środa, 23 maja 2012

two-halves 15.


Jak to się mówi wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Portugalia zachwyciła ją ślicznymi widokami i ciepłym klimatem. Dania architekturą miasta i atmosferą nocnego życia. Ale to w Londynie czuła się najlepiej. To tutaj było jej miejsce na ziemi. Minął tydzień od ich powrotu z Kopenhagi. Powietrze było przesiąknięte wilgocią. Od rana padał rzęsisty deszcz. Ludzie przebiegali od drzwi domów do samochodów, które ruszały włączając się do ulicznego ruchu. Zimne porywiste podmuchy wiatru szarpały płaszczami nielicznych przechodniów. Tak jej kochana Anglia postanowiła przywitać ją tego poranka. Pogoda na zewnątrz nie rozpieszczała, ale nie przeszkadzało jej to. Najchętniej poszłaby do pracy na nogach, ale nie miała dzisiaj na to czasu. Musiała pozałatwiać wiele spraw. Teleportacja nie wchodziła w rachubę, gdyż sprawy dotyczyły świata mugoli. Dostawała nerwicy stojąc w korkach. Cały dzień krążyła po Londynie od klientki do sądu potem prokuratura i kancelaria. Z zadowolenie przyjęła to, że w końcu mogła spokojnie usiąść we własnym gabinecie. Musiała zagłębić się w niezliczoną ilość papierów dotyczącą fuzji pomiędzy dwoma firmami. Występowała w tej sprawie, jako doradca prawny jednej ze stron.
- Hermiona można? – do jej gabinetu zaglądnęła firmowa sekretarka.
- Pewnie, wchodź. Chcesz kawy?
- Nie, dzięki. Ja tylko na chwilę. Przyniosłam pocztę do ciebie. Trochę się dzisiaj tego zebrało. Sowy latają jak głupie.
- Dziękuję.
- Wracam do pracy. Na razie – kiedy tylko Hermiona została sama zaczęła przeglądać korespondencję. Kilka bezużytecznych ulotek, oferta pracy, która ją rozbawiła, dodatkowe dokumenty dotyczące fuzji, informacja o uprawomocnieniu wyroku i wyznaczenie daty rozprawy. Złapała za telefon i wybrała odpowiedni numer.
- Halo.
- Dzień dobry Malfoy tutaj Hermiona. Słuchaj dostałam dzisiaj list z wyznaczoną datą kolejnej rozprawy. Tak jak było mówione wyznaczono ją na czwartego sierpnia. Godzina dwunasta sala 15A.
- Najwyższa pora.
- Czy jest możliwość byśmy dzisiaj lub jutro się spotkali? Powinniśmy omówić kilka spraw związanych z rozprawą.
- Pasowałoby ci za godzinę?
- Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia w kancelarii – popatrzyła na papiery leżące na kupce – będę wolna gdzieś dopiero za dwie, trzy godziny.
- Jak zawsze zapracowana. Pracoholizm to choroba pani mecenas. W takim razie zapraszam na kolację. Będę czekał na ciebie pod kancelarią o dwudziestej. – zanim zdążyła coś odpowiedzieć rozłączył się. Odłożyła telefon i wróciła do pracy. Przed samą ósmą potrzebne dokumenty spakowała do teczki, a resztę schowała zabezpieczając szafkę odpowiednim zaklęciem. Czekając na windę zapinała guziki swojego szarego płaszczyka. Jak zawsze o tej godzinie w biurze nie było prawie nikogo. Kiedy wysiadła na parterze zauważyła w holu czekającego na nią mężczyznę.
- Dobry wieczór.
- Dobry wieczór. – uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Gotowa? – potwierdziła kiwnięciem głowy. Chciał zaprowadzić ją do auta. Ale zatrzymała się.
- Pojadę swoim. Nie będzie mi się potem chciało wracać tutaj z powrotem po auto.
- Dobrze w takim razie jedź za mną – wsiadł do samochodu i czekał, aż kobieta wyjedzie swoim samochodem z podziemnego parkingu należącego do kancelarii. Zaśmiał się widząc jak za jego samochodem staje identyczne BMW X7. Przejechali kilka przecznic bliżej ścisłego centrum Londynu, gdzie zaparkowali.
- Pani mecenas ma niezły gust, jeżeli chodzi o samochody.
- Pan też panie Malfoy. – roześmiali się, a on poprowadził ją w stronę restauracji. – No tak mogłam się tego spodziewać?
- Czego?
- Że przyprowadzisz mnie do jedne z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych restauracji w Londynie.
- Po prostu cenie luksus, wygodę i dobre jedzenie. - odźwierny otworzył drzwi, a Draco przepuścił ją przed sobą.
- Witamy w Restauracji Gordon Ramsey. O pan Malfoy jak miło pana znowu widzieć.
- Witam panie Robertson. Czy możemy dostać stolik?
- U nas zawsze znajdzie się stolik dla pana. Wcześniej pozwolą państwo, że zabierzemy państwa płaszczę
- Oczywiście – blondyn pomógł jej ściągnąć płaszcz i razem ze swoim oddał go młodemu chłopakowi, który odniósł okrycia do szatni.
- Proszę za mną. – poprowadził ich między stolikami na drugi koniec sali, gdzie w ustronnym miejscu stał wolny stolik. Odsunął  fotel dla brunetki, na którym usiadła. – Zaraz podam menu. – Kierownik sali się oddalił, a on patrzył jak kobieta przygląda się wnętrzu. Nigdy tu nie była. Słyszał wiele dobrego o tej restauracji, ale zdobycie tutaj rezerwacji graniczyło z cudem. Do tego wszystkiego ceny potraw były porażające. Wnętrze pomieszczenia urządzone było w jasnych kolorach, bieli, kremu oraz złota. Przy niewielkich stolikach ustawiono wygodne fotele z delikatnym kwiatowym motywem. Większe grupy mogły usiąść przy stolikach otoczonych półkolistymi kremowymi sofami przyozdobionymi małymi poduszeczkami zrobionymi z identycznego materiału jakim były pokryte fotele. Na wysokich czarnych, metalowych stojakach ustawiono kompozycje kwiatowe wykonane z jasnych kwiatów. Z niewidocznych głośników sączyła się cicha, przyjemna dla ucha muzyka. Po takiej ilości osób w jednym pomieszczeniu spodziewała się dużego gwaru, ale było nadzwyczaj spokojnie i cicho.
- Proszę bardzo oto karta menu. Panie Malfoy pozwoliłem sobie przynieść butelkę dziesięcioletniego Chateau Durfort-Vivens.
- Doskonale. Może pan od razu nalać. Zapewne jest jak zawsze wyśmienite – mężczyzna napełnił dwa kieliszki i odkładając butelkę na bok odszedł zostawiając ich samych. Hermiona z niedowierzeniem patrzyła na zawartość swojego kieliszka. Znała się dość dobrze na winach. Tego akurat nigdy nie piła, ale orientowała się, że kosztuje jakieś 80 – 90 funtów za butelkę. – Coś nie tak? – jej rozważania na ten temat przerwało pytanie blondyna.
- Nie. Wszystko w jak najlepszym porządku. – powąchała krwistoczerwoną ciecz. Wyczuła bez problemu nutkę jeżyn i czarnych porzeczek. Upiła łyk szkarłatnego trunku. Trzymając ja chwile w ustach z zaskoczeniem poczuła smak konfitur. Po przełknięciu jeszcze dość długo w ustach czuła jego smak. – Tylko tutejsze potrawy mają dość wysokie ceny.
- Są warte każdej ceny. Ja stawiam i nawet nie protestuj. – Chciała coś powiedzieć, ale widząc jego wzrok zrezygnowała. Zanim zaczęli rozmawiać na temat rozprawy zamówili potrawy. Dla niej ostrygi w sosie śmietanowym, dla niego befsztyk z polędwicy po angielsku z sosem chrzanowym. Po pierwszym kęsie Hermiona zrozumiała, dlaczego ta restauracja, chociaż tak droga jest tak bardzo oblegana. Jedzenie było doskonale doprawione, niemal rozpływająło się w ustach. Pieszcząc zmysły swoim smakiem, aromatem i delikatnością. Niczym najwspanialsza, najbardziej subtelna pieszczota. Draco odkroił kawałek swojego mięsa i wyciągnął widelec w jej stronę.
- Spróbuj. No nie patrz się tak na mnie, tylko spróbuj. – Nachyliła się i wzięła mięso do ust. Kropla sosu chrzanowego spadła na jej brodę. Starł ją kciukiem uśmiechając się do niej. Befsztyk był tak samo wyborny. Mięciutkie mięso, które dla kubków smakowych było niczym ambrozja bogów. Uśmiechnął się do niej widząc jej błogi wyraz twarzy.  W końcu się opanowała i przeszła do sprawy.
- Razem z informacją o rozprawie dostałam listę, a raczej namiastkę listy świadków drugiej strony. Bardzo mnie rozbawiła ich ilość.
- Kogo powołują?
- Dafne Greengras, Robert Thing oraz niejaka Lila Rell oczywiście to nie są wszyscy, ale Ethan zadbał by tożsamość innych świadków nie wyszła przed procesem. Zresztą ja zrobiłam to samo. – popatrzyła zdziwiona na mężczyznę, który cały czas się śmiał odkąd podała mu dane świadków. – Co cię tak bawi?
- To, że Dafne jest siostrą Astorii i moją szwagierką to wiesz, ale nie wiesz, kim jest Robert i Lilia. Robert to mój lokaj, a Lila jest pokojówka w mojej rezydencji.
- Dlatego ich podał, bo są najbardziej nieszkodliwi. Myśli, że nas tym zmyli. Dobra zostawmy świadków. Posłuchaj mnie uważnie. Musisz trzymać w sądzie nerwy na wodzy. Jestem w stu procentach pewna, że Ethan będzie chciał cię sprowokować. Musisz się zachowywać nadzwyczaj poprawnie. Nie wyrywaj się, jeżeli sąd nie udzieli ci głosu. Czym większe zrobisz wrażenie tym lepszą będziemy mieli pozycję. Zapewne Astoria będzie chciała zgrywać biedną skrzywdzoną kobietę, ale to się jej nie uda. Nic nie wie o tym, że mam pismo z Kopenhadzkiego szpitala. Nie spodziewa się też tego, kto będzie w szeregu naszych świadków.  Poprosiłam go by przyszedł do sądu o pierwszej. Dzięki temu ani twoja żona, ani jej siostrzyczka go nie zobaczą.
- Pani mecenas musze przyznać, ze jest pani niezłym strategiem.
- Dziękuję – uśmiechnęła się do niego delikatnie – Rozprawa to wojna, a sąd to pole bitwy.
- Za nasza pomyślność w procesieza niecałe dwa tygodnie. – podniósł kieliszek, a ona powtórzyła ten gest delikatnie dotykając brzegiem swojego kieliszka jego kieliszek.
***
Przez ostatnie dni chodziła zła jak osa. Na kogo? Na samą siebie. Nie rozumiała siebie, ani swojego postępowania. Tamta przygoda z Blaisem w jego gabinecie była jednorazowa. Czuła wtedy wściekłość i chciała wyładować ją na nim. Potem wydarzenie w składziku z lekarstwami. Myślała, że to był ostatni raz, ale nie. Od tamtej pory odwiedzili składzik jeszcze trzy razy. Wystarczyło, że spotkała go na korytarzu. Jedno spojrzenie i już wiedziała. Brała listę leków i wchodziła do pomieszczenia. Jakieś pięć, dziesięć minut później przychodził on. Zamykał drzwi i rzucając zaklęcie wyciszające zaczynał ją całować. Wtedy zapominała o zdrowym rozsądku. Zapominała o całym świecie, bo liczyła się tylko jego bliskość i pożądanie. Siedziała na parapecie w swojej sypialni i patrzyła na widok za oknem. W rękach trzymała kubek z herbatą, która już dawno wystygła. Myślała o tym wszystkim, co się dzieje z jej życie od czasu, kiedy wróciła do Londynu. Bracia zabiliby ją, jeżeli dowiedzieliby się, że uprawia seks z Zabinim. Pierwszy Avadę rzuciłby Ron. Wyrzuciła te myśli z głowy. Chłopaki nie mogą się o tym dowiedzieć. Nikt się o tym nie może dowiedzieć. Nie pojmowała jednego. Kiedy uprawiając seks z Harrym czy potem z Rebenem robiła to z miłości. Kochała ich. A teraz pojawił się Zabini, który doprowadza ją do szewskiej pasji, a seks z nim był nieziemski. I chyba to ją tak bardzo denerwowało. To, że było jej dobrze z tym wielkim, wstrętnym, chamskim orangutanem. Była wściekła na siebie też za to, że upadła tak nisko. Ona Ginnevra Molly Weasley sypia z własnym szefem. Koniec z tym, żadnego bliskiego kontaktu z Zabinim. Wstała i postawiał kubek z nietkniętą, zimną herbatą na parapecie tam, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała. Na przedpokoju ubrała kurtkę i wyszła zatrzaskując drzwi. Cichy trzask i po chwili była już w ciemnym zaułku niedaleko wejścia do szpitala świętego Munga. Zachowując ostrożność weszła do zamaskowanego budynku. Na korytarzach było spokojnie. Kiedy weszła na swój oddział zatrzymała się na chwilę przy kantorku pielęgniarek. Dowiedziała się czy przyjęto dzisiaj jakiś nowych pacjentów. Miała piętnaście minut do rozpoczęcia dyżuru, dlatego udała się do gabinetu lekarskiego gdzie przebrała się i włączyła ekspres do kawy. Pogoda dzisiaj nie rozpieszczała. Niskie ciśnienie i pochmurne niebo. Powodowały, że  głowa wydawała się jej taka ciężka. Przez co wiedziała, że na wieczornym dyżurze będzie śpiąca.
- Cześć Ginn
- Cześć Hannah. Jak dyżur?
- Dobrze. Na oddzielę nawet spokojnie. Gorzej z moją papierkową robotą. Ordynator ostatnio ma dużo spraw do załatwienia.
- I dlatego zwala pracę na ciebie.
- Nie. To są moje obowiązki, wykonuję swoja pracę. On swoją. Nigdy mi nie podrzuca swoich papierów. Sama wiesz, że jestem jego asystentką. Dobra wracam do domu, bo jestem padnięta. Pa.
- Do jutra – z zadowolenie uświadomiła sobie, że jeżeli Han pracowała cały dzień z Zabinim to on też zapewne już skończył prace i wrócił do domu. Z uśmiechem wyszła z gabinetu by odwiedzić swoich pacjentów. Kiedy wychodziła z ostatniej sali napotkała jego wzrok. Przeklęła pod nosem swój pech. Szedł z naprzeciwka. Wystarczyło tylko jego jedno spojrzenie by wszystkie postanowienie panny Weasley poszły w odstawkę, ale starała się być silna. Już po chwili stojąc w składziku słyszała jak zamyka drzwi i rzuca zaklęcie wyciszające. Nie widziała, ale potrafiła wyczuć jak powoli zbliża się do niej. Złapał ja za rękę i odwrócił w swoją stronę. Popatrzył na nią, a ona zatopiła się w jego ciemnych oczach. Powtarzała sobie w głowie, że nie powinna tego robić. Zaczął ją całować ściągając fartuch.
- Zabini…my… - starała się mówić pomiędzy jednym, a drugim pocałunkiem – nie powinniśmy. Przestań – jej czyny zaprzeczały słowa. Jeszcze mocniej do niego przywarła.
- Tak…wiem, ale…mam…to…gdzieś. Chcę…cię..tu…i…teraz. – po chwili pomieszczenie wypełniło się jękami, westchnieniami, a z czasem nawet pojedynczymi krzykami panny Weasley. Nikt po drugiej stronie drzwi nawet nie przypuszczał, co się dzieje za tymi zwykłymi, brązowymi, drewnianymi drzwiami i nikt miał się nie dowiedzieć.

1 komentarz:

  1. Wiesz Karola? Zazdroszczę ci talentu i tego, że tak wszystko opisujesz. Czytając ten rozdział oczami wyobraźni widziałam restauracje, w której byli Hermiona z Draco. Naprawdę szkoda, że już nie piszesz :(

    OdpowiedzUsuń