niedziela, 3 czerwca 2012

Zagadki przyszłości - odc. 1


Szła długim korytarzem, oświetlonym przez jarzeniowe lampy. Jak zawsze chciała przed oficjalnym obchodem zajrzeć do swoich pacjentów. Najbardziej chciała zaglądnąć do sześcioletniego Marcusa. Tydzień temu, kiedy miała dyżur, trafił do szpitala. Podobno podczas zabawy z swoją ośmioletnią siostrą znaleźli w piwnicy jakieś stare eliksiry przyrządzone przez dziadka. Chłopczyk wypił jeden z nich. Gdy go przywieźli, był nieprzytomny. Hermiona bała się, że jest już za późno i go stracą. Ale dzięki jej staraniom Marcus przeżył. Dwa dni temu odzyskał przytomność. Był słaby, ale z dnia na dzień było coraz lepiej.
- Dzień dobry Marcus, jak się czujesz? – wchodząc do sali uśmiechnęła się do chłopca
- Dzień dobry pani doktor. Dobrze. Chociaż śnił mi się wielki zielony smok.
- Tak? I co robił ten smok? – przysiadła na skraju jego łóżka i złapała go za nadgarstek by zbadać tętno.
- Bawił się ze mną. I mieszkał u mnie w piwnicy.
- W piwnicy, a to bardzo ciekawe – zaśmiała się i pogłaskała malca po głowie. – bądź grzeczny, zajrzę do ciebie w czasie obchodu.
- Dobrze, ja zawsze jestem grzeczny. – uśmiechnęła się do niego i wyszła na korytarza. Właśnie to kochała w swojej pracy. Patrzyć jak czarodzieje, których leczy wracają do zdrowia. W swoim zawodzie, czuła się jak ryba w wodzie. Jeszcze w Hogwartcie lubiła pomagać innym. Długo nie wiedziała, co zrobić ze swoim życiem. Nie chciała od razu po szkole zakładać rodziny. Szczególnie, że nie miała, z kim. Praca w ministerstwie jej nie interesowała. Dopiero w tym szpitalu odnalazła swój plan na życie.
- Doktor Granger, tutaj pani jest. Dyrektor prosi panią do swojego gabinetu.
- Oczywiście, już idę. Zaniosę tylko dokumenty do siebie.
Po chwili jechała windą na najwyższe piętro, gdzie znajdował się gabinet Linera. Bill Liner miał trzydzieści pięć lat. A od dziesięciu był dyrektorem szpitala. Jego kariera była błyskawiczna. Co ze względu na jego młody wiek nie podobało się niektórym pracownikom szpitala. Zmienili zdanie, kiedy okazało się, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Przystojny, dobrze zbudowany. Potrafił zjednać sobie ludzi. Dlatego bardzo dobrze dogadywał się z panną Granger. Winda zatrzymała się na najwyższym piętrze. Kobieta przeszła przez długi korytarz i zapukała w dębowe drzwi.
- Proszę?
Uchyliła drzwi i weszła do środka.
- Podobno mnie wzywałeś.
- Tak, siadaj. Jak wiesz, dużą część przychodów naszego szpitala pochodzi od sponsorów.
- Tak.
- Dlatego musimy dbać o dobre kontakty z naszymi darczyńcami.
- Co masz na myśli Bill? – popatrzyła na niego podejrzliwie. Zbyt dobrze znała ten ton, by wiedzieć, że czegoś chce.
- Zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem jeden z nich. Jego żona poważnie zachorowała. Jak wiesz, takimi przypadkami zajmuje się osobiście. Niestety jest to przypadek, którego nie dało się od ręki wyleczyć. Proponowałem by przyjechała do nas na jakiś czas, ale nie zgodziła się. Dlatego musiałem zaoferować, że będę codziennie przyjeżdżał.
- No to się wkopałeś chłopie. Nie rozumie tylko, co ja mam z tym wspólnego? – wzięła z biurka długopis i zaczęła obracać go w palcach.
- Przed chwilą zadzwonił służący Franka Marcolla, znowu nawala mu serce. Musze się nim zająć. Do tego spadło na mnie jeszcze dodatkowa praca papierkowa.
- Te sprawozdania dla ministerstwa?
- Tak.
- Nich zgadnę, chcesz bym zajęła się żoną tego sponsora, albo papierkami.
- Strzał w dziesiątkę, chodzi o zajęcie się tą pacjentką.
- Odpada, mam już za dużo pacjentów. Nie dam rady jeszcze jeździć na wizytę domową. Niech Sara się tym zajmie. Wróciła z urlopu, nie ma na razie żadnych pacjentów. – odłożyła długopis i popatrzyła na niego uważnie.
- To nie wchodzi w grę. Ta kobieta musi mieć najlepsza opiekę, jaką możemy jej zaoferować. Nie możemy pozwolić na to by utracić sponsora. Swoimi pacjentami się nie przejmuj. Tak jak mówiłaś Sara na razie nie ma pacjentów. Dlatego przejmie twoje przypadki. Zwolnię cię z nocnych dyżurów. Hermiona tak bardzo cię proszę.
- No dobrze, ale Sara przejmie tylko moich pacjentów przyjętych wczoraj i przedwczoraj. Resztą zajmę się ja.  
- Jesteś cudowna. W takim razie pojedziemy dzisiaj razem zaraz po obchodzie. Zrobimy testy i ustalimy, jaką terapie wdrożyć, a potem zostawię ją w twoich rękach.
- OK. Ale będziesz mi winien przysługę.
- Co tylko zechcesz dobra kobieto.
Po obchodzie przekazała Sarze wszystkie dane i informacje o pacjentach. Wróciła do swojego biura, gdzie zostawiła fartuch, przebrała buty i zabierając swoją torbę z magicznymi medycznymi substancjami i eliksirami ruszyła na parking. Gdy zszedł na dół czekała już przy jego samochodzie. Przyglądnął się jej. Jak zawsze perfekcyjnie ubrana. Z torbą medyczną w ręce. Pełny profesjonalizm. Gdy zatrudnił ją w szpitalu myślał o tym by się z nią umówić. Pomimo, że wyznawał zasadę by nie umawiać się z swoimi pracownicami. Szybko wybiła mu to z głowy. „Przykro mi, ale nie ma takiej możliwości. Nie pozwolę by ktoś kiedyś powiedział, że zawdzięczam swoją pracę dzięki romansowi z szefem. Zbyt ciężko pracowałam całe życie na to, co osiągnęłam”  Dopiero po pewnym czasie zaprzyjaźniła się z nim. Szanował ją jak nikogo innego.
- Jak zawsze spóźniony. – zaśmiała się z niego
- Nie wyrobiłem się z papierami. Wybacz. Jedziemy?
- Oczywiście.
- To wskakuj – otworzył jej drzwi, po czym sam obszedł auto i do niego wsiadł. Już po drodze zauważyła, że jada do jednej z najbogatszych dzielnic Londynu.
- Do kogo my właściwie jedziemy?
- Nie mówiłem ci? Nasza pacjentka nazywa się Narcyza Malfoy żona Lucjusza Malfoya jednego z naszych sponsorów.
- Zatrzymaj wóz. – jej ton był opanowany i stanowczy.
- Dlaczego, co się stało? – zjechał na pobocze
- Wybacz, ale wracam do szpitala. Przekaż tą pacjentkę komuś innemu. – gdy chciała wysiąść zablokował drzwi.
- Co się stało? Dlaczego zmieniłaś zdanie?
- To chodzi o przeszłość. Długo by tłumaczyć. Kogo, jak kogo ale nie mogę leczyć Malfoyów.
- Pamiętaj, że składałaś przysięgę. Jeżeli miałabyś nocny dyżur i przywieziono by Narcyzę, Lucjusza albo ich syna to nie zajęłabyś się nimi, tylko wzywała innego magomedyka? Marnując cenny czas, w którym mogłabyś im uratować życie?
- Oczywiście, że nie, ale to inna sytuacja.
- Nie. Dalej jesteś lekarzem. Profesjonalistką, za którą zawszę cię uważam. Nie wiem, co zrobili Malfoyowie, by zajść ci tak za skórę. Musiało być to coś poważnego, w końcu nie łatwo wyprowadzić cię z równowagi. Ale pokaż, że jesteś ponad to. Nie łam przysięgi „…nie zależnie od sytuacji, poglądów…”  
-„… zawsze udzielać pomocy…” znam słowa przysięgi. Jesteś okropny. Jak by nie to, że cię lubię dostałbyś po głowie. Jedź zanim się rozmyślę i zadzwonię po Sarę.
***
Po dwudziestu minutach wjechali przez wielką bramę. Aleja, która prowadziła pod dom była obsadzona wielkimi, starymi cyprysami. Za nich wyłonił się biały dwór z marmurowymi dodatkami, dookoła obsadzony kwiatami. Zauważyła, że z tyłu rozpościera się potężny ogród.
- Tego, to ja się nie spodziewałam.
- A czego?
- Wielkiej, ponurej, ciemnej, złowieszczej posiadłości.
- Jak z horroru? – zażartował Bill
- Żebyś wiedział.
- Wszystko, co tutaj widzisz jest zasługą Narcyzy. Tak samo cały wystrój domu, który zobaczysz.
Podeszli do wejście. Zanim Bill dotknął dzwonka drzwi otworzyły się, a na progu stał kamerdyner.
- Państwo Malfoy, czekają na państwa. Proszę za mną.
Weszli do środka. Po przejściu przez jasny hol weszli do przestronnego salonu. Przechodząc w stronę schodów jej uwagę przykuła przeciwległa ściana salonu. Całą jej powierzchnie wypełniały szyby i wielkie szklane drzwi z widokiem na prześliczny ogród. Gdy weszli na górę kamerdyner podszedł do jednych z wielu drzwi. Zapukał, po czym zanim wszedł poprosił, aby zaczekali. Po chwili wyszedł otwierając drzwi na oścież.
- Proszę wejść.
Hermiona nabrała głęboko powietrza i weszła za Billem do pokoju.
- Dzień dobry.
- Witam. Cieszę się, ze przyjechaliście. Dziękuję. - Lucjusz mówiąc to przyglądał się kobiecie, która weszła do pokoju
- Nie ma, za co to nasz obowiązek. Tak jak mówiłem, niestety nie mogę zająć się twoją żoną osobiście. Ale załatwiłem najlepszego specjalistę, jakiego znam. Z tego, co słyszałem to się znacie. Ale dla formalności: Vi-ce dyrektor szpitala św. Munga, Hermiona Granger. – teraz zwrócił się do dziewczyny – Lucjusz i Narcyza Malfoy – dziewczyna skinęła głową.
- Granger? – zdziwienie malowało się na twarzy Lucjusza. – Nie poznałem cię.
- Wybacz Lucjuszu, ale to chyba nie najlepszy czas na pogawędki. Jak już zauważyłem eliksiry przeciwbólowe przestały działać. Proszę cię zostaw nas samych, byśmy mogli zbadać twoją żonę. Gdy podeszła do łóżka przeraziła się. Kobieta, którą leżała w łóżku nie przypominała Narcyzy Malfoy, jaką widziała. Widziała ją dwa razy w życiu. Zapamiętała ją, jako dystyngowaną, pełną elegancji silną kobietę. Chyba jedynie od niej nigdy w życiu nie usłyszała obelgi. Teraz była to krucha, wychudzona i wymęczona przez chorobę kobieta o słabym głosie.
*** pół godziny później.
- To chyba będzie najlepsze rozwiązanie? – mężczyzna popatrzył na szatynkę
- Też mi się tak wydaje. Tylko musi pani się liczyć z tym, że leczenie potrwa od dwóch do trzech miesięcy. Pod stałą kontrolą magomedyka. Eliksiry, które będzie pani zażywać, muszą być szykowane na miejscu i od razu podawane by zadziałały.
 - Chciałaś powiedzieć, pod twoją opieką Hermiono. – Bill odruchowo ją poprawi – No to jak Narcyzo wyrażasz zgodę?
- A mam inne wyjście? – nikły uśmiech pojawił się na ustach kobiety.
- Tak, wezwać innych lekarzy.
- Nie znajdę lepszych lekarzy.
- Hermiono, bardzo cię proszę przyszykuj i podaj Narcyzie odpowiednie eliksiry, a ja pójdę porozmawiać z Lucjuszem. Spotkamy się przy wyjściu.
- Dobrze. Za chwile przyjdę – już po chwili na stoliku przy łóżku pacjentki stało masę różnych płynów i proszków. Panna Granger zawzięcie je mieszała. W rezultacie stworzyła pięć eliksirów, które podała pacjentce.
- Z czasem ograniczymy się do trzech. Aktualnie musimy uśnieżyć ból i panią wzmocnić. – gdy chowała wszystkie składniki do torby Narcyza odezwała się.
- Widać, że jesteś dobrym magomedykiem i znasz się na tym, co robisz.
- Dlaczego pani tak uważa?
- Rok temu, kiedy Draco zachorował Bill był na urlopie. Dlatego Lucjusz przyprowadził jakiegoś magomedyka. Okazało się, że to nic poważnego. Potrzebny był jakiś jeden eliksir pieprzowy. Jak później opowiadałam to Billemu, to dowiedziałam się, że sporządzenie go trwa dziesięć minut. Tamtemu magomedykowi zeszło na to ponad pół godziny, do tego mieszając go musiał wszystko sprawdzać w księdze. A ty tyle eliksirów przygotowałaś i to bez księgi, prosto z głowy. I zajęło ci to łącznie dziesięć minut.
- To nic takiego, wprawa i tyle. Niech pani odpoczywa. – Hermiona wygrzebała z torby dwie małe fiolki. Jedną podała pacjentce do wypicia, drugą zostawiła na stoliku nocnym. – proszę to wypić. To eliksir nasenny. Sen dobrze pani zrobi. Tutaj zostawiam drugą fiolkę, jakby pani nie mogła zasnąć w nocy. Przyjadę jutro do pani, około czternastej jak załatwię sprawy w szpitalu.
- Dobrze.
- Do widzenia
- Do widzenia.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Schodząc na dół zauważyła Billa rozmawiającego z Malfoyem seniorem. Gdy podeszła bliżej zauważyła, że na fotelu tyłem do niej siedzi ktoś jeszcze. Kiedy tylko zauważyła blond głowę, domyśliła się, kto jest drugim rozmówcą dyrektora. Stanęła w takiej odległości,żeby nie mógł jej zauważyć. By to zrobić musiałby wstać.
- Panie Malfoy, podałam pańskiej żonie eliksiry. Teraz śpi, więc proszę jej nie budzić.
- Dziękuję bardzo. Może usiądziesz? Dracona znasz dobrze – wskazał ręką w kierunku zajętego fotela. Zdała sobie sprawę, że jeszcze chwila, a stanie oko w oko z znienawidzonym ślizgonem
- Przepraszam, ale nie mogę, bardzo się śpieszę. Bill, ja muszę wracać do szpitala. Obiecałam Marcusowi, że dzisiaj jeszcze do niego zajrzę. Nie musisz mnie odwozić, teleportuje się, jedynie zostawię swoją torbę u ciebie w aucie - w czasie teleportacji występowało duże ryzyko, że zawartość torby ulegnie zniszczeniu.-  Do widzenia. – powiedziała to szybko, ale opanowanym głosem. Zanim Malfoy junior zdążył wstać i się odwrócić ona była już w drodze do drzwi. Zobaczył ją od tyłu. Z zaciekawieniem przyglądał się kobiecie, która opuszczała dom jego rodziców. Zarejestrował tylko, że jest zgrabna, ma dobry gust, długie nogi i ciemnobrązowe włosy, spięte w luźny kok.
- To ja ją znam? – zwrócił się do mężczyzn
- Tak. To jest…
- Poczekaj Bill – Lucjusz się zaśmiał – niech sam zgadnie, kto to. Mała podpowiedź. Znasz ją ze szkoły, jest w twoim wieku.
- Nie mam pojęcia. Nie przypominam sobie takiej dziewczyny. A taki tyłek i nogi zapamiętał bym. Chociaż, może jak bym zobaczył jej twarz. Więc kto to jest?
- Wątpię byś ją poznał. Ja jej nie poznałem. Kombinuj dalej. Jak nie wymyślisz przez tydzień, to wtedy ci powiem.
- Jesteś perfidny ojcze. Bill zlituj się i mi powiedz.
- Twój ojciec ma świetny pomysł. Pomęcz się trochę może zgadniesz?
- Dranie z was.     

1 komentarz:

  1. Fajnie, fajnie... Mam nadzieję, że Narcyzie nic nie będzie. Biedny Smoczek... spać nie będzie mógł, bo się będzie zastanawiał, co to za seksowna pani doktor xD - Ellie

    OdpowiedzUsuń