- No to, czego szukamy? – ruda z
ciekawością popatrzyła na przyjaciółkę
- Sukienki! Potrzebuję sukienki na
bal.
- Chyba sobie jaja robisz? Szukasz
sukienki na jutrzejszy bal charytatywny? – pani Potter nie wierzyła własnym
uszom.
- Nie żartuje. Zapomniałam o nim.
Wczoraj Bill mi przypomniał. A ja w szafie nie mam nic, co mogłabym włożyć.
- Znając życie coś bym w niej
znalazła, ale ty jak zawsze musisz mieć nową?
- Mówiłam ci już, że jesteś
wredna?
- Oczywiście, że tak. Przecież, co
rude to wredne.
Hermiona odwzajemniła uśmiech
przyjaciółki. Po pięciogodzinnym maratonie zmęczone usiadły przy stoliku
ustawionym przed małą kawiarnią. Czekając na zamówienie rozmawiały.
- To z kim idziesz na bal?
- Miałam iść sama, ale idę z
Billem.
- Z Billem? Przecież mówiłaś, że
jesteście tylko przyjaciółmi.
- Oczywiście, że tak. Idziemy,
jako para przyjaciół.
- Dziwne, ale niech ci będzie.
- Co jest takie dziwne rudzielcze?
– Na wolnym stołku usiadł przystojny brunet.
- Pozwolił ci się ktoś przysiąść
orangutanie? – rude dziewczę warknęło w odpowiedzi.
- Czy ty zawsze musisz mnie
obrażać. Nie rozumie tego, a ty Granger?
- Mnie do tego nie mieszajcie. –
brunetka zabrała się za jedzenie przyniesionych przez kelnera lodów.
- Może mam na ciebie alergie
Zabini?
- Nie sądzę, ale nie ważne.
Powiedz mi lepiej, bo nie potrafię pojąć jak mogłaś wyjść za Pottera?
Hermiona ze zdziwieniem popatrzyła
na byłego ślizgona. Kiedy uczyła się jeszcze w Hogwardzie podejrzewała, że
między tą dwójką jest jakaś chemia. Ale Zabini, tak jak ona skończył szkołę rok
wcześniej przed Ginny. Pół roku po zakończeniu edukacji przez najmłodsze
dziecko państwa Weasley, owa dziewczyna związała się z Harrym. Półtorej roku
temu Hermiona dostała zaproszenie na ich ślub. Od ceremonii minęło kolejne
półtorej roku, a państwo Potter byli zakochani w sobie po uszy tak samo jak
przed ślubem.
- Normalnie. Kocham go, więc
wzięłam z nim ślub. Ale chyba nie musze ci się z tego tłumaczyć. Hermi, ja
muszę już iść. Widzimy się jutro wieczorem.
- Do zobaczenia.
Pani Potter oddaliła się
pośpiesznie. Zabini nie przejmując się tym przesunął sobie puchar lodów, który
kelner przedtem przyniósł dla Ginny. Nie przeszkadzało mu nawet, że deser
trochę się już roztopił.
- Odpuściłbyś sobie Diable.
- Ale co mam sobie odpuścić? Lody?
Szkoda, by się zmarnowały.
- Odpuściłbyś sobie Ginny.
- Ale ona tak fajnie się
denerwuje. – beztrosko stwierdził mężczyzna
- Wiesz dobrze, że nie o to mi
chodzi. Ona od ponad roku jest żoną Harrego. Są szczęśliwym, zgodnym
małżeństwem.
- Jesteś tego pewna? Z tego, co
wiem, a są to wiarygodne źródła to Potter cały czas pracuje.
- Taki ma zawód. Jest zapracowany,
ale nie znaczy to, że nie kocha Ginny.
- Jak ty nic nie rozumiesz
Granger.
- To znaczy, czego nie rozumiem?
- Życie, to nie jest bajka.
- Co masz na myśli? – podejrzliwie
popatrzyła na mężczyznę
- Może złoty chłopiec nie jest
taki szlachetny, za jakiego uchodzi.
- Co ty insynuujesz Zabini? – Dziewczyna
zdenerwowała się na bruneta.
- Ja? Nic. Po prostu dobrze się przyjrzyj
swoim przyjaciołom. Na razie mała. - Zszokowana, została sama przy stoliku.
Dopiła kawę i teleportowała się do swojego domu.
***
W sobotę rano wstała zmęczona.
Dzień wcześniej do późna siedziała w fotelu z butelką czerwonego wina i myślała
nad rozmową, jaką odbyła z Zabinim. Zastanawiała się czy, aby na pewno zna
swoich przyjaciół. Fakt oddaliła się od nich, kiedy wyjechała do Francji, ale
myślała, że wszystko wróciło do normy. Włócząc nogami dotarła do łazienki,
gdzie weszła pod chłodny prysznic. Dzięki temu rozbudziła się. Ubrana zeszła do
kuchni. 15 minut później, zabierając swoją torbę i wyszła z domu. Popijając
kawę z przenośnego kubka, dotarła do samochodu. Chłodny prysznic i duża czarna
kawa bez cukru, były jedynym sposobem mogącym zwalczyć zmęczenie. Postanowiła,
że dzisiaj jak najwcześniej pojedzie do Malfoyów. Resztę dnia chciała
przeznaczyć na przygotowania do wieczornego balu. Zaparkowała samochód i jak za
każdym razem po wejściu do rezydencji, ruszyła do pokoju swojej pacjentki. Po
podaniu jej odpowiednich eliksirów postanowiły się przejść. Z wielką
ostrożnością pokonywały każdy odcinek.
- Możemy wyjść na świeże
powietrze?
- To nie jest dobry pomysł pani
Narcyzo. Nie jest pani jeszcze na tyle silna by zejść na dół po schodach.
- Tamte drzwi, drugie od mojej
sypialni. Tam jest mały balkon.
Nie mogła mówić pełnymi zdaniami,
bo większość sił wkładała w stawiane kroki.
- To, co innego. Możemy na niego
wyjść.
Balkonik naprawdę był mały.
Usiadły na wiklinowych fotelach. Hermiona patrzyła, jak kobieta się uśmiecha.
Pomimo wczesnej godziny, powietrze było przyjemnie ciepłe, ale jeszcze niegorące.
Hermiona była zdziwiona tym, że to lato było takie upalne. W Anglii była to
anomalia.
- Tak bardzo mi brakowało
możliwości wyjścia na zewnątrz.
- To zrozumiałe tyle czasu pani
spędziła w domu.
- Najbardziej mi brakuje tego, że
nie mogę wyjść do ogrodu. Stąd go nie widać. Bo to boczna ściana domu. Z piętra
widać go tylko z pokoju Dracona.
- Co widać z mojego pokoju mamo?
Chłopak pojawił się koło kobiet i
starsza z nich pocałował w policzek.
- Ogród skarbie. Widać go jedynie
z twojego okna.
- Już niedługo do niego wyjdziesz.
Zgodzisz się ze mną Granger?
- Patrząc na postępy, jakie pani
robi, to zapewne tak.
- Widzisz mamo, mówiłem. Idziesz
na dzisiejszy bal Granger?
- To chyba oczywiste.
- Zazdroszczę wam dzieciaki. Też
bym poszła.
- Czego ty nam zazdrościsz mamo? Sztywnej
imprezy w towarzystwie nudnych ludzi?
- Ci ludzi nie są nudni Draco.
Porozmawiaj z nimi, to przekonasz się, że większość z nich to interesujący
rozmówcy.
- Jak dla kogo. Granger z kim
idziesz?
- Wybacz, ale to nie twoja sprawa.
Pani Malfoy, powinnyśmy już wracać.
- Nie możemy posiedzieć jeszcze
chwilkę?
Dziewczyna dyskretnie popatrzyła
na zegarek, ale nie umknęło to blondynowi.
- Jak się śpieszysz Granger, to
idź. Ja odprowadzę mamę do sypialni.
- Nie. Powinnam zrobić to sama.
- Nie przesadzaj, dam sobie radę.
Popatrzyła na niego rozważając za
i przeciw.
- Dobrze, ale posłuchaj. Masz być
ostrożny. Musicie iść bardzo powoli. Twoja mama się nie może odzywać, bo to
kosztuje ją za dużo wysiłku. Gdybyś poczuł, że coś się….
- Granger! Dam sobie radę. Jakby,
co to mam na tyle siły by zanieś ją do łóżka.
- Niech ci będzie. Trzymaj, to
jest fiolka eliksiru wzmacniająco – regeneracyjnego. Podasz go mamie, gdy wróci
do łóżka. Trzeba go rozpuścić w szklance wody. Zrozumiałeś?
- Tak.
- To dobrze. Do widzenia pani.
- Do widzenia.
Zamykając drzwi nie słyszała, jak
chłopak przeprasza mamę, że wyjdzie i za chwilkę do niej wróci. Szybko ja
dogonił zagradzając drogę.
- Granger, nie skończyliśmy
rozmowy. Do tego nie odpowiedziałaś na moje pytanie, z kim idziesz?
- Mówiłam już, że to nie twoja
sprawa.
- Na ten temat mam inne zdanie.
- To twój problem. Jak nie możesz
sobie z nim poradzić, to idź do psychiatry.
- Znowu przeginasz szlamiątkowata
perełko.
- Mówię jak uważam. A teraz proszę
byś się odsunął. Chce przejść.
- Nie zamierzam się odsuwać.
- I ty się nazywasz prawdziwym
mężczyzną?
- Przekraczasz granicę Granger.
Mogę w każdej chwili pokazać ci, że jestem stuprocentowym mężczyzną.
Zaczął się do niej zbliżać. Po
chwili opierała się o drzwi jego pokoju. On położył na nich dłonie i nachylając
się nad nią. Jego wzrok, jak zawsze był zimny, a usta wyginały się w typowy
malfoyowski uśmiech.
- Widzę, że chcesz bardzo się o
tym przekonać.
- Chyba błędnie myślisz.
- W końcu podeszłaś do drzwi
mojego pokoju.
- Raczej po prostu na nie wpadłam
cofając się przed inwalidą umysłowym.
- Granger nie ręczę za siebie. Do
tego mamy porachunki do wyrównania.
- Uderzysz kobietę? Jeżeli tak, to
nie jesteś facetem i nie masz jaj. Tylko największe chamidło uderzyłoby.
- Nigdy nie uderzyłbym kobiety. A ty
znowu podważasz moją męskość. Jak tak bardzo chcesz to sprawdzić, to zapraszam
do łóżka za tymi drzwiami. – mówił szeptem, a ton jego głosu był zimny.
- Już lecę. Widać, że nie
słyszałeś nigdy, że prawdziwy mężczyzna powinien pokazać, że ma jaja bez
ściągania spodni.
- Ale ściągając spodnie może być
zabawniej.
- Skończmy tą bezsensowna
gadaninę. Nie powinieneś być z matką? Jeżeli chcesz tu stać, to mnie przepuść,
bo ona nie powinna być sama na tym balkonie.
- Jak zawsze panna mądralińska.
Nawet zabawić się z tobą nie da. Ale zanim cie puszczę musze…
Zamiast dokończyć zdanie, nachylił
się i zaczął ją całować. Chciała go odepchnąć, ale złapał jej ręce
unieruchamiając ją skutecznie. Po chwili odsunął się, patrząc w jej oczy.
- TY, TY…
- Ciszo bądź, bo znowu będę musiał
zatkać ci tą szlamiątkowatą buzinkę. To było wyrównanie rachunków za tę noc w
klubie.
- Puść mnie i idź do pani Narcyzy.
Nie powinnam jej zostawiać pod twoją opieką. – tym razem jej głos był zimny.
- Nawet nie da się z tobą pobawić.
Idź, ja wracam do matki.
Przepuścił ją i patrzył jak
odchodzi, gdy nagle się odwróciła.
- Bo zabawa ze mną nie jest
dostępna dla każdego. A szczególnie dla ciebie Malfoy.
- Jeszcze zobaczymy omnibusku.
Słowa te podkreślił swoim
cynicznym uśmieszkiem. Nie przejęła się tym. Ruszyła schodami w dół. Czekało ją
teraz miłe popołudnie szykowania się na wieczór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz