Coś zakłóciło jej sen. Otworzyła oczy i popatrzyła na
zegarek, który wskazywał 12.47. Leniwie się przeciągnęła niczym kotka na słońcu.
Wygrzebała się z pościeli i zabierając z komody bieliznę udała się pod
prysznic. Pół godziny później narzuciła na siebie ciepłą kurtkę i wyszła na
zewnątrz. Skierowała się w dół ulicy w stronę małego domku. Zdziwiła się
widząc, że pod domem jej przyjaciółki stoi porsche. Zapukała. Czekała dłuższą chwilę
zanim Ginny otworzyła drzwi.
- Hermiona, co cię do mnie sprowadza? – Ruda wyślizgnęła się
na ganek ubrana w ciepły gruby szlafrok. Nie przejmowała się zimnem, szybko
zamknęła za sobą drzwi.
- Myślałam, że może wypiłybyśmy razem kawę. Co ty na to?
- Świetny pomysł. Przyjdę do ciebie za chwilę. Chciałam wziąć
pryszn…- nie dokończyła, bo otworzyły się drzwi.
- Cześć Hermiono – brunet zapinając kurtkę uśmiechnął się do
niej. – Dlaczego tak stoicie na ganku?
- Bo… - Ginny była czerwona niczym dojrzały buraczek.
- Nie przejmujcie się mną. Ja muszę lecieć, bo dzwonili z
biura. A muszę jeszcze wpaść do siebie. Do zobaczenia Rudzielcze – cmoknął
dziewczynę w usta przez co ona jeszcze bardziej się zaczerwieniła. Machnął ręką
na pożegnanie i zbiegł po schodach. Po chwili słychać było pisk opon
ruszającego samochodu.
- Co to było? – zszokowana szatynka wlepiła wzrok w swoją
przyjaciółkę.
- To…- Ginewra weszła do środka. Hermiona podążyła za nią.
Młodsza z kobiet stała przy aneksie kuchennym. Szykując kawę.
- Ginny? – zero odzewu. – Skarbie wszystko porządku? – znowu
cisza. Panna Granger usiadła w fotelu czekając, aż jej przyjaciółka w końcu
skończy przyszykowywać czarny napój. Wtedy dopiero podała jej kubek i usiadła ze
swoim na sofie podwijając nogi pod siebie. Przez chwile żadna z nich się nie
odzywała. Ruda głęboko odetchnęła, upiła łyk kawy i zaczęła mówić.
- Po dwóch godzinach u Malfoyów postanowiliśmy się stamtąd
wyrwać. Zabini zabrał mnie do jednego z bardziej ekskluzywnych klubów.
Tańczyliśmy, albo siedzieliśmy pijąc. O dziwo rozmawiało mi się z nim bardzo
dobrze. Zaskoczyło mnie to, że mamy wiele wspólnych tematów, ale oczywiście w
wielu sprawach się ze sobą nie zgadzamy. Minęło kilka godzin impreza się
rozkręcała. Blaise poszedł do baru zamówić kolejną butelkę alkoholu, a ja
postanowiłam poczekać na niego na parkiecie. Wtedy to jakiś gościu zaczął się
do mnie przystawiać. Próbował mnie obłapywać. Na ile tylko mogłam
powstrzymywałam tego natręta. Chociaż niewiele to dawało, bo byłam słabsza.
Wtedy pojawił się Zabini. Nie myśląc najnormalniej w świecie walną gościa z
pięści w twarz. Tamten puścił mnie upadając na ziemię. Wtedy zaczęło się
piekło. Wziął odwet i takim sposobem wszczęli bójkę. Byłoby jeszcze gorzej
gdyby nie ochroniarze. Rozdzielili ich. Blaise miał podbite oko, rozciętą wargę
i łuk brwiowy. Ale i tak był w o wiele lepszym stanie niż tamten. Wyszliśmy z
klubu, a raczej zostaliśmy wyrzuceni. Nie słuchałam jego protestów złapałam go
za rękę i teleportowałam nas do siebie. Za pomocą maści, eliksirów i zaklęć
opatrzyłam jego rany. Zrobiłam kawę i siedzieliśmy tutaj tak jak ja teraz z tobą.
Znowu rozmawialiśmy i tak od słowa do słowa doszło do tego, że mnie pocałował.
Sama nie wiem, kiedy wylądowaliśmy na górze w mojej sypialni po drodze gubiąc
ubrania. Rano przebudziłam się wtulona w silne, ciepłe męskie ciało. Było mi dobrze,
dlatego z powrotem zasnęłam. Sama rozumiesz, że od pewnego czasu brakuje mi
męskiego towarzystwa. Potem obudziłam się w pustym łóżku. Wiedziałam, że tak
będzie. Byłam w stu procentach pewna, że nad ranem wyjdzie nawet nie
zostawiając wiadomości. Wstałam, ubrałam szlafrok i zeszłam na dół. Wtedy mnie wmurowało
w ziemię. Stał przy kuchence i robił jajecznice. Rozumiesz to? Blaise Zabini
robił mi śniadanie. Myślałam, że śnie. Nawet się uszczypałam. Zjedliśmy i wtedy
ty zapukałaś. A resztę sama widziałaś. – Skończyła i wlepiła swoje brązowe oczy
w koleżankę. Hermiona zaczęła się śmiać.
- I co cię tak bawi? – zachowanie przyjaciółki oburzyło
najmłodszą z Weasleyów.
- Twojego zachowanie. Odkąd Blaise wyszedł na ganek jesteś
czerwona jak burak. A opowiadałaś to w tempie karabinu maszynowego.
- Bardzo zabawne. Zaraz popłacze się z śmiechu.
- Daj spokój Gin, przecież ja nie mam nic złego na myśli –
ruda wyglądała na urażoną, dlatego Hermiona zastosowała inną taktykę. –
Całowałam się wczoraj z Malfoyem.
- Co?! I dopiero teraz mi to mówisz? – cała złość Ginnevry
natychmiastowo przeszła jak ręką odjął.
- Nie ma, o czym mówić. Pocałował mnie, ja nie oponowałam.
Potem każdy poszedł w swoją stronę.
- Żarty sobie ze mnie stroisz? – Ginny zażądała szczegółowej
relacji z wczorajszego wydarzenia. I takowe otrzymała. Hermiona nie miała przed
nią tajemnic. Wiedziała, że ruda nie będzie jej oceniać. Zrobiły razem obiad i
razem go zjadły. Była 18, kiedy ktoś zapukał.
- Otwarte – Ginny było zbyt dobrze, by ruszyć się z swojego
miejsca. Słyszały otwierane i zamykane drzwi. Po chwili w salonie stanął
przystojny mężczyzna.
- Nie przeszkadzam?
- Nie. Ja już się zbieram. Zasiedziałam się – Hermiona
odpowiedziała na jego pytanie, bo właścicielka nie była w stanie wydobyć z
siebie głosu.
- Ale nie musisz wychodzić z mojego powodu.
- Spokojnie Blaise najwyższy czas bym wróciła do siebie.
Wieczorem od 20 mam dyżur w szpitalu na izbie przyjęć. Dzięki Gin za miłe
popołudnie. Do zobaczenia – wyszła zostawiając ich samych. Kobieta siedząc na
sofie cały czas gapiła się na tego postawnego mężczyznę. Sama przed sobą
musiała przyznać, że jest się, na co pogapić. Podszedł i jednym ruchem bez
żadnych problemów podniósł ją do pozycji pionowej i pocałował. Po chwili
usiedli.
- Chyba musimy porozmawiać Rudzielcze. – dalej się nie
odzywała. Zaczął się obawiać, że doznała jakiegoś szoku, ale w końcu doczekał
się jakiejś reakcji.
- Nie nazywaj mnie tak.
- A to, dlaczego? W nocy nie miałaś nic przeciwko temu.
- Wczoraj to wczoraj, dzisiaj to dzisiaj.
- Dobra rozumiem. Przejdźmy do rzeczy. Trzeba spojrzeć
prawdzie w oczy, że ciągnie cię do mnie, a mnie do ciebie. – mówił nie
spuszczając z niej oczu.
- Chyba sobie żartujesz…- nie dokończyła, bo postanowił jej
to udowodnić. Pocałował ją. Poddała mu się całkowicie. Już po chwili ich
ubrania zaczęły spadać na ziemię.
W tym samym czasie Hermiona wróciła do siebie. Postanowiła,
że zjawi się w szpitalu wcześniej. Miała przeczucie, że dyżur nie będzie spokojny,
dlatego chciała wcześniej dokończyć uzupełnianie papierów. Przebrała się w
garsonkę i już po chwili jechała ulicami Londynu. Noc zaczynała rozpościerać nad
miastem swoje czarne macki. Uliczne latarnie oświetlały chodniki, a neony
powodowały, że gdzieniegdzie było kolorowo. Miała ochotę skręcić w boczną
uliczkę i dostać się na autostradę. Wcisnąć gaz do dechy i pognać w ciemną noc.
Przed siebie w nieznanym sobie kierunku. Niestety nie mogła. Wyprzedziła żółtego
mini morrisa i skręciła na kilkupiętrowy parking. Zostawiając tam swoje
ukochane auto, zabrała torbę i zjechała windą na dół. Przeszła dwie przecznice
i weszła do szpitala. Od razu udała się do swojego gabinetu. Zaparzyła kubek
mocnej, gorzkiej, czarnej kawy i siadając za biurkiem sięgnęła po grubą teczkę.
Otworzyła ja i maczając pióro w atramencie zabrała się za wypełnianie
rubryczek. Nie mogła się skupić na tych wszystkich formalnościach. W myślach
prześladował ją przystojny blondyn i jego pocałunki. Ktoś zapukał, a ona
niechcąco wylała atrament na papiery. Zaklęła i wyciągnęła różdżkę.
- Proszę! – jednym zaklęciem wyczyściła plamę atramentu z
biurka, ale musiała wyrzucić arkusze do kosza i wyciągnąć nowe.
- Cześć pracoholiczko.
- Cześć Su, co cię sprowadza? Dyżur zaczynam za pół godziny.
- Wiem, ale zgłosił się do nas grupa mężczyzn. Troje z nich
jest poszkodowanych. Twierdzą, że są
twoimi przyjaciółmi i proszą byś się z nimi zobaczyła.
- Dobrze. Zaraz zejdę. Gdzie są?
- Nie chcieli jak na razie żadnej pomocy, dlatego Dilia
kazała im czekać w 18. – kiwnęła głową. Su wyszła z jej gabinetu. Hermiona zamknęła
teczkę i opuszczając swój gabinet ruszyła do sali znajdującej się na końcu
korytarza. Kiedy otworzyła drzwi w środku zobaczyła czekających na nią pięciu
mężczyzn. Trzech z nich było w naprawdę złym stanie.
- Co wam się stało? – zaskoczona popatrzyła na towarzystwo.
- Cześć siostrzyczko – Natt uśmiechnął się do niej siedząc
na stołku obok kozetki, na której usadzili trzech pacjentów. Dixon, Fabian i
Liam wyglądali jak po przeżyciu wybuchu bomby biologicznej. Ledwo, co mogła ich
rozpoznać. Dixon miał spuchniętą prawą część twarzy tak, że nie mógł patrzeć na
oko. Ręce i szyja Liama wyglądały jakby ktoś zrobił mu przeszczep pobierając
części od słonia. A Fabian w ogóle wyglądał jak napuchnięta bania. Tom stał pod
ścianą i wybuchał śmiechem za każdym razem, kiedy popatrzył na kumpli.
- Dlaczego nie pozwoliliście zrobić coś z tym na izbie
przyjęć? – oburzona podeszła do poszkodowanych i zaczęła z bliska oglądać
obrażenia.
- Nie pozwolili nikomu się dotknąć. - krótko wytłumaczył ich Natt
-Hee..all..dee..
- Nie odzywajcie się, bo i tak nic nie zrozumiem, a tylko
możecie pogorszyć sytuację.
- Od wejścia do szpitala mówią tylko „Hee” dopiero jak
zapytałem się czy chodzi im o ciebie to się zamknęli – Tom zdołał to powiedzieć
między jedną, a drugą salwą śmiechu. Podeszła do szafki i zaczęła wyciągać
różne specyfiki.
- Co się stało? – zadając to pytanie nie oderwała się nawet
na chwilę od swojego zajęcia.
- Jutro mieliśmy nagrywać nową płytę, dlatego siedzieliśmy u
mnie i każdy z nas kombinował, co może zrobić by była jeszcze lepsza. Wtedy Fab
stwierdził, że czytał gdzieś o eliksirze wzmacniającym brzmienie instrumentów.
Napalili się na to we troje i polecieli go warzyć. Nie wiem, co zrobili, ale po
chwili usłyszeliśmy wielkie bum. Jak wpadłem do pokoju oni już tak wyglądali.
Zabrałem ze stołu kartkę z listą składników, których używali. – Hermiona
popatrzyła na kartkę, która podał jej Natt. Po przeczytaniu zaczęła mieszać
specyfiki. Z jej dużą pomocą trzy gamonie, jak to ich określiła wypiły eliksir.
Następnie wtarła w nich zieloną, cuchnącą paćkę. Wtedy to zaczęli, choć trochę
przypominać siebie. Ale do normalności wiele brakowało.
- Nie bierzcie się za robienie czegoś, czego nie umiecie. Bo
sami widzicie jak to się skończyło. Tutaj macie maść. Stosujcie ją dwa razy dziennie,
rano i wieczorem przez trzy tygodnie. Z każdym razem powinno być coraz lepiej.
Ale mam złą wiadomość. Raczej jutro nie zaczniecie nagrywać płyty. – widząc ich
zszokowane miny zaczęła im tłumaczyć, co i jak.
***
Zegar wybił dwudziestą, dlatego wypchała siłą męską zgraje z
sali, a sama ruszyła do izby przyjęć by zmienić Dilię i zacząć swój dyżur. No i
szlak trafił jej postanowienie odnośnie nadrobienia zaległości w pracy
papierkowej. Pierwsze dwie godziny przyniosły jej sześć przypadków w tym
poważne zatrucie eliksirami i brak kontaktu ze światem zewnętrznym po nieznanym
zaklęciu. Siedziała z Su w dyżurce, gdy w jej progu stanął przystojny blondyn.
Młodsza z magomedyczek wpatrywała się w niego jak w obrazek. Hermiona śmiała
się pod nosem z maślanych oczu koleżanki.
- Dobry wieczór. Granger czy moglibyśmy porozmawiać?-
zwrócił się uprzejmie do kobiety.
- Jak musimy to jest taka możliwość. Su…
- Oczywiście idź – nie zdążyła nawet zacząć pytania, kiedy
współpracownica szybko na nie odpowiedziała. Wydawało jej się, że jeżeli byłoby
to możliwe popchnęłaby ją w stronę blondyna. Nie rozumiała, jak Malfoy to robi.
Od niego ewidentnie biła zagadkowość, pewność siebie, arogancja i zimno, a
niekiedy nawet mroczność. I właśnie to najbardziej pociągało w nim kobiety. Nie
pojmowała tego. Wystarczyło, że pojawił się w pomieszczeniu, obrzucił kobietę
tym swoim zimnym wzrokiem, na twarzy przywołał cyniczny uśmieszek, a ona
praktycznie już była jego. Widziała to nawet teraz po zachowaniu Su. Ale ona
nie da się nabrać na te jego sztuczki. Zbyt długo go zna. W tym momencie w jej
głowie złośliwy głosik zapytał, czy aby na pewno już się nie nabrała?
- Chodź – wyminęła go. Zanim ruszył za nią posłał jeszcze
jeden ze swoich firmowych uśmiechów w stronę młodszej z kobiet i zniknął. Weszła
do najbliższej sali i usiadając ręką wskazując mu drugie krzesło.
- Powiedź, że dzisiaj żartowałaś.
- Z czym? - zdziwiona
popatrzyła na niego
- Z tym, że musimy przekładać nagranie płyty na przyszły
miesiąc
- A o to ci chodzi. Wybacz, ale ja nie żartuje ze swojej
pracy. Mówiłam chłopakom, że przy ich obrażeniach to minimum przez miesiąc mają
zakaz grania. Dixon i Fabian nie mają prawa nawet zerkać na nuty. Nie mogą
wysilać wzroku, bo może to doprowadzić nawet do ślepoty. A Liam ma zakaz brania
gitary do rąk. Chyba, że nie macie nic przeciwko temu by miał niedowład,
którejś ręki.
- Granger zrób coś z tym. My musimy jutro zacząć prace nad
tą płytą. Nie mogę ich zastąpić innymi muzykami.
- Sorry Malfoy, ale zrobiłam wszystko, co w mojej mocy.
Teraz chłopaki musza odpoczywać i stosować się do moich zaleceń. Jeżeli to wszystko,
co miałeś do mnie to nie mamy, o czym rozmawiać. Muszę wracać do pracy. – Kiedy
wyszła na korytarz w tym samym czasie w izbie zjawiła się kobieta podtrzymująca
staruszkę. Su wyszła z dyżurki, ale ruchem ręki dała jej znać, że się tym
zajmie. Po przebadaniu i podaniu odpowiednich specyfików postanowiła zostawić
kobietę na noc na obserwacji. Odesłała ja na oddział pod opieką pielęgniarki.
Wruciła do dyżurki. W środku za biurkiem siedziała Su, a po drugiej stronie
opierając się rękami o blat nachylał się Malfoy.
- Ty jeszcze tutaj? – podeszła do regału i do odpowiedniej
przegródki odłożyła papiery przyjętej pacjentki.
- Już wychodzę. Do zobaczenia. Su, zadzwonię – Brunetka
przewróciła oczami widząc jak mężczyzna posyła w stronę jej koleżanki jeden z
Malfoyowskich uśmiechów. Gdy opuścił pomieszczenie Susan westchnęła.
- Co za mężczyzna.
- Tak na pewno – kpiąco skomentowała jej wypowiedź Hermiona
- Co mówiłaś?
- Nic. Przeglądam papiery i czytałam na głos, co napisałam w
zaleceniach.
- Rozumiem. – zapanowała cisza. Każda z nich pogrążyła się w własnych
myślach, nie wiedząc, że ta druga myśli o tym samym. Tematem ich rozmyślań był
niejaki Draco Malfoy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz