Gdy skończyła śpiewać na sali rozległy się brawa, a ona oddała
mikrofon i zeszła ze sceny. Nie patrząc na nikogo przepchała się do wyjścia.
Gdy tylko znalazła się na korytarzu skierowała swoje kroki do wyjścia na
błonia. Była bezchmurna noc, całe niebo pokryte było pięknymi gwiazdami. Chłód
ją przeszywał, ale nie zwracała na to uwagi. Spacerowała po błoniach zasypanych
śniegiem. Nie przejmowała się, że całe buty ma przemoczone. Poczuła woń męskich
perfum, a po chwili na jej ramionach znajdowała się męska szata. Odwróciła się napotykając
zimne stalowe oczy.
- Nie nauczono cię Granger, że nie zostawia się osobowy
towarzyszącej i bez wyjaśnień znikać?
- A ciebie, że niekiedy człowiek chce być sam?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Tak poza tym, ja do
ciebie Granger z pomocną ręką a ty, co? Fochy stroisz. Niewdzięczna.-
dziewczyna się zezłościła, zdjęła szatę, którą ją okrył.
- Trzymaj swoją szatę, nie potrzebuję twojej pomocy panie czysto
krwisty. Do tego potem będziesz miał do mnie pretensje, że przeziębiłeś to
swoje cudowne lico stojąc tutaj w samej koszuli.- rzuciła w niego szata i
odwróciła się z złościła na pięcia z zamiarem odejścia, ale poczuła na
nadgarstku uścisk chłopka.
- PUSZCZAJ!
- Po pierwsze ja stoję tutaj w spodniach i w koszuli a nie w samej
koszuli, a po drugie kochanie ja się nie puszczam, ale jeżeli masz ochotę na małe,
co nieco to powiedz.
- Malfoy, czy ktoś ci mózg ukradł? Powtarzam ostatni raz, że nigdy
nie pójdę z tobą do łóżka.
- Oj, złotko, nigdy nie mów nigdy…- miedzy nimi zapanowała cisza.
Chłopak przyglądał się jej delikatnym rysą twarzy i nienagannej sylwetce, którą
podkreślała gustownie dobrana kreacja. Miała w sobie coś, co przełamywało jego
dawna niechęć do niej. Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Poddała się jego
pieszczotą i delikatności warg. Świat na chwilę przestał dla nich istnieć. Był
tylko on i ona a dokładniej oni. Dwóch wrogów złączonych w pocałunku. Po
dłuższej chwili oderwała się od niego. Wykorzystując chwilę jego dekoncentracji,
co pozwoliło na to żeby go odepchnąć. Zaczęła biec w stronę zamku, a wiej oczach
pojawiły się łzy rozpaczy.
***
Nie wiedziała, co z sobą zrobić. Włóczyła się po zamku gdzie
rozbrzmiewała muzyka z wielkiej sali. Po godzinie zawędrowała na jedną z wierz
gdzie znajdowało się wejście do sowi arni. Chcąc skryć się przed światem weszła
do pomieszczenia. W środku panowała ciemność. Jedyne jaśniejsze miejsce w tym
pomieszczeniu to wielkie okno, przez które wpadały promienie księżyca. Na
szerokim parapecie ktoś siedział. Stała w miejscu i przyglądała się tej postaci.
Poznała, że to osoba, której nie miała zamiaru spotykać odwróciła się i zaczęła
wychodzić najciszej jak się da. Do drzwi zostały jej zaledwie dwa kroki, gdy
potknęła się o puszkę z karma dla sów, której nie zauważyła. Nawet nic by się
nie stało gdyby nie to, że spłoszyła kilka sów. Arystokrata odwrócił wzrok,
popatrzył w jej stronę, a ona w tej chwili przeklinała w duchu swój los i
pomysł wyboru jasnej sukienki, która była tak dobrze widoczna w tych
ciemnościach. Chłopak podszedł do niej i biorąc za rękę poprowadził do parapetu.
Kiedy światło księżyca padło na jej twarz zobaczył na niej strużki zaschniętych
łez, które spływały niedawno po jej twarzy.
Perfekcyjny kok rozpadł się a sukienka była pomięta, ale mimo to całość
dalej robiła na nim wielkie wrażenie i powodowała, że czół jak narasta w nim
pożądanie.
- Porozmawiajmy
- Nie mamy, o czym – miała odejść, gdy za plecami usłyszała
- Proszę – odwróciła się zdziwiona i popatrzyła w jego stalowe
oczy, które teraz patrzyły na nią ze smutkiem. Co ją całkowicie pozbawiło
pewności siebie. Usiadła na parapecie.
- Dlaczego uciekłaś? – Zadał pytanie siadając koło niej. Ramię w
ramię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz