-
Tak, ale to moja praca. Powinnam jak najszybciej ją wykonać i wracać do
Londynu. Nigdy nie mieszałam sfery prywatnej z sferą zawodową i nie zamierzam tego
robić.
-
Wiesz? Nic się nie zmieniłaś. O przepraszam zmieniłaś się, ale nie pod względem
pracy. Zawsze godzinami przesiadywałaś w bibliotece, nie robiąc nic innego. Mam
na to wszystko rozwiązanie. Zwalniam cię.
-
Zwalniasz mnie? To jakiś absurd. W takim razie, po co ja się tu fatygowałam? –
zła zamknęła torbę i złapała za jej rączkę. Poświęca swój czas, zaniedbując
innych klientów, a ten wyskakuje jej ze zwolnieniem. Nikt tak z nią nie
postępuję i nie będzie postępować. Ona sobie na to nie pozwoli.
-
Granger odłóż tą torbę – zaśmiał się, czym zbił ją z tropu – Dalej jesteś
narwana jak nie wiem, co. Zwalniam cię dzisiaj. Jutro rano znowu cie zatrudnię.
Tym oto sposobem nie możesz mówić, że masz pracę. – osłupiała i odłożyła torbę.
-
Ty nie jesteś normalny.
-
Dziękuję za komplement. Chodź – złapał ją za rękę wyciągając z pokoju. Dziwnie
się czuła idąc korytarzem, trzymając Malfoya za rękę. Puścił jej dłoń dopiero wtedy,
kiedy otworzył przed nią drzwi wyjściowe. Na zewnątrz uderzyło w nią gorące
powietrze. Poczuła wielką różnicę temperatur. Grube kamienne mury rezydencji
nie dopuszczały do środka ciepłego powietrza, dzięki czemu w środku było
przyjemnie chłodno. Kiedy przybyli tutaj rano było ciepło, ale teraz po tak
niedługim czasie temperatura urosła, a słońce pięło się coraz wyżej po niebie.
-
Draco przecież my się ugotujemy.
-
Spokojnie, winnica jest tak zaplanowana, by winoroślą dawały jak najwięcej
cienia.
Miał
rację, drużki między roślinami były zacienione, jedynie pojedyncze promienie
słońca przebijały się przez zielone liście. Winnica naprawdę była ogromna,
jeżeli spacerowałaby po niej sama zapewne zgubiłaby się. Wielki obszar
porośnięty winoroślą, równe drużki wydzielone przez linki, po których pięły się
rośliny. W miejscu, gdzie zbiegały się ścieżki stworzono placyki, na których
wybudowane z białego kamienia obrośniętego przez lata mchem, małe domki dla
pracowników. Gdzie mogli spokojnie odpocząć od słońca i żaru. Gdzieniegdzie nad
ich głowami rozciągał się łukowaty stelaż opleciony pnączami winogrona,
tworzący niezwykły tunel. Była zachwycona tym widokiem, nie sądziła, że zwykła
winnica może tak ją zachwycić. Zwykłe miejsce, mające swój urok. Jedno z tych w
którym będąc zapominasz o czasie i różnych sprawach.
-
Skąd tak świetnie znasz tą winnice?
-
Kiedyś bardzo często tutaj przyjeżdżałem i włóczyłem się godzinami po tych
drużkach. Poznałem ja od podszewki. Nie raz też pomagałem przy zbiorach.
-
Za pomocą magii praca chyba szybko idzie.
-
Magia nie wchodzi tutaj w grę. Za jej pomocą można zniszczyć owoce, dlatego
wszystko zbiera się ręcznie– zaskoczył ją, nie sądziła, że wielki panicz Malfoy
skala się jakąkolwiek pracą fizyczną. – No nie patrz tak na mnie, pracowałem,
chyba nic w tym dziwnego.
-
Senhor Malfoy, senhor Migeule Estedo pede para o almoco (port: Panie Malfoy,
pan Migule prosi państwa na obiad) – koło nich pojawił się lokaj. Hermiona
podziwiała tych ludzi. Jej na znalezienie kogoś w tej winnicy zeszło by zapewne
jakiś tydzień.
-
Obrigado Pedro, acabado de chegar (port: Dziękuje, zaraz przyjdziemy) – lokaj
szybko się oddalił.
-
O czym rozmawialiście? Bo zrozumiałam tyle, że to ma coś wspólnego z
Migeule – czuła się niekomfortowo, kiedy
nie rozumiała ich rozmowy.
-
Migeuel zaprosił nas na obiad. Powiedziałem, że zaraz przyjdziemy.
-
Obiad? Przecież jeszcze nie ma południa. – zaczął się śmiać. Zdziwiona
popatrzyła na niego.
-
Jest 16.
-
Co?! – popatrzyła na zegarek. Miał rację była 16. Przez to wszystko nie
zauważyła jak szybko zleciał czas. Nie czuła głodu, bo Draco kilkokrotnie
zrywał kiść winogron i podawał ją jej. Za każdym razem smakowały inaczej, raz
były słodkie niczym mód i soczyste. Inne małe i kwaśne powodowały, że twarz
wykrzywiała się w grymasie. Zaskakiwały ją różnorodnością smaków. Nie sądziła,
że jest tak wiele odmian winogron. Jak dowiedziała się z jego opowieści winnica
została podzielona na 5 sektorów. W każdym z nich rośnie inny szczep winorośli,
z których przyrządza się różne rodzaje wina. 20 minut później doszli do domu.
Hermiona udała się na górę do pokoju, który zajęła po przyjeździe. Kiedy umyła
dłonie i przebrała krótkie spodenki na czarne długie spodnie zeszła na dół do
jadalni. Było to duże pomieszczenie. Drewniana podłoga współgrała z jasnymi
ścianami. Sam środek jadalni zajmował wielki stół z 24 rzeźbionymi krzesłami, obitymi
czerwoną satyną. Na suficie wisiały 2 kryształowe żyrandole. A ściany zdobiły
starodawne obrazy.
-
Nie ruszają się, dzięki czemu zaoszczędzają mi wiele niechcianych pytań.
-
Słucham? – odwróciła się w stronę właściciela domu.
-
Wszystkie obrazy są mugolskie, by moi kontrahenci nie dostali zawału. – jej
zszokowana mina rozbawiła go. – Bo musi Senhora wiedzieć, że ja i wszyscy
pracujący w tym domu należymy do świata magii.
-
Właśnie nad tym się zastanawiałam odkąd pana poznałam.
-
Mam prośbę do Senhora, czy może Senhora zwracać się do mnie po imieniu?
-
Oczywiście. Pod warunkiem, że pan również będzie się do mnie zwracał po
imieniu.
-
Migeule
-
Hermiona – uścisnęła jego wyciągnięta dłoń i posłała czarujący uśmiech.
-
Może skończcie te uprzejmości i zabierzmy się do jedzenia?
-
Ty zawsze jesteś taki niecierpliwy. Proszę – odsunął krzesło dla Hermiony, na
którym usiadła.
-
Dziękuję.
Kiedy
zajęli miejsca na stole pojawiły się potrawy. Większość z nich była rybna.
-
Mam nadzieję, że lubisz ryby Hermiono. Mój lokaj do południa był na połowach i
jak widać szczęście mu dopisało.
-
Nie mam nic przeciwko rybą. – nałożyła sobie niewielka porcję sałatki z
dodatkiem ugotowanej ryby pokrojonej w małe kawałki. Gospodarz wstał na chwile
od stołu, by przynieść butelkę wina.
-
Mam nadzieję, że będzie ci smakować – zwrócił się do kobiety. W tym momencie usłyszał
chrząkniecie Dracona - Ciebie się nie
pytam, bo ty wypijesz każde wino z mojej winnicy, nieważne, jakie bym ci podał.
-
Po prostu lubię wszystkie twoje wina – mężczyzna poczuł się lekko urażony
wypowiedzią przyjaciela.
Kiedy
Hermiona zobaczyła etykietę na butelce zaśmiała się.
-
Bartolomeu Branco Meio Seco. – zaskoczony Migeule
popatrzył na siedząca obok niego kobietę.
- Skąd wiesz?
- To moje ulubione wino. – w tym
momencie blondynowi przypomniało się, że właśnie to wino kobieta zamówiła w
czasie ich spotkania w restauracji.
- Bardzo mnie to cieszy, bo to wino sam
produkuję. – kiedy nalał trunku do kieliszków zabrali się za jedzenie. Po
skończonym posiłku Portugalczyk zaprosił ich do salonu. Rozsiedli się wygodnie
na wielkich fotelach w stylu wiktoriańskim, a Migeule wyciągnął kolejną butelkę
wina. Tym razem słodkiego czerwonego, którego Hermiona nigdy nie piła. Kiedy
wzięła kieliszek do ręki przyglądnęła się barwie trunku. Intensywnie czerwona
niczym krew z fioletowymi refleksami. Kiedy nachyliła się nad kieliszkiem
poczuła zapach winogron wymieszany z owocami leśnymi. Gdy zamoczyła usta,
zaskoczył ją mieszanką winogron, owoców leśnych i tym, czego nigdy by się nie
spodziewała, czyli smakiem wanilii i czekolady. Smak ten czuła długo po
przełknięciu wina. Pozytywnie zaskakiwało swoim smakiem i aromatem. Do wieczora
siedzieli rozkoszując się trunkiem i rozmawiając. Migeule opowiedział jej o
miasteczku, oni za to wytłumaczyli mu, co sprowadza ich do Portugali. Siedziała
patrząc przez okno na zachodzące słońce. Wstała i wyszła na taras. Czerwono
pomarańczowe promienie zachodzącego słońca igrały z zielonymi liśćmi winogron. Przymknąwszy
oczy do uszu dochodzi szum morza, które w oddali gra falami tylko sobie znany
utwór, a wiatr niesie go na swoich skrzydłach w najdalsze zakątki miasteczka.
Czym niżej słońce chyli się ku zachodowi, to do tej wieczornej muzyki przyłącza
się coraz więcej cykad. Które swoim rytmicznym dźwiękiem, potrafią wprawić
człowieka w nostalgie. Jest to świat całkiem inny, niż ten znany, na co dzień.
Czas tu płynie własnym torem, a mieszkańcy nie rzucają się w tak dobrze znany
światu wyścig szczurów. Nie słychać warkotu silników i dźwięku klaksonów aut,
które stoją w korku. Człowiek czuję się tutaj jakby trafił na inną planetę, tak
odległą od prawdziwego świata. Słyszała jak jej towarzysze rozmawiają po
portugalsku. Wróciła do środka.
- Muito bom cam a mulher (port: Bardzo
ładna z niej kobieta)
- Eu não posso
negar. Quando eu a vi alguns anos mais tarde, ele não podia acreditar que isso
mudou. Se você viu, há alguns anos. Agora, e uma vez o céu ea terra. (port: Nie mogę zaprzeczyć. Kiedy
zobaczyłem ją po kilku latach sam nie mogłem uwierzyć, że tak się zmieniła.
Gdybyś widział ją kilka lat temu. Teraz, a kiedyś to niebo, a ziemia.) – Draco
zaśmiał się do przyjaciela
- Przepraszam, ale czy moglibyście
przejść na angielski? Dziwnie się czuję, kiedy nie wiem, o czym mówicie. –
Hermiona przerwała im interesującą rozmowę.
- Wybacz, to takie nasze
przyzwyczajenie. Sprawdzam, czy Draco jeszcze pamięta jak się mówi w moim
języku. Rozmawialiśmy o zmianach, jakie od ostatniej jego wizyty nastąpiły w
eksporcie wina. Nic ciekawego. Może ci jeszcze dolać? – podszedł do niej z
butelką i uzupełnił jej kieliszek. Może, wszystko byłoby w porządku i
uwierzyłaby w te słowa, ale nie podobał jej się ten lekko ironiczny uśmiech,
który Draco posłał w stronę gospodarz. Pewny, że kobieta go nie zauważy.
Dzień zapowiadał się upalnie. Schodząc
po schodach czół zapach świeżo zaparzonej kawy.
- Olá, onde estão todos os (port: Dzień
dobry, gdzie są wszyscy?) – w jadalni nie było nikogo oprócz pokojówki, która
nakrywała stół do śniadania.
- Bom dia senhor.
Senhor Migeule acabado de descer. Um companheiro do Sr. wszła cerca de três
horas atrás (port: Dzień dobry Panie Draco . Pan Migeuel zaraz zejdzie na dół. A pana
towarzyszka wyszła jakieś trzy godziny temu)
- O cześć Migeule nie wiesz, gdzie
wyszła Hermiona?
- Widziałem tylko jak biegnąc mijała
bramę winnicy – Malfoy zgłupiał, nic z tego nie rozumiał. Gdzie jej się tak
śpieszyło? Dlaczego nic nie powiedziała? Z lekkim mętlikiem w głowie usiadł do
stołu. Nie zdążył nalać kawy do filiżanki, gdy do jadalni weszła kobieta, o
której myślał.
- Przepraszam za spóźnienie na
śniadanie. Wezmę tylko szybki prysznic i już do was schodzę. – stała w progu
jadalni, ubrana w spodnie dresowe i koszulkę bokserkę. Dostrzegł na jej
nadgarstku pulsometr, a na twarzy delikatne kropelki potu. Wyglądała tak
inaczej, a jednak miała w sobie ta elegancję, którą dostrzegł już przy ich pierwszym
spotkaniu po latach. 15 minut później
zeszła na dół ubrana w elegancką, a zarazem zwiewną sukienkę. W tym momencie
znowu wyglądała jak profesjonalna pani adwokat. Po śniadaniu, które dla niej
składało się z samej kawy zaczął się ciężki dzień pracy. Po przeglądnięciu
papierów z pomocą Draco wykonała masę telefonów. Następnym krokiem był wyjazd
do Lizbony, gdzie umówili się z starszą kobietą, która mogła im pomóc.
W
Anglii padał rzęsisty deszcz. Typowa angielska pogoda, od której odzwyczaiła
się przez czas, kiedy mieszkała na innym kontynencie. Z drugiej strony tęskniła
za tą deszczową pogodą. W Afryce
dominowała susza. Gorący wiatr nosił ziarenka piasku na duże odległości.
Oblepiając wszystko, co stawało na jego drodze. Powodując to, że drobinki
wbijały się w skórę, wpadały do oczu. Gęste suche, powietrze utrudniało
oddychanie, a ostre słońce paliło skórę. Dlatego teraz z radością patrzyła jak
krople deszczu spływają po szybie. Łącząc się w swoim tańcu. Tworząc malowidło,
niczym artysta tworzy swoje arcydzieło kolejnymi pociągnięciami pędzla. Przed
chwilą weszła do szpitala i teraz siedząc w pokoju magomedyków patrzyła na
padający za oknem deszcz. Była zła. Zabini wymyślił sobie, że bez niego nie
może chodzić na obchód i tym bardziej
badać pacjentów. Jak to określił „z powodu nie poznania jeszcze wszystkich
przepisów i reguł obowiązujących w szpitalu”. Do tego nie mogła wdrażać się do
pracy z nikim innym oprócz niego. Była na niego wściekła. Miała ochotę urwać mu
ten jego zarozumiały łeb. Jeszcze bardziej denerwowało ją to, że musiała sama
przed sobą przyznać się, że ten cholerny ordynator ją pociągał pomimo czasu,
jaki minął od pamiętnej nocy w Hogwartcie.
-
O Weasley jakaś ty punktualna.
-
Za to ty jesteś spóźniony Zabini. – z niechęcia popatrzyła na mężczyznę, który
stał w drzwiach. Wysoki, dobrze zbudowany, wysportowane ciało podkreślone
odpowiednim ubraniem, ciemniejsza karnacja, czarne jak węgiel oczy i zniewalający
uśmiech. Tak Blaise Zabini działał na kobiety i dobrze zdawał sobie z tego
sprawę, ale ona starała się być obojętna na jego urok. Raz już się sparzyła i
nie chciała tego powtórnie spróbować.
-
Idziemy? – kiwnęła głową i wstając z parapetu wyszła na korytarz. Przechodząc
obok niego, kiedy przepuszczał ją w drzwiach poczuła znajomy zapach męskich
perfum, który do dziś dzień pamiętała pomimo upływu lat. Przymknęła oczy, by po
chwili się opanować. Patrzył na tą niziutką rudowłosa kobietę. Bawiło go to jak
się na niego wściekała. Jego zdaniem robiła się wtedy seksowna jak nigdy. To
wszystko przez jej temperament. Już w szkolę była ognista. Ciarki przechodziły
mu na myśl o tym, jaka może być teraz.
-
Ziemia do Zabiniego! Zabini słyszysz mnie? – zamachała mu ręką przed oczami.
Otrząsnął się z zamyślenia. – Mamy pracować, a nie bujać w obłokach. Pytałam się,
co sądzisz o tym by Tinie podać wyciąg z jadu smoczego i skrzydeł motyla? –
popatrzyła w stronę czternastoletniej dziewczyny
-
Można spróbować, jeżeli zadziała nie będziemy musieli uciekać się do bardziej
drastycznych rozwiązań. Proszę podać pacjentce eliksir 2 razy dziennie po łyżce
– zwrócił się do towarzyszącej im w czasie obchodu magopielęgniarki. Nie
odpowiedziała nic na jego polecenie, tylko skrzętnie zanotowała to na jednym z
pergaminów. Przeszli do kolejnej sali. Z zaciekawieniem patrzyła jak Blaise z
największa delikatnością, jaką się dało badał trzyletniego chłopczyka. Po
obchodzie wrócili do pokoju. Kobieta ściągnęła fartuch i odwiesiła na wieszak, mężczyzna
poszedł za jej przykładem. Z radością zauważyła, że ktoś zaparzył cały dzbanek
kawy. Wyciągnąwszy z szafki kubek złapała za niego i nalewając kawy zwróciła
się do mężczyzny.
- Powiedź mi Zabini, kiedy będę mogła sama robić obchód i badać pacjentów bez twojej obecności.
- Powiedź mi Zabini, kiedy będę mogła sama robić obchód i badać pacjentów bez twojej obecności.
-
Jak stwierdzę, że nadszedł czas – poczuła zapach jego perfum i ciepły oddech na
karku. Nie wiedziała nawet, kiedy do niej podszedł. Odwróciła się do niego.
Odebrał z jej rąk kubek i odstawił na stolik. Patrzyła w te czarne oczy nie
mogąc nic z nich odczytać. Obrucił ją, łapiąc w pasie i przyparł do szafki na
ubrania. Nie zwracając na nic uwagi zachłannie zaczęli się całować. Nie
rozumiała siebie, wiedziała jak to się najprawdopodobniej skończy, ale z
drugiej strony tak bardzo tego chciała. Jej drobne dłonie zaczęły rozpinać
guziki jego koszuli, kiedy nagle odskoczyli od siebie jak oparzeni. Dziewczyna
szybko się poprawiła i podniosła kubek ze stolika, on pozapinał rozpięte
guziki. Zaraz po tym do pomieszczenia wszedł Luis. To jego kroki słyszeli.
-
Cześć, co słychać? Ginny jak ty ładnie wyglądasz.
-
Dziękuję – lekko skrępowana uśmiechnęła się do niego, przy okazji łapiąc lekko
poirytowane spojrzenie byłego ślizgona.
-
Ja wracam do siebie, robota papierkowa czeka. Weasley o 14 idziemy na kolejny
obchód.
-
Blaise jak masz dużo pracy, ja chętnie zabiorę ją na obchód.
- Nie. Ruda chodzi na
obchód ze mną i zajmuję się tylko moimi przypadkami – opanował się upominając
samego siebie w myślach, by nie zacząć warczeć. Wyszedł z pokoju nic więcej nie
mówiąc.
Coraz bardziej podoba mi się taki Draco :) No i Zabini z Weasley! Czyżby Diabeł był zazdrosny? :D
OdpowiedzUsuń