Szła długim korytarzem, oświetlonym przez jarzeniowe lampy.
Jak zawsze chciała przed oficjalnym obchodem zajrzeć do swoich pacjentów. Najbardziej
chciała zaglądnąć do sześcioletniego Marcusa. Tydzień temu, kiedy miała dyżur,
trafił do szpitala. Podobno podczas zabawy z swoją ośmioletnią siostrą znaleźli
w piwnicy jakieś stare eliksiry przyrządzone przez dziadka. Chłopczyk wypił
jeden z nich. Gdy go przywieźli, był nieprzytomny. Hermiona bała się, że jest
już za późno i go stracą. Ale dzięki jej staraniom Marcus przeżył. Dwa dni temu
odzyskał przytomność. Był słaby, ale z dnia na dzień było coraz lepiej.
- Dzień dobry Marcus, jak się czujesz? – wchodząc do sali
uśmiechnęła się do chłopca
- Dzień dobry pani doktor. Dobrze. Chociaż śnił mi się
wielki zielony smok.
- Tak? I co robił ten smok? – przysiadła na skraju jego
łóżka i złapała go za nadgarstek by zbadać tętno.
- Bawił się ze mną. I mieszkał u mnie w piwnicy.
- W piwnicy, a to bardzo ciekawe – zaśmiała się i pogłaskała
malca po głowie. – bądź grzeczny, zajrzę do ciebie w czasie obchodu.
- Dobrze, ja zawsze jestem grzeczny. – uśmiechnęła się do
niego i wyszła na korytarza. Właśnie to kochała w swojej pracy. Patrzyć jak
czarodzieje, których leczy wracają do zdrowia. W swoim zawodzie, czuła się jak
ryba w wodzie. Jeszcze w Hogwartcie lubiła pomagać innym. Długo nie wiedziała,
co zrobić ze swoim życiem. Nie chciała od razu po szkole zakładać rodziny. Szczególnie,
że nie miała, z kim. Praca w ministerstwie jej nie interesowała. Dopiero w tym
szpitalu odnalazła swój plan na życie.
- Doktor Granger, tutaj pani jest. Dyrektor prosi panią do swojego
gabinetu.
- Oczywiście, już idę. Zaniosę tylko dokumenty do siebie.
Po chwili jechała windą na najwyższe piętro, gdzie znajdował
się gabinet Linera. Bill Liner miał trzydzieści pięć lat. A od dziesięciu był
dyrektorem szpitala. Jego kariera była błyskawiczna. Co ze względu na jego
młody wiek nie podobało się niektórym pracownikom szpitala. Zmienili zdanie,
kiedy okazało się, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Przystojny,
dobrze zbudowany. Potrafił zjednać sobie ludzi. Dlatego bardzo dobrze dogadywał
się z panną Granger. Winda zatrzymała się na najwyższym piętrze. Kobieta
przeszła przez długi korytarz i zapukała w dębowe drzwi.
- Proszę?
Uchyliła drzwi i weszła do środka.
- Podobno mnie wzywałeś.
- Tak, siadaj. Jak wiesz, dużą część przychodów naszego
szpitala pochodzi od sponsorów.
- Tak.
- Dlatego musimy dbać o dobre kontakty z naszymi
darczyńcami.
- Co masz na myśli Bill? – popatrzyła na niego podejrzliwie.
Zbyt dobrze znała ten ton, by wiedzieć, że czegoś chce.
- Zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem jeden z nich. Jego
żona poważnie zachorowała. Jak wiesz, takimi przypadkami zajmuje się osobiście.
Niestety jest to przypadek, którego nie dało się od ręki wyleczyć. Proponowałem
by przyjechała do nas na jakiś czas, ale nie zgodziła się. Dlatego musiałem
zaoferować, że będę codziennie przyjeżdżał.
- No to się wkopałeś chłopie. Nie rozumie tylko, co ja mam z
tym wspólnego? – wzięła z biurka długopis i zaczęła obracać go w palcach.
- Przed chwilą zadzwonił służący Franka Marcolla, znowu
nawala mu serce. Musze się nim zająć. Do tego spadło na mnie jeszcze dodatkowa
praca papierkowa.
- Te sprawozdania dla ministerstwa?
- Tak.
- Nich zgadnę, chcesz bym zajęła się żoną tego sponsora,
albo papierkami.
- Strzał w dziesiątkę, chodzi o zajęcie się tą pacjentką.
- Odpada, mam już za dużo pacjentów. Nie dam rady jeszcze
jeździć na wizytę domową. Niech Sara się tym zajmie. Wróciła z urlopu, nie ma
na razie żadnych pacjentów. – odłożyła długopis i popatrzyła na niego uważnie.
- To nie wchodzi w grę. Ta kobieta musi mieć najlepsza opiekę,
jaką możemy jej zaoferować. Nie możemy pozwolić na to by utracić sponsora.
Swoimi pacjentami się nie przejmuj. Tak jak mówiłaś Sara na razie nie ma
pacjentów. Dlatego przejmie twoje przypadki. Zwolnię cię z nocnych dyżurów.
Hermiona tak bardzo cię proszę.
- No dobrze, ale Sara przejmie tylko moich pacjentów
przyjętych wczoraj i przedwczoraj. Resztą zajmę się ja.
- Jesteś cudowna. W takim razie pojedziemy dzisiaj razem
zaraz po obchodzie. Zrobimy testy i ustalimy, jaką terapie wdrożyć, a potem
zostawię ją w twoich rękach.
- OK. Ale będziesz mi winien przysługę.
- Co tylko zechcesz dobra kobieto.
Po obchodzie przekazała Sarze wszystkie dane i informacje o
pacjentach. Wróciła do swojego biura, gdzie zostawiła fartuch, przebrała buty i
zabierając swoją torbę z magicznymi medycznymi substancjami i eliksirami ruszyła
na parking. Gdy zszedł na dół czekała już przy jego samochodzie. Przyglądnął
się jej. Jak zawsze perfekcyjnie ubrana. Z torbą medyczną w ręce. Pełny
profesjonalizm. Gdy zatrudnił ją w szpitalu myślał o tym by się z nią umówić.
Pomimo, że wyznawał zasadę by nie umawiać się z swoimi pracownicami. Szybko
wybiła mu to z głowy. „Przykro mi, ale
nie ma takiej możliwości. Nie pozwolę by ktoś kiedyś powiedział, że zawdzięczam
swoją pracę dzięki romansowi z szefem. Zbyt ciężko pracowałam całe życie na to,
co osiągnęłam” Dopiero po pewnym
czasie zaprzyjaźniła się z nim. Szanował ją jak nikogo innego.
- Jak zawsze spóźniony. – zaśmiała się z niego
- Nie wyrobiłem się z papierami. Wybacz. Jedziemy?
- Oczywiście.
- To wskakuj – otworzył jej drzwi, po czym sam obszedł auto
i do niego wsiadł. Już po drodze zauważyła, że jada do jednej z najbogatszych
dzielnic Londynu.
- Do kogo my właściwie jedziemy?
- Nie mówiłem ci? Nasza pacjentka nazywa się Narcyza Malfoy
żona Lucjusza Malfoya jednego z naszych sponsorów.
- Zatrzymaj wóz. – jej ton był opanowany i stanowczy.
- Dlaczego, co się stało? – zjechał na pobocze
- Wybacz, ale wracam do szpitala. Przekaż tą pacjentkę komuś
innemu. – gdy chciała wysiąść zablokował drzwi.
- Co się stało? Dlaczego zmieniłaś zdanie?
- To chodzi o przeszłość. Długo by tłumaczyć. Kogo, jak kogo
ale nie mogę leczyć Malfoyów.
- Pamiętaj, że składałaś przysięgę. Jeżeli miałabyś nocny
dyżur i przywieziono by Narcyzę, Lucjusza albo ich syna to nie zajęłabyś się
nimi, tylko wzywała innego magomedyka? Marnując cenny czas, w którym mogłabyś
im uratować życie?
- Oczywiście, że nie, ale to inna sytuacja.
- Nie. Dalej jesteś lekarzem. Profesjonalistką, za którą
zawszę cię uważam. Nie wiem, co zrobili Malfoyowie, by zajść ci tak za skórę.
Musiało być to coś poważnego, w końcu nie łatwo wyprowadzić cię z równowagi.
Ale pokaż, że jesteś ponad to. Nie łam przysięgi „…nie zależnie od sytuacji,
poglądów…”
-„… zawsze udzielać pomocy…” znam słowa przysięgi. Jesteś
okropny. Jak by nie to, że cię lubię dostałbyś po głowie. Jedź zanim się
rozmyślę i zadzwonię po Sarę.
***
Po dwudziestu minutach wjechali przez wielką bramę. Aleja,
która prowadziła pod dom była obsadzona wielkimi, starymi cyprysami. Za nich
wyłonił się biały dwór z marmurowymi dodatkami, dookoła obsadzony kwiatami. Zauważyła,
że z tyłu rozpościera się potężny ogród.
- Tego, to ja się nie spodziewałam.
- A czego?
- Wielkiej, ponurej, ciemnej, złowieszczej posiadłości.
- Jak z horroru? – zażartował Bill
- Żebyś wiedział.
- Wszystko, co tutaj widzisz jest zasługą Narcyzy. Tak samo
cały wystrój domu, który zobaczysz.
Podeszli do wejście. Zanim Bill dotknął dzwonka drzwi
otworzyły się, a na progu stał kamerdyner.
- Państwo Malfoy, czekają na państwa. Proszę za mną.
Weszli do środka. Po przejściu przez jasny hol weszli do
przestronnego salonu. Przechodząc w stronę schodów jej uwagę przykuła
przeciwległa ściana salonu. Całą jej powierzchnie wypełniały szyby i wielkie
szklane drzwi z widokiem na prześliczny ogród. Gdy weszli na górę kamerdyner
podszedł do jednych z wielu drzwi. Zapukał, po czym zanim wszedł poprosił, aby
zaczekali. Po chwili wyszedł otwierając drzwi na oścież.
- Proszę wejść.
Hermiona nabrała głęboko powietrza i weszła za Billem do
pokoju.
- Dzień dobry.
- Witam. Cieszę się, ze przyjechaliście. Dziękuję. - Lucjusz
mówiąc to przyglądał się kobiecie, która weszła do pokoju
- Nie ma, za co to nasz obowiązek. Tak jak mówiłem, niestety
nie mogę zająć się twoją żoną osobiście. Ale załatwiłem najlepszego specjalistę,
jakiego znam. Z tego, co słyszałem to się znacie. Ale dla formalności: Vi-ce
dyrektor szpitala św. Munga, Hermiona Granger. – teraz zwrócił się do
dziewczyny – Lucjusz i Narcyza Malfoy – dziewczyna skinęła głową.
- Granger? – zdziwienie malowało się na twarzy Lucjusza. – Nie
poznałem cię.
- Wybacz Lucjuszu, ale to chyba nie najlepszy czas na
pogawędki. Jak już zauważyłem eliksiry przeciwbólowe przestały działać. Proszę cię
zostaw nas samych, byśmy mogli zbadać twoją żonę. Gdy podeszła do łóżka
przeraziła się. Kobieta, którą leżała w łóżku nie przypominała Narcyzy Malfoy,
jaką widziała. Widziała ją dwa razy w życiu. Zapamiętała ją, jako dystyngowaną,
pełną elegancji silną kobietę. Chyba jedynie od niej nigdy w życiu nie
usłyszała obelgi. Teraz była to krucha, wychudzona i wymęczona przez chorobę
kobieta o słabym głosie.
*** pół godziny później.
- To chyba będzie najlepsze rozwiązanie? – mężczyzna
popatrzył na szatynkę
- Też mi się tak wydaje. Tylko musi pani się liczyć z tym,
że leczenie potrwa od dwóch do trzech miesięcy. Pod stałą kontrolą magomedyka.
Eliksiry, które będzie pani zażywać, muszą być szykowane na miejscu i od razu
podawane by zadziałały.
- Chciałaś
powiedzieć, pod twoją opieką Hermiono. – Bill odruchowo ją poprawi – No to jak
Narcyzo wyrażasz zgodę?
- A mam inne wyjście? – nikły uśmiech pojawił się na ustach
kobiety.
- Tak, wezwać innych lekarzy.
- Nie znajdę lepszych lekarzy.
- Hermiono, bardzo cię proszę przyszykuj i podaj Narcyzie
odpowiednie eliksiry, a ja pójdę porozmawiać z Lucjuszem. Spotkamy się przy
wyjściu.
- Dobrze. Za chwile przyjdę – już po chwili na stoliku przy
łóżku pacjentki stało masę różnych płynów i proszków. Panna Granger zawzięcie
je mieszała. W rezultacie stworzyła pięć eliksirów, które podała pacjentce.
- Z czasem ograniczymy się do trzech. Aktualnie musimy
uśnieżyć ból i panią wzmocnić. – gdy chowała wszystkie składniki do torby
Narcyza odezwała się.
- Widać, że jesteś dobrym magomedykiem i znasz się na tym,
co robisz.
- Dlaczego pani tak uważa?
- Rok temu, kiedy Draco zachorował Bill był na urlopie.
Dlatego Lucjusz przyprowadził jakiegoś magomedyka. Okazało się, że to nic
poważnego. Potrzebny był jakiś jeden eliksir pieprzowy. Jak później opowiadałam
to Billemu, to dowiedziałam się, że sporządzenie go trwa dziesięć minut.
Tamtemu magomedykowi zeszło na to ponad pół godziny, do tego mieszając go
musiał wszystko sprawdzać w księdze. A ty tyle eliksirów przygotowałaś i to bez
księgi, prosto z głowy. I zajęło ci to łącznie dziesięć minut.
- To nic takiego, wprawa i tyle. Niech pani odpoczywa. –
Hermiona wygrzebała z torby dwie małe fiolki. Jedną podała pacjentce do
wypicia, drugą zostawiła na stoliku nocnym. – proszę to wypić. To eliksir
nasenny. Sen dobrze pani zrobi. Tutaj zostawiam drugą fiolkę, jakby pani nie
mogła zasnąć w nocy. Przyjadę jutro do pani, około czternastej jak załatwię
sprawy w szpitalu.
- Dobrze.
- Do widzenia
- Do widzenia.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Schodząc na dół zauważyła
Billa rozmawiającego z Malfoyem seniorem. Gdy podeszła bliżej zauważyła, że na
fotelu tyłem do niej siedzi ktoś jeszcze. Kiedy tylko zauważyła blond głowę,
domyśliła się, kto jest drugim rozmówcą dyrektora. Stanęła w takiej odległości,żeby
nie mógł jej zauważyć. By to zrobić musiałby wstać.
- Panie Malfoy, podałam pańskiej żonie eliksiry. Teraz śpi,
więc proszę jej nie budzić.
- Dziękuję bardzo. Może usiądziesz? Dracona znasz dobrze –
wskazał ręką w kierunku zajętego fotela. Zdała sobie sprawę, że jeszcze chwila,
a stanie oko w oko z znienawidzonym ślizgonem
- Przepraszam, ale nie mogę, bardzo się śpieszę. Bill, ja
muszę wracać do szpitala. Obiecałam Marcusowi, że dzisiaj jeszcze do niego
zajrzę. Nie musisz mnie odwozić, teleportuje się, jedynie zostawię swoją torbę
u ciebie w aucie - w czasie teleportacji występowało duże ryzyko, że zawartość
torby ulegnie zniszczeniu.- Do widzenia.
– powiedziała to szybko, ale opanowanym głosem. Zanim Malfoy junior zdążył
wstać i się odwrócić ona była już w drodze do drzwi. Zobaczył ją od tyłu. Z
zaciekawieniem przyglądał się kobiecie, która opuszczała dom jego rodziców.
Zarejestrował tylko, że jest zgrabna, ma dobry gust, długie nogi i
ciemnobrązowe włosy, spięte w luźny kok.
- To ja ją znam? – zwrócił się do mężczyzn
- Tak. To jest…
- Poczekaj Bill – Lucjusz się zaśmiał – niech sam zgadnie,
kto to. Mała podpowiedź. Znasz ją ze szkoły, jest w twoim wieku.
- Nie mam pojęcia. Nie przypominam sobie takiej dziewczyny.
A taki tyłek i nogi zapamiętał bym. Chociaż, może jak bym zobaczył jej twarz.
Więc kto to jest?
- Wątpię byś ją poznał. Ja jej nie poznałem. Kombinuj dalej.
Jak nie wymyślisz przez tydzień, to wtedy ci powiem.
- Jesteś perfidny ojcze. Bill zlituj się i mi powiedz.
- Twój ojciec ma świetny pomysł. Pomęcz się trochę może
zgadniesz?
- Dranie z was.
Fajnie, fajnie... Mam nadzieję, że Narcyzie nic nie będzie. Biedny Smoczek... spać nie będzie mógł, bo się będzie zastanawiał, co to za seksowna pani doktor xD - Ellie
OdpowiedzUsuń