czwartek, 24 maja 2012

who I am - odc. 1


Londyn lipiec 1998r.
Świat magii powoli wracał do równowagi po wojnie, jakie stoczyło ze sobą dobro i zło. Duża część uczniów postanowiła dokończyć przerwaną edukację. Do tej grupy zaliczała się też ona. Postanowiła postąpić tak z dwóch powodów. Pierwszy to chęć skończenia edukacji i uzyskanie pełnego wykształcenia. Drugi by nie siedzieć samej w domu. Modyfikując rodzicom pamięć wiedziała, co się może zdarzyć. Zdawała sobie sprawę, że zaklęcie może nie cofnąć się i rodzice nigdy więcej nie będą jej pamiętać. Tak właśnie się stało. Odnalazła ich w Australii, ale pomimo różnych prób nie poznali jej. I to było najgorsze. Teraz została sama, bez rodziny. Państwo Weasley zapraszali ją na wakacje do Nory, ale podziękowała i odmówiła. Zapewniając, że wszystko jest w porządku i że spotka się z nimi i Harrym na peronie pierwszego września. Chciała mimo wszystko pobyć w domu. Jedynym miejscu, które najbardziej przynosiło wspomnienia. Szła Pokątną niosąc kilka książek, które zakupiła w Esach i Floresach. Niespodziewanie ktoś ją potrącił, a książki wypadły jej z rąk.
- Przepraszam bardzo to moja wina, zamyśliłam się – usłyszała damski głos, kiedy schyliła się by je pozbierać.
- Nic się nie stało – wyprostowała się i popatrzyła na stojąca przed nią szatynkę. Kobieta miała na oko czterdzieści lat. W tym momencie w jej ciemnych oczach gościło zdziwienie.
- Mia?
- Nie. Pomyliła się pani
- Mia, kochanie.
- Mówiłam już, że pomyliła mnie pani z kimś. Nazywam się Hermiona nie Mia. Przepraszam, muszę już iść – odwróciła się i zostawiła zszokowaną kobietę za sobą.

- Alessandro! Alessandro znalazłam ją – wpadła jak burza do salonu, gdzie siedział jej mąż.
- Kogo kochanie?
- Znalazłam naszą córkę. Znalazłam Mie – rozpłakała się ze szczęścia

Siedziała w kuchni czytając poranną gazetę przy kubku kawy, kiedy w domu rozległ się dźwięk dzwonka zamontowanego przy drzwiach frontowych. Wstała i przechodząc przez hol otworzyła je. Na progu stał elegancko ubrany mężczyzna.
- Panna Granger?
- Tak. A pan?
- Nazywam się Thomas Vinter i jestem pracownikiem ministerstwa magii. Czy moglibyśmy chwilę porozmawiać?
- Tak, oczywiście. Proszę wejść. – Nie rozumiała, o co może chodzić, ale zaprowadziła mężczyznę do salonu. Gdzie wskazała mu fotel, a sama usiadła na sofie..
- Panno Granger przychodzę tutaj w dość nietypowej sprawie. Proszę mi powiedzieć, gdzie są pani rodzice? – i w taki oto sposób rozpoczęła się jej najdziwniejsza rozmowa w życiu.
- … ale to niemożliwe. Przecież tłumaczyłam to już panu.
- Wszystko się wyjaśni w swoim czasie panno Granger. – wstał i pożegnawszy się opuścił jej dom. Przez pół godziny siedziała bez ruchu zdziwiona tym, co przed chwila zaszło. Kiedy się otrząsnęła wstała i ruszyła schodami prowadzącymi na górę. Wiedziała, że najważniejsze dokumenty ojciec trzyma w sejfie schowanym za obrazem w gabinecie. Nigdy do niego nie zaglądała. Szanowała to, że były to ich dokumenty i sprawy, ale tym razem musiała to zrobić. Weszła do niewielkiego pomieszczenia wyłożonego drewnem. Na ścianie za starym mahoniowym biurkiem wisiał obraz Ernesta Grangera, jej pradziadka. Zdjęła go delikatnie ze ściany i odłożyła na bok. Popatrzyła na niewielki sejf z cyfrową klawiaturą zamontowany w ścianie. Zaczęła wpisywać każdy kod, jaki przyszedł jej do głowy. Po 14 razie usłyszała ciche pyknięcie i stalowe drzwiczki otworzyły się. Przeglądała papiery, które wyciągała ze środka. Umowy kupna domu, ważniejsze rachunki, akt małżeństwa itp. rzeczy. Na samym końcu znalazła białą teczkę. Kiedy ją otworzyła z niedowierzenia usiadła na fotelu, który stał przy biurku. Wpatrywała się pustym wzrokiem w urzędowe pismo:
Londyn,05.06. 1982r            
Orzeczenie sądu w sprawie adopcji
Sąd Rejonowy w Londynie, przyznaje prawa adopcyjne Hermiony X, Państwu Jean i Theodorowi Granger. Z dniem orzeczenia, Państwo Granger zostają pełnoprawnymi opiekunami dziecka…

Nie czytała dalej. Nie była w stanie. Po jej policzkach płynęły strużki łez. Kiedy się trochę uspokoiła zaczęła przeglądać resztę dokumentów z teczki. Były to wszystkie dokumenty dotyczące jej adopcji. Nie rozumiała jak jej kochani rodzice mogli jej to zrobić. Jak mogli nie powiedzieć jej, że została adoptowana? Kolejne dni były jednymi z jej najgorszych dni w życiu pomijając ten, w którym uświadomiła sobie, że Grangerowie nie odzyskają pamięci. Snuła się po domu niczym cień, rozmyślając o całej tej sytuacji. Dopiero teraz dochodziły do niej fakty, na które nie zwracała uwagi. Tak naprawdę nie była podobna do żadnego z rodziców, ale zawsze myślała, że może odziedziczyła cechy po dziadkach, których nie znała. Nigdy nie zastanawiała się, dlaczego nie ma ani jednego zdjęcia, kiedy jest młodsza. Pierwsze zdjęcia, które były w rodzinnym albumie, uwieczniły Hermionę, która miała około 3 lat. Trzy dni później postanowiła dowiedzieć się więcej. Zabierając teczkę z dokumentami udała się do domu dziecka, którego adres znalazła w dokumentach. Kiedy stanęła przed starym wiktoriańskim budynkiem przeżyła kolejny szok. Nigdy nie przywiązywała uwagi do snów, ale teraz dobrze wiedziała, że budynek, przed którym stoi, to budynek z jej snów. Zdarzało się, że czasami pojawiał się w jej snach, a potem sala pełna dzieci. Z duszą na ramieniu weszła do środka. Kobieta na portierni skierowała ją do sekretariatu, by stamtąd trafić do gabinetu dyrektorki. Była to starsza pani o siwych włosach z dobrodusznym uśmiechem na twarzy.
- Nazywam się Hermiona Granger…
- Wyrosłaś na piękną kobietę Hermiono – przerwała jej dyrektorka
- To pani mnie pamięta?
- Pamiętam każde dziecko, które tutaj trafiło. Co cię do mnie sprowadza?
- Ja…ja niedawno dowiedziałam się, że jestem adoptowana. Chciałabym się czegokolwiek dowiedzieć, a nie mam, kogo o to zapytać.
- Rozumiem – staruszka kiwnęła głową i wstała podchodząc do szafki. Wyciągnęła jeden z grubych segregatorów i wróciła na miejsce. Otworzyła go przerzucając kilka stron. – Jest. – Wyjęła plik kartek i podała go dziewczynie. – Pamiętam noc, kiedy trafiłaś do naszego ośrodka. Byłaś małą zagubioną dziewczynką, która wszystkiego się bała.
- Jak to się stało, że tutaj trafiłam? – przerwała kobiecie. Kiedy ona znowu zaczęła mówić Hermiona przeglądała papiery.
- Do tego wszystkiego doszło w kwietniu 1981roku. Jakaś kobieta znalazła cię na swoich polach. Byłaś brudna, przemoczona, głodna i zapłakana. Zadzwoniła po policję, która zabrała cię do pogotowia opiekuńczego, gdzie się tobą zajęli. Lekaż stwierdził, że jesteś zdrowa, jedynie trochę wyczerpana. Ocenił, że masz jakieś 2 lata. Przez prawie 2 miesiące szukano twoich rodziców, ale nikogo nie znaleźli. Ty po miesiącu od trafienia do pogotowia opiekuńczego, zostałaś przywieziona tutaj do domu małego dziecka. Nie znano twojego imienia, dlatego pracownice pogotowia dały ci na imię Hermiona. Czas mijał, a nikt się po ciebie nie zgłosił. W sierpniu tego samego roku zgłosiło się do nas młode małżeństwo. Z powodu bezpłodności kobiety, nie mogli mieć dzieci. Obojętne im było czy adoptują chłopca, czy dziewczynkę chcieli tylko mieć małą istotkę, którą pokochają całym sercem. Kiedy wychodzili z mojego gabinetu, wpadłaś niechcąco na panią Granger i przewróciłaś się. Zamiast się rozpłakać ty siedząc na podłodze popatrzyłaś na nią przekrzywiając zabawnie głowę i szeroko się uśmiechając. Tym jednym uśmiechem zdobyłaś jej serce. Od tego momentu nie chciała, żadnego innego dziecka. Sprawa była trudna, bo nikt nie wiedział, kim są twoi rodzice i co zrobić w tym wypadku z prawami rodzicielskimi. Ale Jean i Theodor byli zdeterminowani i walczyli o ciebie. Dopiero prawie po roku, sąd przyznał im prawa rodzicielskie. I oto cała opowieść. – siedziała chwilę w ciszy analizując jej słowa. Porozmawiały jeszcze chwilę, po czym Hermiona wyszła. Z bocznej uliczki teleportowała się do centrum Londynu. Przeszła z zaułka na odpowiednią ulice i weszła do budki telefonicznej. Wykręciła specjalny numer i podała przyczynę wizyty. Po chwili będąc już w Ministerstwie Magii skierowała się na odpowiednie piętro. Podeszła do drzwi i zapukała.
- Proszę – otworzyła je i weszła do środka. W małym biurze ustawiono dwa biurka. Przy jednym z nich siedział Thomas Vinter. – Panna Granger, co panią do mnie sprowadza?
- Chciałam porozmawiać o moich biologicznych rodzicach – usiadła na wskazanym przez mężczyznę krześle.
- W końcu pani mi uwierzyła? – uśmiechnął się delikatnie do kobiety.
- Raczej nie panu tylko temu – na biurko rzuciła teczkę z dokumentami – Oraz opowieści dyrektorki mugolskiego bidula. – mężczyzna wziął papiery i zaczął je przeglądać.
- Rozumiem. Proponuję byśmy zrobili teraz test, dowiemy się wtedy czy państwo, którzy się do mnie zgłosili są pani rodzicami.
- Rodzicami biologicznymi. – wypowiedziała to kładąc nacisk na ostatni wyraz. Dla niej prawdziwymi rodzicami byli Grangerowie. Pomimo tego, że ukryli przed nią prawdę to kochała ich ponad wszystko. Wyszła z mężczyzną na korytarz i ruszyła za nim do windy.

3 komentarze:

  1. Zaczynam czytać. Jest świetnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie zaczyna się ciekawie, więc zaczynam czytać :) Fryma

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz świetny styl pisania. Ciekawie się zapowiada.

    OdpowiedzUsuń