchodziła do jakiejś sali, by sprawdzić stan pacjentów. Z przytomnymi
zamieniała kilka zdań. Uważała, że magomedyk nie powinien tylko leczyć. Jej
zdaniem powinien poznać pacjenta, który nie jest tylko kolejnym przypadkiem.
Lubiła te rozmowy. Gdy rozmawiała z dziećmi wchodziła w ich kolorowy świat, w
którym nie było zła i problemów. Z młodzieżą rozmawiała o szkole, którą tak
dobrze znała, oraz o muzyce, sporcie i innych interesujących ich tematach. Z
dorosłymi omawiała sprawy codzienne. A dzięki osobą starszym przenosiła się w
przeszłość. Słuchając opowieści o starym świecie czarodziejów. Sądziła, że nie
są to zwykłe rozmowy. To przez to, co zauważyła. Gdy poświęca chwile na
zamienienie kilku zdań ze swoimi podopiecznymi, oni szybciej wracają do
zdrowia.
- Hermiona!
- Cześć Tom, coś się stało?
- Jakiś mężczyzna cię szuka. Najpierw szukał Billa, ale gdy Su
powiedziała, że szefa dzisiaj nie ma zaczął pytać o ciebie. Powiedziała mu, że
jesteś na oddzielę. O to on. – mężczyzna wskazał ręką w stronę drzwi. Korytarzem
jej oddziału szedł Draco Malfoy, kiedy mijał magopielęgniarki, te wpatrywały
się w niego jak w obrazek.
- Granger, znaleźć cie w tym szpitalu to spory problem.
- Coś się stało pani Narcyzie? – wystraszona popatrzyła na
niego
- Nie. Z nią wszystko w porządku. Chodzi o moją podopieczna
Angele. Podobno ją wczoraj poznałaś. Właśnie trafiła na izbę przyjęć. Billa
niestety nie ma. A chciałbym, żeby zbadał ją najlepszy specjalista, więc chodź.
- Nigdzie nie idę. Na izbie są lekarze. Tom, kto się nią
zajmuje?
- Z tego, co wiem, to Margaret.
- To ma dobrą opiekę. A co jej się stało, złamała tipsa?
- Do cholery Granger, jesteś magomedykiem. Nie możesz
odmówić pomocy choremu.
- Mogę, jeżeli zajmuje się nim inny magomedyk, a przypadek
nie wymaga mojej interwencji Teraz wracam do swojej pracy.
- A jeśli ten przypadek wymaga?
- To by mnie wezwano. Jakoś tego nie zrobili, więc widać
dają sobie radę.
Wyminęła go, kierując się w stronę pokoju magopielęgniarek.
Ruszył za nią.
- Dopóki nie zejdziesz i nie zbadasz jej, będę chodził za
tobą cały czas. Krok w krok. - Nie zwracając na niego uwagi, weszła do małego
pokoju. Wszedł za nią.
- Nie wolno ci tu przebywać.
- Nic mnie to nie obchodzi, będę cały czas przy tobie dopóki
nie zbadasz Angel.
Podała magopielęgniarce informacje dotyczące zmian leków dla
danych pacjentów, po czym wróciła na korytarz. Szedł za nią jak cień. Czuła
ciągle zapach jego perfum. Nie wytrzymała tego, odwróciła się i ze złością
popatrzyła mu w oczy.
- Dobra zbadam ją. Lepsze to niż twoja obecność. Ale potem
odczep się.
- Widzisz ptaszyno, jednak potrafisz podejmować mądre
decyzje.
- Odwal się. – warknęła wychodząc z oddziału. Doszli do
windy i zjechali na parter. Chciał iść za nią do sali gdzie badano dziewczynę,
ale go zatrzymała.
- Zostajesz tutaj. Tam nie masz prawa wstępu. Jeśli mam ją
zbadać siadaj tutaj i czekaj.
Wykonał jej polecenie, a ona zniknęła za drzwiami
sali numer 7.
- Cześć Margaret. Co to za przypadek?
- Cześć Miona. Podstawowa infekcja niedyspozycji
krtaniowej. A co ty właściwie tu robisz? Przecież nie masz dziś dyżuru na izbie.
- Zostałam poproszona o zbadanie tego przypadku.
Pozwolisz bym zobaczyła?
- W takim razie proszę cie bardzo. Choć to nic
ciekawego.- Podeszła do kozetki, na której leżała pacjentka. Gdy dziewczyna ją
zobaczyła, oczy prawie wyszły jej z orbit.
- Witam. - głos brunetki był zimny i nie przypominał tego,
którym Hermiona zwraca się do pacjentów. Był lodowaty i nieprzyjemny. – Proszę
usiąść.
Wyciągnęła różdżkę i zaczęła badanie. Nie starała się jak
zawsze, by wybierać najmniej bolesne zaklęcia badające, na które zużywało się
więcej siły. Kiedy skończyła podeszła do Margaret i zwróciła się do niej
szeptem.
- Tak jak sądziłam niepotrzebnie mnie tu ściągano. Twoja
diagnoza się potwierdziła z resztą mnie to nie dziwi. Co chcesz jej przepisać?
- Eliksir uśmierzający ból. I roztwór ze skrzydeł motyla.
- Nie przepisuj eliksiru, a roztwór ze skrzydeł motyla
zamień na roztwór ropuszego jadu.
- Ale przecież, roztwór z skrzydeł motyla jest tak samo
skuteczny, a jego zażywanie jest bardziej przyjemne dla pacjenta. Do tego
dzięki eliksirowi uśmierzającego, nie będzie czuła bólu przy jego zażywaniu
oraz w czasie, kiedy eliksir przestanie działać. Przecież dobrze o tym wiesz.
- Oczywiście, że tak, ale bardzo cię proszę zrób to dla
mnie. Powiedzmy, że ta osoba nie należy do takich, dla których należy być
miłym.
- Chyba ci zalazła za skórę.
- Żebyś wiedziała.
- Dobra, mogę się zgodzić. W końcu, twoje zalecenia nie są
szkodzące i jej pomogą.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Pani Perll, to nic groźnego. Dostanie pani
wywar z ropuszego jadu. Proszę go zażywać trzy razy dziennie, przez pięć dni… -
słysząc zalecenia Margaret uśmiechając się pod nosem opuściła pomieszczenie.
Gdy tylko blondyn ją zobaczył, poderwał się z miejsca.
- I co z nią?
- Nic jej nie jest. To najzwyczajniejsza podstawowa infekcja
niedyspozycji krtaniowej.
- Co to znaczy?
- Że twoja laska za dużo wczoraj wypiła, a mi niepotrzebnie
zawracałeś głowę.
- To nie jest moja laska tylko podopieczna.
- To tak to się teraz nazywa. Nie wiedziałam – ironicznie
się uśmiechnęła. Już miał jej coś odpowiedzieć, gdy odbiegła. Była to reakcja
na pojawienie się w izbie kobiety z nieprzytomnym mężczyzną, którego noga była
jedną wielką raną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz