- Spokojnie Hermiono. Wszystko jest w porządku. Zaufaj mi.
–spokojny głos dyrektora wcale jej nie uspokoił.- Masz rację. Draco ma wypalony
znak, tak samo jak Blaise. Ale to po rozmowie ze mną przystąpili do szeregów Voldemorta.
Obydwoje szpiegują poczynania śmierciożerców dla Zakonu.
-, Po co jeśli tym zajmuje się profesor Snape. – do rozmowy trącił
się Harry
- Są sprawy, które Czarny Pan omawia tylko z niektórymi śmierciożercami
Potter. – mówiąc to Snape nawet na niego nie popatrzył.
- Skończmy już te rozmowy. Nie mamy za wiele czasu. A sprawa jest
pilna. Słuchamy was, przekażcie wszystkim, co powiedzieliście mi. – podeszli koło Dumbledora.
- Wczorajszej nocy Czarny Pan wezwał nas by przestawić nam swój
plan. Za dwa dni zamierz zaatakować Hogwart – wszyscy obecni uważnie słuchali.
– Chce postawić ultimatum. Albo Dumbledore wyda mu Pottera, albo on zaatakuje
szkołę.
- Oczywiste jest, że – do wypowiedzi Malfoya wtrącił się Zabini. –
nie zamierza przestrzegać tego ultimatum. Jeżeli nawet Potter podda się,
Śmierciożercy i tak zaatakują zamek. Zewnątrz i wewnątrz. Zamierza do tego
wykorzystać nowo przynależną do niego grupę uczniów.
- Tutaj jest lista dwunastu uczniów Hogwartu w tym mnie i Blaisa, którzy
zasilili szeregi Czarnego Pana. – Draco podał listę sporządzoną w kilku egzemplarzach.
Po czym usiedli.
- Dlaczego tylko niektórzy są wtajemniczeni w plan Voldemorta.
- Większość ma nic nie wiedzieć by plan nie dotarł do niepowołanych
osób. Ja i Blaise mamy dowodzić uczniami, dlatego zostaliśmy wtajemniczeni.
Reszta przybędzie z Czarnym Panem i będzie czekać na jego rozkazy. – przez
kolejne dwie godziny w kuchni znajdującej się w domu przy Grimmauld Place 12
toczyły się rozmowy. Ustalano plan jak pokonać śmierciożerców i ich pana.
***
- Nie zgadzam się!
- Przykro mi, ale ja nie zmienię zdania – z dormitorium Harrego
dochodziły odgłosy kłótni. Chłopak nabrał powietrza i próbował się uspokoić.
- Kochanie nie rozumiesz, że to będzie dla ciebie niebezpieczne?
- A dla ciebie niby nie? Oczywiście ty po prostu pójdziesz na miłą
pogawędkę z Voldim.
- Clar. Daj spokój. Nie rozumiesz, że zapewne już wiedzą o naszych
zaręczynach? Myślisz, że któryś ze ślizgonów im nie doniósł?
- A co mnie to obchodzi?
- To, że będą chcieli zadać mi jak najwięcej bólu. A nie zniosę
jak coś ci się stanie. A nie dam rady jednocześnie walczyć i bronić ciebie. Do
tego naraziłaś się pisząc do nich by się wypchali. A ja nie zniósłbym, jak by
coś ci się stało.
- Bo naprawdę tak uważam, więc im to napisałam. A ty nie rozumiesz,
że jesteś dla mnie najważniejszy? Kocham cię i chce być przy tobie. A bronić
będę się sama. Mówisz, że nie zniósłbyś jak coś by mi się stało. A sądzisz, że
ja bym zniosła jak by coś stało się tobie? Sądzisz, że będę spokojnie tu
siedzieć i czekać na informacje, czy żyjesz czy nie? Więc albo idziemy razem albo
w ogóle.
- Wiesz, że jesteś upartą zołzą.
- Oczywiście, że tak. Dlatego mnie kochasz.
- Wariatka. A ja jestem wariatem, że chce się z tobą ożenić.–
uśmiechnął się do niej, po czym ją przytulił.
***
Kolejne dwa dni były dla nich bardzo trudne. Najgorzej było, gdy
przechodzili obok osób, których nazwiska widniały na kartce. Był już wieczór.
Podejrzewali, że może jednak Voldemort zrezygnował, gdy nagle zamek przeszył
potężny głos.
- Dumbledore wiem, że dobrze mnie słyszysz. Nie macie szans ujść z
tego życiem. Wydaj mi Pottera, a oszczędzę życie reszty uczniów. Jesteś gotów
poświecić tyle młodych istnień? Harry pokaż, jaki jesteś odważny wyjdź do mnie.
Macie dwie godziny. – głos ucichł tak samo niespodziewanie jak się pojawił.
Uczniowie patrzyli przerażeni po sobie. Dyrektor popatrzył na opiekunów domów,
którzy bez słowa zniknęli, aby zebrać wszystkich uczniów w wielkiej sali. Czas
mijał, zniecierpliwieni Śmierciożercy pomimo chęci ataku czekali. Żaden z nich
nie chciał zaryzykować złości swojego pana. Nagle podniosły się miedzy nimi
szepty, które Czarny Pan uciszył ruchem jednej ręką. W mroku ktoś się zbliżał. Był
niecałe dwieście metrów od nich. Po chwile zobaczyli twarze trzech osób, które
zatrzymały się przed nimi.
- Zabini, Malfoy świetnie się spisaliście. Odebraliście mu różdżkę?
- Tak.
- To dobrze. Nie spodziewałem się Potter, że wyjdziesz? Chociaż z
drugiej strony jak zawsze grasz bohatera– mówił cichym sykiem. Stał patrząc na
niego. Koło jego nogi zwinięty leżał wąż. Ostatni horkruks. Harry wiedział, że
musi go zabić. Inaczej nie miał szans wygrać tego pojedynku – W końcu
przekonamy się, jaki jesteś mocny. Stań ze mną do pojedynku. Oddajcie mu różdżkę
– w czasie, gdy na błoniach odbywała się ta rozmowa, nauczyciele obecni w
wielkiej sali obezwładnili uczniów, których nazwiska widniały na liście.
- Dzisiejsza noc będzie nocą twojej śmierci, Cru…- gdy tylko chciał
zaatakować, za pleców chłopca – który – przeżył poleciały magiczne ciosy. Śmierciożercy,
zaczęli uderzać na oślep. Z mroku wynurzyli się nauczyciele, członkowie Zakonu
Feniksa i niektórzy uczniowie. Zdziwieniem dla czarnej armii było, gdy Zabini i
Malfoy wycofali się i zrównali z przeciwnikami atakując.
- Zdrajcy, pożałujecie tego. - rozgorzała zaciekła walka. Powietrze
przecinały krzyki wykrzykiwanych zaklęć. Na ziemie padali zarówno Śmierciożercy
jak i znajomi Harrego. Hermiona powaliła już na ziemie dwóch Śmierciożerców,
gdy zaatakował ją Lucjusz Malfoy.
- Giń wstrętna szlamo! – Hermiona była już osłabiona.
-Avada…
- Nie! - nagle ktoś ją
popchnął. Przewróciła się, przygnieciona ciężarem. Zaklęcie śmigło kawałek od
niej. Podniosła głowę i zobaczyła blond włosy. Draco zerwał się. Widział, że nic
jej nie jest, więc wrócił do walki. Stanął naprzeciw zszokowanego ojca. Inni
byli zajęci walką, nie zwracając na nich uwagi.
- Co ty wyprawiasz Draco!? Ratujesz szlamę? W tej chwili ją zabij.
Może to cię przynajmniej ułaskawi w oczach Czarnego Pana. – Zszokował się
jeszcze bardziej, gdy chłopak stanął na lekko ugiętych nogach mierząc w niego
różdżką gotowy do ataku.
- Nie tym razem ojcze.
- Pamiętaj o wartościach, które ci wpajałem. O czystości krwi. Nie
bądź zdrajcą.
- Za późno, twoje wartości już nic dla mnie nie znaczą. To za matkę!
Drętwota! – Lucjusz Malfoy nie zdążył nawet zareagować. Chwile potem powietrze
przeszył, przerażający wrzask – NIE!!! – Voldemort upadł. Nad nim stał Harry z
wymierzoną w jego pierś różdżką. A koło nich z zakrwawionym mieczem stał
Nevill. Przy jego nogach leżała głowa węża. Gdy resztka Śmierciożerców, która
jeszcze się broniła zorientowała się, co zaszło uciekła w głąb Zakazanego Lasu.
Członkowie Zakonu Feniksa podążyli za nimi. Draco popatrzył dookoła. Nagle jego
wzrok zatrzymał się, na pewnej gryfonce. Przeraził się. Gdy się podnosił z
ziemi była przytomna. Teraz leżała bez ruchu. Podbiegł do niej. Oddychała.
Delikatnie za pomocą zaklęcia sprawdził, czy niema żadnych obrażeń. Podnosząc
ją, teleportował się do szpitala świętego Munga. Gdy tylko tam się pojawił podbiegła
do nich magopielęgniarka. Wskazała mu jedno z łóżek. Położył ją delikatnie.
Zaraz koło niej pojawili się magomedycy. Gdy ruszyli z nią w głąb korytarza
podążył za nimi, ale ktoś go zatrzymał.
- Proszę pana. – odwrócił się wściekle mierząc młodą
magopielęgniarkę wzrokiem.
- Czego? – nie miał teraz głowy by być miły.
- Nie może pan tam iść. Jest pan ranny. Proszę usiąść –wskazała mu
wózek – musimy pana opatrzyć.
- Nic nie musicie. Nic mi nie jest. To ja muszę…
- Nie może pan nigdzie iść, jest pan ranny. Nic już więcej nie
może pan dla niej zrobić. Jest w dobrych rękach. – popatrzył na nią umęczony, po
czym usiadł na wózku. Gdy wywoziła go z izby przyjęć, zauważył, że cały personel
jest postawiony w stan gotowości. A co chwile teleportują się ranni z pola
bitwy.
***
Otworzyła powoli oczy. Raziło ją jasne światło. Leżała w białym
pomieszczeniu w białej pościeli. Delikatnie próbowała się podnieść.
- Hermiona! – na dziewczynę rzuciła się Clar, która siedziała na krześle
obok łóżka. W końcu się obudziłaś. Ale nas wystraszyłaś.
- Co ja tu robię? Co z Harrym? Voldemortem? Śmierciożercami? Co z
innymi?
- Spokojnie, już ci tłumacze. Straciłaś przytomność. Draco teleportował
się tu z tobą. Z Harrym wszystko w porządku. Opatrują go, ma kilka ran i
urazów, ale to nic groźnego, podali mu eliksiry i szybko zdrowieje. Voldemort
nie żyje. Harry go pokonał. Dzięki Nevillowi, który zabił węża. Śmierciożercy:
część nie żyje, prawie całą resztę pojmano. Nie liczni uciekli, ale aurorzy ich
ścigają. Minister już wydał nakaz, że tych, których złapią po przesłuchaniu skazać
na pocałunek dementora. Z resztą w
porządku. Ginny dostała jakimś urokiem, ale podobno nic poważnego. Ron siedzi u
niej – tutaj dziewczyna zatrzęsła się ze śmiechu.
- Co cię tak bawi?
- Bo Ron siedzi u niej i kłóci się z Zabinim by ten wyszedł i zostawił
jego siostrę w spokoju. Między czasie Ginnevra obrzuca wyzwiskami jednego i
drugiego. Chce mieć spokój, więc próbuje ich wyrzucić z sali. Z tego, co
słyszałam, to ostro po nich jedzie: wyzywa ich od przerośniętych małp,
zidiociałych kretynów i tym podobnych. Draco…
- Jeżeli nic mu złego nie jest, to nie chce nic o nim słuchać.
- Uparciuch z ciebie. Większość ma drobne obrażenia. Niestety
niektórzy… - zawiesiła głos nie kończąc. W tym momencie do sali weszła magopielęgniarka.
- W końcu pani się obudziła. Zaraz powiadomię doktora. – po pięciu
minutach od jej wyjścia przyszedł magomedyk.
- Mam dla pani wyniki, ale najpierw przepraszam, czy może pani na
chwile wyjść i zostawić mnie samego z pacjentką
- Oczy…
- Niech zostanie. Może wszystko słyszeć.
- Jak pani uważa. Tak więc. Zrobiliśmy pani komplet badań. Żadne
eliksiry, ani zaklęcia nie wykryły poważnych obrażeń. Jedyne, co znaleźliśmy,
to rana na przedramieniu, która już została opatrzona. Podejrzewamy, że z
nadmiaru emocji i wycieczenia straciła pani przytomność. Po prostu miała pani
silne przeżycia, co nie jest wskazane w pani stanie. Ale ani pani, ani pani
dziecku nic nie zaszkodziło. Tak, więc…
- Dziecku?! – zszokowane dziewczyna wpatrywała się w magomedyka.
- Pani nie wiedziała?
- Nie! To nie możliwe, przecież ja cały czas miałam menstruację.
- Tak się zdarza. Kobiety biorą lekkie krwawienie, które niekiedy
występuje przy ciąży za menstruacje.
- Który to miesiąc? – Do rozmowy wtrąciła się Clar, która otrząsnęła
się już z szoku.
- Przełom drugiego, trzeciego miesiąca. Niech się pani nie martwi
wszystko będzie w porządku. Przepiszę pani eliksir wzmacniający. Dziecku nie
zaszkodzi, a pani pomoże. Z mojej strony to wszystko. A jeszcze jedno pytanie.
Pan Malfoy, który z panią się tutaj teleportował dopytuje się o pani stan. Czy
mogę mu udzielić informacji?
- Nie! I niech przypadkiem mnie nie odwiedza. Ogólnie proszę o nie
udzielanie nikomu informacji o moim stanie zdrowia.
- Oczywiście. Przekaże tą informację reszcie personelu. A teraz
proszę odpoczywać. – Gdy wyszedł zszokowana dziewczyna się zamyśliła. Teraz
jasne stało się dla niej, dlaczego ostatnio była zmęczona. Skąd to omdlenie,
apetyt na niektóre potrawy, niechęć do innych. Nie musiała zastanawiać się, kto
jest ojcem dziecka.
/Jaka ja byłam głupia! Jak
mogłam zapomnieć o eliksirze zabezpieczającym. To wszystko przez tego kretyna.
Przez niego traciłam zdolność racjonalnego myślenia/
- Hermiona? – z zamyślenia wyrwał ją głos Clar.
- Wiem, że jesteś w szoku. Ale czy ojcem dziecka jest…
- Tak ojcem dziecka jest Malfoy.
- Pójdę sprawdzę, co z nim. Jak może chodzić zawołam go. Będziesz
mogła mu powiedzieć.
- Nie! O niczym się nie dowie. Ty też mu nic nie powiesz. Obiecaj
mi to, że nikt się nie dowie.
- Pomyśl racjonalnie, powinnaś…
- Nic nie powinnam. Obiecaj.
- No dobrze, ale moim zdaniem źle robisz. To prędzej czy później
się wyda. A Draco ma prawo wiedzieć.
- Hermiona! Kochanie nic ci nie jest? – do sali wpadli państwo Granger.
- Nie, wszystko w porządku.
***
Państwo Granger wpatrywali się w swoją córkę. Kobieta zastanawiała
się jak jej mała, zawsze rozważna córeczka może być w ciąży. W końcu zebrała
się w sobie.
- Damy radę kochanie. Wiesz, że zawsze możesz liczy na mnie i
tatę. Dyrektor zapowiedział, że uczniowie nie wracają już do szkoły. Kiedy wypiszą
cię ze szpitala, zabierzemy cię do domu. Damy radę.
- Mamo, ja nie wrócę z wami do domu. Sama wiesz, że po szkole
miałam przeprowadzi do domu, który podarowaliście mi na siedemnaste urodziny.
- Wtedy nie byłaś jeszcze w ciąży. Nie możesz być sama.
- Mama ma rację kochanie. – pan Granger poparł żonę
- Nie. Ciąża to nie choroba. A ja nie będę sama. Mam was, przyjaciół.
Przecież będziecie mnie odwiedzać. A ja nie zmienię zdania. Po wypisaniu ze
szpitala, pojadę z wami, ale tylko po to by spakować i zabrać rzeczy.
- Pani Granger – do sali weszła magomedyczka. – za godzinkę będzie
pani mogła wyjść do domu.
- Bardzo się cieszę, dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz