środa, 23 maja 2012

two-halves 8.


- Tak, ale to moja praca. Powinnam jak najszybciej ją wykonać i wracać do Londynu. Nigdy nie mieszałam sfery prywatnej z sferą zawodową i nie zamierzam tego robić.
- Wiesz? Nic się nie zmieniłaś. O przepraszam zmieniłaś się, ale nie pod względem pracy. Zawsze godzinami przesiadywałaś w bibliotece, nie robiąc nic innego. Mam na to wszystko rozwiązanie. Zwalniam cię.
- Zwalniasz mnie? To jakiś absurd. W takim razie, po co ja się tu fatygowałam? – zła zamknęła torbę i złapała za jej rączkę. Poświęca swój czas, zaniedbując innych klientów, a ten wyskakuje jej ze zwolnieniem. Nikt tak z nią nie postępuję i nie będzie postępować. Ona sobie na to nie pozwoli.
- Granger odłóż tą torbę – zaśmiał się, czym zbił ją z tropu – Dalej jesteś narwana jak nie wiem, co. Zwalniam cię dzisiaj. Jutro rano znowu cie zatrudnię. Tym oto sposobem nie możesz mówić, że masz pracę. – osłupiała i odłożyła torbę.
- Ty nie jesteś normalny.
- Dziękuję za komplement. Chodź – złapał ją za rękę wyciągając z pokoju. Dziwnie się czuła idąc korytarzem, trzymając Malfoya za rękę. Puścił jej dłoń dopiero wtedy, kiedy otworzył przed nią drzwi wyjściowe. Na zewnątrz uderzyło w nią gorące powietrze. Poczuła wielką różnicę temperatur. Grube kamienne mury rezydencji nie dopuszczały do środka ciepłego powietrza, dzięki czemu w środku było przyjemnie chłodno. Kiedy przybyli tutaj rano było ciepło, ale teraz po tak niedługim czasie temperatura urosła, a słońce pięło się coraz wyżej po niebie.
- Draco przecież my się ugotujemy.
- Spokojnie, winnica jest tak zaplanowana, by winoroślą dawały jak najwięcej cienia.
Miał rację, drużki między roślinami były zacienione, jedynie pojedyncze promienie słońca przebijały się przez zielone liście. Winnica naprawdę była ogromna, jeżeli spacerowałaby po niej sama zapewne zgubiłaby się. Wielki obszar porośnięty winoroślą, równe drużki wydzielone przez linki, po których pięły się rośliny. W miejscu, gdzie zbiegały się ścieżki stworzono placyki, na których wybudowane z białego kamienia obrośniętego przez lata mchem, małe domki dla pracowników. Gdzie mogli spokojnie odpocząć od słońca i żaru. Gdzieniegdzie nad ich głowami rozciągał się łukowaty stelaż opleciony pnączami winogrona, tworzący niezwykły tunel. Była zachwycona tym widokiem, nie sądziła, że zwykła winnica może tak ją zachwycić. Zwykłe miejsce, mające swój urok. Jedno z tych w którym będąc zapominasz o czasie i różnych sprawach.
- Skąd tak świetnie znasz tą winnice?
- Kiedyś bardzo często tutaj przyjeżdżałem i włóczyłem się godzinami po tych drużkach. Poznałem ja od podszewki. Nie raz też pomagałem przy zbiorach.
- Za pomocą magii praca chyba szybko idzie.
- Magia nie wchodzi tutaj w grę. Za jej pomocą można zniszczyć owoce, dlatego wszystko zbiera się ręcznie– zaskoczył ją, nie sądziła, że wielki panicz Malfoy skala się jakąkolwiek pracą fizyczną. – No nie patrz tak na mnie, pracowałem, chyba nic w tym dziwnego.
- Senhor Malfoy, senhor Migeule Estedo pede para o almoco (port: Panie Malfoy, pan Migule prosi państwa na obiad) – koło nich pojawił się lokaj. Hermiona podziwiała tych ludzi. Jej na znalezienie kogoś w tej winnicy zeszło by zapewne jakiś tydzień.
- Obrigado Pedro, acabado de chegar (port: Dziękuje, zaraz przyjdziemy) – lokaj szybko się oddalił.
- O czym rozmawialiście? Bo zrozumiałam tyle, że to ma coś wspólnego z Migeule  – czuła się niekomfortowo, kiedy nie rozumiała ich rozmowy.
- Migeuel zaprosił nas na obiad. Powiedziałem, że zaraz przyjdziemy.
- Obiad? Przecież jeszcze nie ma południa. – zaczął się śmiać. Zdziwiona popatrzyła na niego.
- Jest 16.
- Co?! – popatrzyła na zegarek. Miał rację była 16. Przez to wszystko nie zauważyła jak szybko zleciał czas. Nie czuła głodu, bo Draco kilkokrotnie zrywał kiść winogron i podawał ją jej. Za każdym razem smakowały inaczej, raz były słodkie niczym mód i soczyste. Inne małe i kwaśne powodowały, że twarz wykrzywiała się w grymasie. Zaskakiwały ją różnorodnością smaków. Nie sądziła, że jest tak wiele odmian winogron. Jak dowiedziała się z jego opowieści winnica została podzielona na 5 sektorów. W każdym z nich rośnie inny szczep winorośli, z których przyrządza się różne rodzaje wina. 20 minut później doszli do domu. Hermiona udała się na górę do pokoju, który zajęła po przyjeździe. Kiedy umyła dłonie i przebrała krótkie spodenki na czarne długie spodnie zeszła na dół do jadalni. Było to duże pomieszczenie. Drewniana podłoga współgrała z jasnymi ścianami. Sam środek jadalni zajmował wielki stół z 24 rzeźbionymi krzesłami, obitymi czerwoną satyną. Na suficie wisiały 2 kryształowe żyrandole. A ściany zdobiły starodawne obrazy.
- Nie ruszają się, dzięki czemu zaoszczędzają mi wiele niechcianych pytań.
- Słucham? – odwróciła się w stronę właściciela domu.
- Wszystkie obrazy są mugolskie, by moi kontrahenci nie dostali zawału. – jej zszokowana mina rozbawiła go. – Bo musi Senhora wiedzieć, że ja i wszyscy pracujący w tym domu należymy do świata magii.
- Właśnie nad tym się zastanawiałam odkąd pana poznałam.
- Mam prośbę do Senhora, czy może Senhora zwracać się do mnie po imieniu?
- Oczywiście. Pod warunkiem, że pan również będzie się do mnie zwracał po imieniu.
- Migeule
- Hermiona – uścisnęła jego wyciągnięta dłoń i posłała czarujący uśmiech.
- Może skończcie te uprzejmości i zabierzmy się do jedzenia?
- Ty zawsze jesteś taki niecierpliwy. Proszę – odsunął krzesło dla Hermiony, na którym usiadła.
- Dziękuję.
Kiedy zajęli miejsca na stole pojawiły się potrawy. Większość z nich była rybna.
- Mam nadzieję, że lubisz ryby Hermiono. Mój lokaj do południa był na połowach i jak widać szczęście mu dopisało.
- Nie mam nic przeciwko rybą. – nałożyła sobie niewielka porcję sałatki z dodatkiem ugotowanej ryby pokrojonej w małe kawałki. Gospodarz wstał na chwile od stołu, by przynieść butelkę wina.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakować – zwrócił się do kobiety. W tym momencie usłyszał chrząkniecie Dracona  - Ciebie się nie pytam, bo ty wypijesz każde wino z mojej winnicy, nieważne, jakie bym ci podał.
- Po prostu lubię wszystkie twoje wina – mężczyzna poczuł się lekko urażony wypowiedzią przyjaciela.
Kiedy Hermiona zobaczyła etykietę na butelce zaśmiała się.
- Bartolomeu Branco Meio Seco. – zaskoczony Migeule popatrzył na siedząca obok niego kobietę.
- Skąd wiesz?
- To moje ulubione wino. – w tym momencie blondynowi przypomniało się, że właśnie to wino kobieta zamówiła w czasie ich spotkania w restauracji.
- Bardzo mnie to cieszy, bo to wino sam produkuję. – kiedy nalał trunku do kieliszków zabrali się za jedzenie. Po skończonym posiłku Portugalczyk zaprosił ich do salonu. Rozsiedli się wygodnie na wielkich fotelach w stylu wiktoriańskim, a Migeule wyciągnął kolejną butelkę wina. Tym razem słodkiego czerwonego, którego Hermiona nigdy nie piła. Kiedy wzięła kieliszek do ręki przyglądnęła się barwie trunku. Intensywnie czerwona niczym krew z fioletowymi refleksami. Kiedy nachyliła się nad kieliszkiem poczuła zapach winogron wymieszany z owocami leśnymi. Gdy zamoczyła usta, zaskoczył ją mieszanką winogron, owoców leśnych i tym, czego nigdy by się nie spodziewała, czyli smakiem wanilii i czekolady. Smak ten czuła długo po przełknięciu wina. Pozytywnie zaskakiwało swoim smakiem i aromatem. Do wieczora siedzieli rozkoszując się trunkiem i rozmawiając. Migeule opowiedział jej o miasteczku, oni za to wytłumaczyli mu, co sprowadza ich do Portugali. Siedziała patrząc przez okno na zachodzące słońce. Wstała i wyszła na taras. Czerwono pomarańczowe promienie zachodzącego słońca igrały z zielonymi liśćmi winogron. Przymknąwszy oczy do uszu dochodzi szum morza, które w oddali gra falami tylko sobie znany utwór, a wiatr niesie go na swoich skrzydłach w najdalsze zakątki miasteczka. Czym niżej słońce chyli się ku zachodowi, to do tej wieczornej muzyki przyłącza się coraz więcej cykad. Które swoim rytmicznym dźwiękiem, potrafią wprawić człowieka w nostalgie. Jest to świat całkiem inny, niż ten znany, na co dzień. Czas tu płynie własnym torem, a mieszkańcy nie rzucają się w tak dobrze znany światu wyścig szczurów. Nie słychać warkotu silników i dźwięku klaksonów aut, które stoją w korku. Człowiek czuję się tutaj jakby trafił na inną planetę, tak odległą od prawdziwego świata. Słyszała jak jej towarzysze rozmawiają po portugalsku. Wróciła do środka.
- Muito bom cam a mulher (port: Bardzo ładna z niej kobieta)
- Eu não posso negar. Quando eu a vi alguns anos mais tarde, ele não podia acreditar que isso mudou. Se você viu, há alguns anos. Agora, e uma vez o céu ea terra. (port: Nie mogę zaprzeczyć. Kiedy zobaczyłem ją po kilku latach sam nie mogłem uwierzyć, że tak się zmieniła. Gdybyś widział ją kilka lat temu. Teraz, a kiedyś to niebo, a ziemia.) – Draco zaśmiał się do przyjaciela
- Przepraszam, ale czy moglibyście przejść na angielski? Dziwnie się czuję, kiedy nie wiem, o czym mówicie. – Hermiona przerwała im interesującą rozmowę.
- Wybacz, to takie nasze przyzwyczajenie. Sprawdzam, czy Draco jeszcze pamięta jak się mówi w moim języku. Rozmawialiśmy o zmianach, jakie od ostatniej jego wizyty nastąpiły w eksporcie wina. Nic ciekawego. Może ci jeszcze dolać? – podszedł do niej z butelką i uzupełnił jej kieliszek. Może, wszystko byłoby w porządku i uwierzyłaby w te słowa, ale nie podobał jej się ten lekko ironiczny uśmiech, który Draco posłał w stronę gospodarz. Pewny, że kobieta go nie zauważy.
Dzień zapowiadał się upalnie. Schodząc po schodach czół zapach świeżo zaparzonej kawy.
- Olá, onde estão todos os (port: Dzień dobry, gdzie są wszyscy?) – w jadalni nie było nikogo oprócz pokojówki, która nakrywała stół do śniadania.
- Bom dia senhor. Senhor Migeule acabado de descer. Um companheiro do Sr. wszła cerca de três horas atrás (port: Dzień dobry Panie Draco . Pan Migeuel zaraz zejdzie na dół. A pana towarzyszka wyszła jakieś trzy godziny temu)
- O cześć Migeule nie wiesz, gdzie wyszła Hermiona?
- Widziałem tylko jak biegnąc mijała bramę winnicy – Malfoy zgłupiał, nic z tego nie rozumiał. Gdzie jej się tak śpieszyło? Dlaczego nic nie powiedziała? Z lekkim mętlikiem w głowie usiadł do stołu. Nie zdążył nalać kawy do filiżanki, gdy do jadalni weszła kobieta, o której myślał.
- Przepraszam za spóźnienie na śniadanie. Wezmę tylko szybki prysznic i już do was schodzę. – stała w progu jadalni, ubrana w spodnie dresowe i koszulkę bokserkę. Dostrzegł na jej nadgarstku pulsometr, a na twarzy delikatne kropelki potu. Wyglądała tak inaczej, a jednak miała w sobie ta elegancję, którą dostrzegł już przy ich pierwszym spotkaniu po latach.  15 minut później zeszła na dół ubrana w elegancką, a zarazem zwiewną sukienkę. W tym momencie znowu wyglądała jak profesjonalna pani adwokat. Po śniadaniu, które dla niej składało się z samej kawy zaczął się ciężki dzień pracy. Po przeglądnięciu papierów z pomocą Draco wykonała masę telefonów. Następnym krokiem był wyjazd do Lizbony, gdzie umówili się z starszą kobietą, która mogła im pomóc.
W Anglii padał rzęsisty deszcz. Typowa angielska pogoda, od której odzwyczaiła się przez czas, kiedy mieszkała na innym kontynencie. Z drugiej strony tęskniła za tą deszczową pogodą.  W Afryce dominowała susza. Gorący wiatr nosił ziarenka piasku na duże odległości. Oblepiając wszystko, co stawało na jego drodze. Powodując to, że drobinki wbijały się w skórę, wpadały do oczu. Gęste suche, powietrze utrudniało oddychanie, a ostre słońce paliło skórę. Dlatego teraz z radością patrzyła jak krople deszczu spływają po szybie. Łącząc się w swoim tańcu. Tworząc malowidło, niczym artysta tworzy swoje arcydzieło kolejnymi pociągnięciami pędzla. Przed chwilą weszła do szpitala i teraz siedząc w pokoju magomedyków patrzyła na padający za oknem deszcz. Była zła. Zabini wymyślił sobie, że bez niego nie może chodzić  na obchód i tym bardziej badać pacjentów. Jak to określił „z powodu nie poznania jeszcze wszystkich przepisów i reguł obowiązujących w szpitalu”. Do tego nie mogła wdrażać się do pracy z nikim innym oprócz niego. Była na niego wściekła. Miała ochotę urwać mu ten jego zarozumiały łeb. Jeszcze bardziej denerwowało ją to, że musiała sama przed sobą przyznać się, że ten cholerny ordynator ją pociągał pomimo czasu, jaki minął od pamiętnej nocy w Hogwartcie.  
- O Weasley jakaś ty punktualna.
- Za to ty jesteś spóźniony Zabini. – z niechęcia popatrzyła na mężczyznę, który stał w drzwiach. Wysoki, dobrze zbudowany, wysportowane ciało podkreślone odpowiednim ubraniem, ciemniejsza karnacja, czarne jak węgiel oczy i zniewalający uśmiech. Tak Blaise Zabini działał na kobiety i dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale ona starała się być obojętna na jego urok. Raz już się sparzyła i nie chciała tego powtórnie spróbować.
- Idziemy? – kiwnęła głową i wstając z parapetu wyszła na korytarz. Przechodząc obok niego, kiedy przepuszczał ją w drzwiach poczuła znajomy zapach męskich perfum, który do dziś dzień pamiętała pomimo upływu lat. Przymknęła oczy, by po chwili się opanować. Patrzył na tą niziutką rudowłosa kobietę. Bawiło go to jak się na niego wściekała. Jego zdaniem robiła się wtedy seksowna jak nigdy. To wszystko przez jej temperament. Już w szkolę była ognista. Ciarki przechodziły mu na myśl o tym, jaka może być teraz.
- Ziemia do Zabiniego! Zabini słyszysz mnie? – zamachała mu ręką przed oczami. Otrząsnął się z zamyślenia. – Mamy pracować, a nie bujać w obłokach. Pytałam się, co sądzisz o tym by Tinie podać wyciąg z jadu smoczego i skrzydeł motyla? – popatrzyła w stronę czternastoletniej dziewczyny
- Można spróbować, jeżeli zadziała nie będziemy musieli uciekać się do bardziej drastycznych rozwiązań. Proszę podać pacjentce eliksir 2 razy dziennie po łyżce – zwrócił się do towarzyszącej im w czasie obchodu magopielęgniarki. Nie odpowiedziała nic na jego polecenie, tylko skrzętnie zanotowała to na jednym z pergaminów. Przeszli do kolejnej sali. Z zaciekawieniem patrzyła jak Blaise z największa delikatnością, jaką się dało badał trzyletniego chłopczyka. Po obchodzie wrócili do pokoju. Kobieta ściągnęła fartuch i odwiesiła na wieszak, mężczyzna poszedł za jej przykładem. Z radością zauważyła, że ktoś zaparzył cały dzbanek kawy. Wyciągnąwszy z szafki kubek złapała za niego i nalewając kawy zwróciła się do mężczyzny.
- Powiedź mi Zabini, kiedy będę mogła sama robić obchód i badać pacjentów bez twojej obecności.
- Jak stwierdzę, że nadszedł czas – poczuła zapach jego perfum i ciepły oddech na karku. Nie wiedziała nawet, kiedy do niej podszedł. Odwróciła się do niego. Odebrał z jej rąk kubek i odstawił na stolik. Patrzyła w te czarne oczy nie mogąc nic z nich odczytać. Obrucił ją, łapiąc w pasie i przyparł do szafki na ubrania. Nie zwracając na nic uwagi zachłannie zaczęli się całować. Nie rozumiała siebie, wiedziała jak to się najprawdopodobniej skończy, ale z drugiej strony tak bardzo tego chciała. Jej drobne dłonie zaczęły rozpinać guziki jego koszuli, kiedy nagle odskoczyli od siebie jak oparzeni. Dziewczyna szybko się poprawiła i podniosła kubek ze stolika, on pozapinał rozpięte guziki. Zaraz po tym do pomieszczenia wszedł Luis. To jego kroki słyszeli.
- Cześć, co słychać? Ginny jak ty ładnie wyglądasz.
- Dziękuję – lekko skrępowana uśmiechnęła się do niego, przy okazji łapiąc lekko poirytowane spojrzenie byłego ślizgona.
- Ja wracam do siebie, robota papierkowa czeka. Weasley o 14 idziemy na kolejny obchód.
- Blaise jak masz dużo pracy, ja chętnie zabiorę ją na obchód.
- Nie. Ruda chodzi na obchód ze mną i zajmuję się tylko moimi przypadkami – opanował się upominając samego siebie w myślach, by nie zacząć warczeć. Wyszedł z pokoju nic więcej nie mówiąc.  

1 komentarz:

  1. Coraz bardziej podoba mi się taki Draco :) No i Zabini z Weasley! Czyżby Diabeł był zazdrosny? :D

    OdpowiedzUsuń